[ Pobierz całość w formacie PDF ]
To pasowałoby do portretu psychologicznego sprawcy.
Tully żywił jednak nadzieję, że się myli.
- Pojawiły się nowe koperty? - spytała Maggie, a Tully znów
skupił na niej uwagę.
- Nowe koperty? Takie jak ta, którą znalazłaś? Myślisz, że on w
ten sposób rozprzestrzenia wirusa? Nie w pudełkach z pączkami
czy z pizzą, ale w zwykłej kopercie?
- Pułkownik Platt to sprawdza, ale chyba tak. W kopercie była
szczelnie zamykana foliowa torebka.
- Czy w ogóle da się przesłać ebolę pocztą? Wąglika
to jeszcze rozumiem. Jest jak proszek, ale ebola? W jakiej
formie miałby to przesłać? Masz jakiś pomysł?
Zawahała się, a Tully wiedział, że nie zna odpowiedzi Zauważył
komputer. A więc jej oczy nie są podpuchniete z niewyspania.
Ona nie chce spać. Już zabrała się do pracy, to jest jej koło
ratunkowe, dzięki któremu w tym zamknięcia nie zwariowała.
- To muszą być prawdziwe komórki, zarażone komór-ki krwi
albo tkanki. Bardzo niewielka, wręcz mikroskopijna ilość. To
nie takie trudne. Wirus jest w stanie przeżyć bez żywiciela
nawet kilka dni. Ale musi być dobrze zachowany, zamrożony
albo szczelnie zamknięty w plastikowym opakowaniu.
Więc każdy, kto otworzy taką torebkę i powącha...
-Nie, nie sądzę. Podobno tym nie można się zarazić
drogą wziewną, jak wąglikiem. Ebola musi dostać się do
organizmu.
- Do krwiobiegu?
- Tak, albo innych płynów ustrojowych: spermy, śliny, śluzu.
- Na przykład z wymiocinami, które lądują na twarzy, na oczach
i na nosie?
Maggie zamrugała nerwowo, a Tully pożałował, że o to zapytał.
Zanim podjął, dodała szybko:
- Wystarczy, że się skaleczysz, przetniesz choćby skórkę przy
paznokciu. Albo zatniesz siÄ™ przy goleniu.
- To wystarczy? Skinęła głową.
- Cunningham uważa, że jest w tym osobisty motyw
- zauważył Tully. On nie był przekonany, że to zemsta.
- Czy szef zajmował się sprawą tylenolu? Maggie wzruszyła
ramionami.
- Nie pozwalają mi go zobaczyć. Dal mi numer telefonu, ale nie
odpowiada.
Zapadło milczenie. Patrzyli na siebie, lecz żadne z nich nie
chciało wyrazić w słowach swych podejrzeń.
- Może powinnam się przyjrzeć facetom, których Cunningham
pomógł wsadzić za kratki?
- Albo tym, których nie udało mu się złapać. Tully przypomniał
sobie litery odciśnięte na kopercie.
- Niewykluczone, że ten gość popełnił jeden błąd. Czy:
Zadzwonić do Nathana o siódmej wieczór" coś ci mówi?
- W jakim kontekście?
- Zapisał to sobie na kartce, która leżała na kopercie. Mocno
naciskał długopis, więc na kopercie został ślad. To nie były
drukowane litery. Normalny charakter pisma. Sloane mówi, że
gość to przeoczył.
Tully'emu zdawało się, że Maggie skądś to zna. A jednak w
końcu pokręciła głową.
- Czy mam szukać kogoś o imieniu Nathan? - zapy-
tał.
Nie wiem odparła. - Naprawdę nie wiem.
W jej głosie pobrzmiewało zmęczenie. Ale potem przesunęła się
na brzeg krzesła Jakby znowu skoczyła jej adrenalina.
- Ten ktoś bardzo chce zwrócić na siebie uwagę, ale nie chce
zostać złapany - powiedziała. - Nie tak jak morderca BTK, który
pojawił się znowu po dwudziestu latach, bo tęsknił za sławą.
Ten ktoś szykował się do tego latami, być może tłumił swoje
prawdziwe albo urojone żale. Planował, wymyślał strategię krok
po kroku. W jakimś momencie życia uznał, że ktoś robi mu
krzywdę albo nie darzy go należnym uznaniem.
Może ma za złe organom ochrony porządku publicz-
nego i dlatego chce nam udowodnić, że jesteśmy bezradni. Jest
zdyscyplinowany, inteligentny, sprytny. Ryzykuje, ale do
pewnych granic. Myślę, że pracuje w pełnym wymiarze godzin,
ale jest dobrym kłamcą. Wygląda i zachowuje się spokojnie i
normalnie. Potrafi funkcjonować w życiu codziennym, ale cały
czas gotuje się w nim złość. Pamiętaj, że nie jest jak seryjni
mordercy, którym zabijanie sprawia przyjemność. Jemu
satysfakcję daje wymierzanie kary. Chce wyrównać rachunki.
Chce, żeby jego ofiary chorowały, cierpiały, by miały świado-
mość, że umierają. To jego - perwersyjne - poczucie
sprawiedliwości. On tak wykonuje wyrok śmierci.
Tully oparł plecy o krzesło i wypuścił powietrze. Portrety
Maggie wciąż go zdumiewały. Dziewięć na dziesięć razy
Maggie miała świętą rację. Inaczej niż George Sloane. Tully nie
potrafiłby powiedzieć, dlaczego tak się dzieje. Sloane'em
rządziły statystyki i ego, Maggie słuchała zaś instynktu.
Ufał instynktowi Maggie bardziej niż ego Sloane'a. I to zawsze.
Otarł czoło i gwizdnął, na co Maggie znowu się uśmiechnęła.
- Pytałem Sloane'a, czy powinniśmy przeszukać lasy.
- Ten gość się nie ukrywa, Tully. I wiem, że wysłał
już kolejne listy.
ROZDZIAA
57
Platt opierał się o szklaną ścianę, by Mary Louise go widziała.
Kolorowała jakieś rysunki, siedząc po turecku na małym
dywaniku, otoczona przez rozrzucone wokół kredki Jej oczy
zalśniły na widok pudełka z dziewięćdziesięcioma sześcioma
ołówkami. Kiedy dał jej ten prezent, oznajmiła, ze nigdy nie
widziała tylu kredek.
- %7ładnej z nich nie złamię - obiecała.
Teraz od czasu do czasu zerkała na niego przez ramię i unosiła
książeczkę do kolorowania, pokazując mu swoje dzieło.
Uśmiechał się i kiwał głową z aprobatą, a ona wracała do pracy.
Jej dolna warga wystawała w skupieniu. Starała się nie
wyjeżdżać kredką poza linie, wybierała kolory z wielkim
namysłem.
Chciał jej powiedzieć, że nie musi tak się starać, ale ktoś już
widocznie powiedział jej coś innego. Wcześniej przyglądał się,
jak grała w jedną z gier planszowych, które jej podarował.
Przesuwała po kolei pionki z dwóch zestawów, na zmianę z
wyobrażoną przyjaciółką. Ta mała dziewczynka nauczyła się
bawić sama z sobą na długo
przedtem, zanim trafiła do celi. Platt powinien się cieszyć, że
jest zadowolona. Tymczasem bolało go to, poruszało jakąś
strunę w sercu, o której istnieniu już zapomniał.
Janklow wydał rozkaz, że do poniedziałku nie wolno o niczym
informować rodzin pacjentów. Platt zerknął na zegarek. Dla
niego poniedziałek zacznie się minutę po północy. Miał w
kieszeni kartkÄ™ z numerem telefonu babki Mary Louise. U
dziewczynki nadal występowały tylko łagodne objawy. W jej
krwi pojawiły się jakby bloki wirusa, ale nie było robali. Ani
niczego, co robale by przypominało. W przeciwieństwie do krwi
matki, krew Mary Louise nie świeciła podczas testu z wirusem
ebola.
W każdym razie jeszcze nie świeciła, Platt znał statystyki na
pamięć. Dziesięć do piętnastu procent zarażonych ebolą
odzyskuje zdrowie. Nikt nie rozumiał jak ani dlaczego. To mały
procent, ale Platt miał nadzieję, że Mary Louise znajdzie się w
tej liczbie. A szczepionka zwiększy jej szanse.
Jej matka była nieprzytomna, babka nieobecna, i nie miał kto
podpisać dokumentów. A zatem Platt sam podał Mary Louise
pierwszą dawkę szczepionki. I tak cała wina spadnie na niego.
Chętnie wezmie na swoje barki i ten ciężar.
Powiedział dziewczynce, że ukłucie zapiecze, ale tylko przez
sekundę albo dwie, jakby ukąsił ją duży komar. Zmarszczyła
nos, a potem się zaśmiała i spytała:
- Będzie swędziało?
Liczył w myślach godziny i minuty. Nie mógł przestać, nawet
gdy próbował. Czas uciekał, lecz Platt już nie pamiętał, jaki to
dzień tygodnia.
Niedziela, jest niedziela.
Mary Louise wybierała kolejną kredkę. Wydawała się zupełnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]