[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kiem takich zachowań Nathana. I lepiej, żeby ich nie
oglądała.
Musi zabrać stąd Briana i Charity. Jak najdalej od
przekleństw i przemocy.
- Pomóżcie mi przejść do punktu pierwszej pomocy
-poprosiła.
Jednak żadne z nich się nie ruszyło. Stali jak zahi
pnotyzowani, obserwujÄ…c okropnÄ… scenÄ™.
- Ruszcie się! - zawołała głośniej. - Potrzebuję po
mocy!
Zabrała dzieci i odeszła.
RS
ROZDZIAA DZIESITY-
Dzień nareszcie się skończył i Nathan mógł wrócić
do siebie, wziąć kąpiel i wypić zasłużone piwo. Ale
zamiast to zrobić, stał w ciemności przed domem Gwen
i zastanawiał się, czy o tej porze wypadają odwiedzić.
Pewnie już spała. Po wszystkim, co dziś przeszła,
należał się jej odpoczynek.
Powinien iść do domu i wrócić tu jutro. Jednak nie
potrafił zrobić kroku. Musiał jej coś powiedzieć. Teraz,
zaraz.
Kiedy widział, jak tamten mężczyzna popycha ją na
ziemię i wyrywa torebkę, po głowie krążyła mu tylko
jedna myśl - ochronić ją.
Tak bardzo ją kochał, że w chwili zagrożenia nie
mógł w żaden sposób zapanować nad swym uczuciem.
Pod wpływem nagłego przypływu emocji, w obliczu
niebezpieczeństwa uświadomił sobie, jakim głupcem
był dotychczas.
Gwen miała zupełną rację. Nikt nie może przewi
dzieć, kiedy umrze. Nikt nie ucieknie przed swoim prze
znaczeniem. Ale nie można z tego powodu unikać życia
i wszystkiego, co ono ze sobą niosło.
Teraz to wiedział. Wiedział też, że gdyby miał spę-
RS
139
dzić resztę swoich dni bez Gwen, równie dobrze mógłby
już teraz udać się na Wieczne Aowy. Nie potrafił dłużej
żyć bez niej.
Chciał jej to powiedzieć jak najszybciej. Nacisnął
dzwonek i czekał niecierpliwie.
Otworzyła drzwi i spojrzała nieco zaskoczona.
- Nathan?
Księżyc oświetlał jej rysy delikatnym blaskiem,
a włosy spadały na ramiona w lekkim nieładzie. Miał
ochotę przyciągnąć ją do siebie i poczuć ciepło jej ciała.
Ale wiedział, że najpierw musi powiedzieć kilka waż
nych rzeczy.
- Wpadłem zobaczyć, czy wszystko w porządku. -
Przełknął nerwowo ślinę. - Ale to nie jedyny powód.
Mam nadzieję, że cię nie obudziłem. Mogę wejść?
Odsunęła się i wpuściła go do środka.
- Cieszę się, że cię widzę. W zasadzie ja też chcia
łam ci powiedzieć coś ważnego.
Jej głos był ciepły i łagodny, ale Nathan miał wraże
nie, że słyszy w nim jakieś nowe, twarde nuty. Spojrzał
na dziewczynÄ™ zdumiony.
Zmarszczyła brwi, a to nie był dobry znak. Poczuł,
że serce zamiera mu ze strachu.
- Usiądz - powiedziała i zamknęła drzwi. - Prze
wracałam się na łóżku i próbowałam zasnąć, chociaż
zwykle nie mam z tym kłopotów.
- Ręka bardzo cię boli?
Machnęła nią lekceważąco i wyjaśniła:
- Nie. Twój brat dał mi środki przeciwbólowe i czu
ję się już dużo lepiej. W zasadzie nic mi nie jest. Stłu-
RS
140
czone kolano i kilka siniaków, to wszystko. - Pokręciła
głową. - To nie dlatego nie mogłam spać.
- Jesteś zmęczona - zasugerował. - Tyle się dzisiaj
wydarzyło.
- Właśnie... - Zielone oczy zmrużyły się i umknęły
spojrzeniem w bok. - Chcę ci powiedzieć, że... uzna
łam, że miałeś rację. - Przerwała na chwilę i zwilżyła
usta językiem. - Miałeś rację ze wszystkim. Rzeczywi
ście, lepiej będzie, jeśli nasze stosunki nie przerodzą się
w coÅ›... coÅ› bardziej osobistego.
Wpatrywał się w nią oszołomiony i nie potrafił wy
krztusić nawet słowa.
- Dzisiaj ... - Znowu przerwała. Splatała nerwowo
pałce i oddychała nierówno. - Bardzo się dzisiaj bałam.
Przez ciebie.
Nie był w stanie pojąć tego, co właśnie usłyszał.
Mógł tylko siedzieć w milczeniu i czekać na jej wyjaś
nienie.
- Powiedziałeś, że ten złodziej zapłaci za to, co zro
bił, i dotrzymałeś słowa. - Przełknęła ślinę i mówiła
dalej: - Prawie wgniotłeś go w ziemię. Rzuciłeś się na
niego i założyłeś mu kajdanki. I-to wszystko z mojego
powodu.
Chciał zaprzeczyć. Powiedzieć, że to zwykłe postę
powanie w takich wypadkach, ale nie mógł wydobyć
głosu z gardła,
- Musisz coś wiedzieć, Nathan - powiedziała z de
terminacją. Azy błysnęły w jej oczach: - Mój ojczym
bił nie tylko Briana. Zaczął od mojej matki. Widziałam,
jak od poniżających, pełnych drwin uwag przechodził
RS
141
do uderzeń w twarz, a potem do coraz silniejszych cio
sów. Często miała podbite oczy, zakrwawiony nos. Zda
rzało się, że traciła przytomność. - Odwróciła głowę.
Z trudem panowała nad sobą. - Policja przyjeżdżała do
nas tyle razy, że nawet nie potrafiłabym tego zliczyć.
- Przełknęła ślinę i mówiła dalej: - Kiedy zobaczyłam
cię w mundurze, wtedy w szkole, przestraszyłam się.
Tak, wiem, to głupie i dziecinne, ale nic na to nie pora
dzę. Wróciły dawne wspomnienia. Przypomniało mi się
to wszystko, o czym chciałam zapomnieć. - Objęła się
ramionami i dokończyła cicho: - Widzisz, chodzi o to,
że... boję się agresywnych mężczyzn, Nathan. I pewnie
już zawsze będę się bać.
Jej oczy przybrały oskarżający wyraz i Nathan ze
zdumieniem stwierdził, że to on jest oskarżany.
- Poczekaj! - Kręcił głową zdumiony, nie bardzo wie
dząc, jak się bronić. - Powiedziałaś... - Brakowało mu
rozsądnych argumentów, by odpowiedzieć na jej zarzuty.
Zresztą, nie był pewien, czy tak zwane rozsądne argumen
ty coś by tu zmieniły. To, co przed chwilą usłyszał, było
zupełnie niewiarygodne! - Nie mogę uwierzyć, że posta
wiłaś mnie w jednym rzędzie z ojcem Briana!
Patrzył na nią wstrząśnięty i z trudem próbował się
uspokoić. Wiedział, że dużo przeszła. Dzisiejszy dzień
musiał obudzić straszne wspomnienia, ale nie mógł po
zwolić, żeby myślała o nim jak o tyranie!
- Gwen - zaczął ostrożnie. - Przyznaję, bywam agre
sywny, czasami nawet brutalny. Tego wymaga moja praca.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]