[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zdrowych zwierzÄ…t i wielu pracowników, oporzÄ…dzajÄ…cych to wszy­
stko. I wszystkim nam płaci zupełnie przyzwoicie. To dużo, dużo
ważniejsze niż pomalowany dom, kotku.
Te stwardniałe dłonie. Deb przypomniała sobie nagle ich dotyk
tamtej nocy. Obibok nie miewa takich dłoni.
- Czy ty też uważasz, że oszukiwaÅ‚am Dusty'ego, żeby dopro­
wadzić do eksmisji Johna Barretta? - spytała cicho.
Ivy popatrzyła na nią przeciągle. Potem powoli pokręciła głową.
- Nie - powiedziała w końcu.
- A Dusty tak. - Deb wypiła łyk kawy, nie mogąc powstrzymać
łez, które pociekły jej po policzkach.
- On patrzy na to przez pryzmat wielu swoich doświadczeń.
- Jakich?
- Na przykład swojego małżeństwa i byłej żony.
- Marjory?
- Ona postąpiłaby dokładnie tak, jak on uważa, że postąpiłaś ty.
No tak. Od początku nie miała żadnych szans. Zawsze, ilekroć
Dusty patrzył na nią, miał przed oczami swoją byłą żonę.
- Hej, Ivy, czy lunch... - Hank wszedł do kuchni i stanął jak
wryty. Oczy zrobiły mu się wąziutkie jak szparki.
WESOAYCH ZWIT
136
- Czy Dusty przyjechał z tobą? - spytała Ivy, zanim zdążył
powiedzieć cokolwiek.
- Tak.
- A gdzie reszta chłopców?
- JadÄ….
- Jeśli chcesz porozmawiać z nim w cztery oczy, to najlepiej
teraz, w stajni. - Ivy odwróciła się do Deb.
- Tak, masz rację. Dzięki za kawę. - Deb wstawiła filiżankę do
zlewu i wyszÅ‚a. IdÄ…c przez podwórze, napotkaÅ‚a trzech pracowni­
ków Rancza Wilsona. Czuła na sobie ich gniewne spojrzenia.
Stajnię wypełniał zapach świeżego siana i zgrzanych koni. Na
krótkÄ… chwilÄ™ stanęły jej przed oczami wspomnienia tamtego popo­
łudnia na stryszku. Dusty oporządzał Diego. Usłyszał jej kroki
i odwrócił się. Krew napłynęła mu do twarzy. Deb przeraziła się tak
bardzo, że poczuła potrzebę ucieczki. Ale wytrwała.
- Wynoś się! - warknął i odwrócił się do niej plecami.
- Nie wyjdę, dopóki mnie nie wysłuchasz.
Odwrócił się i oparł o grzbiet konia.
- Nie chcę słuchać niczego, co masz mi do powiedzenia.
- Mylisz się. Myliłeś się we wtorek i mylisz się teraz, Dusty.
Ja nie zarzÄ…dziÅ‚am eksmisji Johna Barretta. Zawsze dotrzymujÄ… sÅ‚o­
wa. Od poczÄ…tku uprzedzaÅ‚am, że nie mogÄ™ gwarantować nicze­
go, ale mówiłam, że postaram się wstrzymać procedurę, jak długo
zdoÅ‚am. UprzedziÅ‚abym ciÄ™, gdyby ten czas dobiegaÅ‚ koÅ„ca. Ostrze­
głabym ciebie i Johna Barretta, że następnym krokiem będzie
eksmisja.
- O, tak, pewnie. Aadnie mówić to ty potrafisz, prawda? Moim
zdaniem wygląda to tak, że przeciągałaś sprawę tak długo, żeby
przygotować wszystkie dokumenty. %7łebym nie miał żadnej szansy
zrobienia czegokolwiek... prócz dopadnięcia ciebie.
- Tak jak to zrobiłeś w czwartek? - spytała. - Mam nadzieję,
że jesteś zadowolony. Nigdy nie wyrządziłam ci żadnej krzywdy,
WESOAYCH ZWIT
137
Dusty. Zrobiłam wszystko, co obiecywałam. To nie ja nakazałam
eksmisjÄ™, tylko Phil.
- Phil? Jaki Phil, do cholery?
- Phil Moore. Mój współpracownik i konkurent do stanowiska
wiceprezesa banku. On i ja nie przepadamy za sobą. Fakt, że
wstrzymałam eksmisję, wzbudził jego podejrzenia. W zeszłym
tygodniu zabraÅ‚ wszystkie dokumenty i rozpoczÄ…Å‚ postÄ™powanie eg­
zekucyjne. Zrozumiałam to natychmiast, kiedy tylko przeczytałam
papiery, które rzuciłeś na moje biurko.
- Boże! - szepnął, kiedy dotarła do niego cała straszna prawda.
SpróbowaÅ‚a uÅ›miechnąć siÄ™, lecz drżące wargi odmówiÅ‚y posÅ‚u­
szeństwa. Otarła policzki wierzchem dłoni. Nie będzie płakać przy
tym człowieku! Nie da mu poznać, jak bardzo boleśnie ją zranił!
- Deb... - Postąpił ku niej o krok.
Wyciągnęła przed siebie ręce, jakby chciała zatrzymać go.
- Zależało mi tylko na tym, żebyś znał prawdę. Zamierzam
pojechać do Johna, powiedzieć mu... Rozumiem, że nie masz o m-
nie najlepszego zdania, ale przynajmniej wiesz, że nie skłamałam.
- Tak mi przykro, Deb.
- Dlaczego miaÅ‚oby być ci przykro? Nigdy przecież nie obcho­
dziłam cię zbytnio. Próbowałeś ratować przyjaciela. To tylko ja
miaÅ‚am pecha, że wyobraziÅ‚am sobie wiÄ™cej, niż byÅ‚o w rzeczy­
wistości.
- Co masz na myśli? - Zrobił kolejny krok.
- Oskarżyłeś mnie, że zwodziłam cię i oszukiwałam. A mnie się
zdaje, że to ty przez cały czas wodziłeś mnie za nos. Dam jej trochę
radości, to powstrzyma eksmisję, tak? A gdyby to nie pomogło,
zawsze mogłeś jeszcze pójść do mojego szefa.
Ostrożnie, jakby bał się, że ją spłoszy, zrobił jeszcze jeden krok.
- W czwartek byÅ‚em wÅ›ciekÅ‚y. ZupeÅ‚nie straciÅ‚em gÅ‚owÄ™. Na­
prawdę myślałem, że to ty...
- Bez sprawdzenia faktów, Dusty? Tak postępuje prawdziwy
WESOAYCH ZWIT
138
mężczyzna? A przecież wystarczył jeden telefon. Jedno pytanie.
Mogłabym wszystko ci wyjas"nić. A tak? Co miałam zrobić, kiedy
wrzeszczałeś i rzucałeś przedmiotami, a ja nie wiedziałam w ogóle,
o czym mówisz?
- Myślałem, że to ty - powiedział.
- Dlatego, że Marjory zrobiłaby to na moim miejscu? - spytała
smutno.
- Co ty możesz wiedzieć o Marjory? - rzucił po chwili.
- Tylko tyle, że przypadkiem płacę za jej grzechy. Nie jestem
Marjory! Nic o niej nie wiem, nie znam jej. Ale bardzo jej współ­
czuję. Początkowo uważałam, że musiała być głupia, odchodząc od
ciebie. Teraz widzę, że prawdopodobnie miała rację.
- O czym ty mówisz? - Pytanie przeszło w głuchy jęk.
- Nie lubisz kobiet odnoszących sukcesy. Widać to wyraznie.
Ale dopiero w czwartek przekonałam się, jaki potrafisz być mściwy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim12gda.pev.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed