[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jego powściągliwość.
- PracujÄ™. Bo co?
- A jutro wieczorem? Też pracujesz?
- Nie. Dlaczego pytasz?
- Pomyślałam sobie, że moglibyśmy zjeść razem kola
cję. U mnie. Uroczystą kolację. Mogłabym usmażyć kur
czaka. Co ty na to?
- Czy to jest tylko wstępna propozycja, czy też kon
kretne zaproszenie na jutrzejszÄ… kolacjÄ™?
- To drugie.
- W takim razie przyjmuję je z radością.
- No to jesteśmy umówieni - powiedziała krótko. - Ju
tro o siódmej.
Za pięć siódma następnego wieczoru Hunter pukał do
drzwi Gaylynn. Nie mógł zrozumieć, co się z nim dzieje.
W domu stracił całe dziesięć minut, zmieniając trzykrotnie
koszulę. Nigdy w życiu nie był tak bardzo zdenerwowany.
Zmieszne. To przecież nie będzie jego pierwsza wizy
ta u Gaylynn, powtarzał sobie, poprawiając machinalnie
krawat.
- Poczekaj chwilę. Zaraz do ciebie wyjdę! - krzyknęła
Gaylynn.
Nie powinien był przychodzić dziesięć minut wcześniej.
WARTO BYAO CZEKA 109
Usiadł w fotelu bujanym na werandzie i starał się uspoko
ić. Nic z tego. Wpatrzony w sekundnik ręcznego zegarka,
czekał, aż Gaylynn mu otworzy drzwi.
Co tam się dzieje? Wstał i zapukał raz jeszcze.
- Już idę! - zawołała.
Po chwili stanęła w otwartych drzwiach. Hunter zanie
mówił.
ROZDZIAA ÓSMY
Gaylynn spędziła popołudnie na gorączkowych przygo
towaniach do tej wyjÄ…tkowej kolacji. Prawie nic jej nie
wychodziło. Zaplanowała główne danie, ale gdy zabierała
się do smażenia, Blue ukradł ze stołu udko kurczaka.
Postanowiła usmażyć pozostałe porcje, ale przypaliła je
- gorąca patelnia, na którą (prawdopodobnie) wsypała zbyt
dużo mąki, zajęła się żywym ogniem. Przy okazji spaliły
się dwie ściereczki którymi gasiła płomień. Kurczak był
nie do uratowania.
W całym tym zamieszaniu zapomniała o cieście, które
wstawiła do piecyka. Kiedy zorientowała się, skąd wydo
bywają się kłęby dymu, deser był już tylko zwęgloną masą.
W całym domu tak strasznie cuchnęło spalenizną, jak
gdyby wybuchł w nim pożar. Gaylynn otworzyła wszystkie
okna. Jak na złość, nie było wiatru.
Roztrzęsiona, sprawdziwszy, że w lodówce nie ma ni
czego innego, z czego mogłaby zrobić obiecaną kolację,
zadzwoniła do Lonesome Cafe i Hazel's Hash House, żeby
spytać, czy nie sprzedają smażonego kurczaka na wynos.
Pierwszy lokal, jak w każdą niedzielę, był zamknięty,
w drugim kurczaki smażyli tylko w dni powszednie. Po
wiedziano jej jednak, że Ma Battle zawsze w niedzielę
przyrządza słynnego w całej okolicy kurczaka. I że na
pewno jej go odstÄ…pi.
WARTO BYAO CZEKA
111
Ma Battle potwierdziła otrzymaną wiadomość, odmó
wiła jednak sprzedania swego specjału, upierając się, że
podaruje kurczaka Gaylynn dla dobra sprawy".
Z włosami w papilotach - nie miała czasu na zakręcenie
ich elektryczną lokówką, którą zresztą, jak się okazało,
zostawiła w domu w Chicago - wskoczyła do swojego wy
służonego czerwonego samochodu i ruszyła do miasta.
- Obróć się z tym półmiskiem kilka razy - zażartowała
z wesołym błyskiem w oczach Ma Battle - to w domu bę
dzie pachnieć tak, jakbyś od rana nic innego nie robiła,
tylko gotowała.
- Już pachnie -jęknęła Gaylynn. - W całym domu cu
chnie spalenizną jak po pożarze.
- I zrób trochę bałaganu w kuchni.
- Bałaganu? Proszę mi wierzyć, że to, co już zrobiłam,
można nazwać dosadniej. Szczęście, że cała kuchnia się
nie spaliła, tak jak moja kolacja.
- Nie przejmuj siÄ™, kochanie, nie raz i nie dwa przyda
rzyła mi się taka historia, kiedy byłam młoda - pocieszyła
ją Ma Battle. - Posłuchaj mojej rady: uśmiechaj się słodko
i wetrzyj sobie za jedno ucho trochę tłuszczu z kurczaka.
Proszę, wez jeszcze to. - Wręczyła jej miskę pełną ugoto
wanych ziemniaków. - Zawinęłam wszystko w folię, żeby
nie wystygło.
- A co pani będzie jeść?
- Już ty się o mnie nie martw! Zjem resztę wczorajszej
pieczeni.
- Dziękuję, Ma Battle. Jest pani cudowna. Czy napra
wdę nie mogłabym zapłacić...?
- Nie mów głupstw. %7łyczę wam udanej kolacji.
Do domu dotarła za kwadrans siódma. Kolacja była
WARTO BYAO CZEKA
112
gotowa, a koty, uraczone puszką tuńczyka, wylegiwały się
na łóżku.
Gaylynn zostało kilka minut na przebranie się. Błogo
sławiła chwilę, w której zdecydowała - a może to los nią
pokierował albo cygańskie czary - że na wszelki wypadek
oprócz sportowego ubrania zabierze w podróż żakardową
suknię w herbacianym kolorze. W zwiewnej i długiej su
kience o bufiastych rękawach czuła się pewnie i elegancko.
Ledwie zdążyła ją włożyć, usłyszała pukanie do drzwi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]