[ Pobierz całość w formacie PDF ]
słyszalny. Zamarła. Mag szedł dalej i odwrócił się, dopiero gdy dostrzegł, że się
zatrzymała.
Słyszałam. . . zaczęła, lecz nie potrafiła opisać co.
Począł nasłuchiwać. Gdy w końcu ruszyli dalej, wędrowali w ciszy pogłębio-
nej jeszcze i wzmocnionej przez ów odległy krzyk. Nigdy nie wchodziła do Gaju
bez niego. Minęło wiele dni, nim pierwszy raz pozostawił ją tam samą. Jednak
pewnego gorącego popołudnia, gdy dotarli na łąkę w kręgu dębów, rzekł:
Wrócę tu, hę?
Odszedł szybkim, bezszelestnym krokiem, niemal natychmiast znikając
w gąszczu świateł i cieni lasu.
Nie miała ochoty zapuszczać się samotnie dalej. Spokój tego miejsca zachęcał
do bezruchu, obserwacji, nasłuchiwania. Wiedziała też, jak podstępne bywają tu
ścieżki, i że Gaj jest, jak to ujął Mistrz Wzorów, większy wewnątrz niż na ze-
wnątrz . Usiadła w plamie słonecznego blasku, patrząc na cienie liści tańczące na
ziemi. Zagajnik dębowy wydawał się dość rozległy. Chociaż nigdy nie widziała
w lesie dzikich świń, tutaj dostrzegła ich ślady. Przez moment poczuła w noz-
drzach woń lisa. Jej myśli wędrowały daleko, lekkie niczym wietrzyk w ciepłym
blasku słońca.
Często odnosiła wrażenie, że jej umysł zamiast myśli wypełnia sam las. Tego
dnia jednak powróciły do niej wspomnienia. Pomyślała o Kości, o tym, że ni-
gdy już go nie zobaczy. Zastanawiała się, czy znalazł statek, który zabrałby go
do Havnoru. Powiedział, że nie wróci do Zachodniego Stawu. Dla niego na całym
świecie liczył się tylko Wielki Port, królewskie miasto; wyspa Way mogła zatonąć
w morzu głęboko jak Solea. Irian jednak wspominała z miłością drogi i pola Way,
myślała o wiosce Stara Iria, o błotnistym zródle pod wzgórzem, starym dworze na
szczycie; myślała o Stokrotce, śpiewającej w kuchni zimowymi wieczorami balla-
174
dy i wystukującej rytm drewniakami, o starym Króliku w winnicach, trzymającym
w dłoni ostry jak brzytwa nóż kiedyś pokazywał jej, jak przycinać winorośl aż
do miejsca, w którym zaczyna się życie i o Róży, Etaudis, szepczącej uroki
łagodzące ból w złamanej ręce dziecka. Znałam mądrych ludzi, pomyślała. Gdy
przypomniała sobie ojca, jej myśli rozbiegły się gwałtownie, pózniej jednak ruchy
liści i cieni zwabiły je z powrotem. Ujrzała go pijanego, wrzeszczącego; poczuła
na sobie natrętne, drżące ręce. Widziała, jak ojciec płacze, chory, zawstydzony,
zrozpaczony. Jak uczucia te wzbierają w jego ciele i znikają niczym ból zastałych
mięśni. Znaczył dla niej mniej niż matka, której nigdy nie poznała.
Przeciągnęła się, rozleniwiona ciepłem słonecznym, a jej myśli powędrowa-
ły z powrotem do Kości. Nigdy w życiu nikogo nie pragnęła. Gdy pierwszy raz
ujrzała młodego czarnoksiężnika, szczupłego i aroganckiego, bardzo chciała móc
go pragnąć. Nie pragnęła jednak, nie potrafiła. Uznała zatem, iż chronią go zaklę-
cia. Róża wyjaśniła jej, jak działają zaklęcia magów: Ta myśl nigdy nie pojawia
się w twojej głowie ani w ich głowach, bo mówią, że coś takiego osłabiłoby ich
moc . Lecz Kość, biedny Kość nie miał żadnej ochrony. Jeśli na kogoś rzucono
czar wstrzemięzliwości, to na nią, choć bowiem był uroczy i przystojny, nigdy
niczego do niego nie czuła, jedynie sympatię, a pożądała wyłącznie wiedzy, którą
mógł jej przekazać.
Zastanowiła się nad sobą, siedząc tak w głębokiej ciszy Gaju. Nie śpiewał
tu żaden ptak, wietrzyk ucichł, liście znieruchomiały. Czy jestem zaklęta? Czy
jestem istotą o jałowym łonie, niecałą, niekobietą? spytała samą siebie, patrząc
na swe silne, nagie ręce, na niewielkie wzgórki piersi w cieniu pod koszulą.
Uniosła wzrok i zobaczyła Mroznego Człowieka, który wynurzył się właśnie
z cienistej ścieżki pomiędzy wielkimi dębami i ruszył ku niej przez polanę.
Zatrzymał się przed nią. Poczuła, że się rumieni. Twarz i gardło piekło ją, krę-
ciło jej się w głowie, w uszach dzwoniło. Nie umiała znalezć słów, nie wiedziała,
co mogłaby powiedzieć, by odwrócić od siebie uwagę. Usiadł obok niej. Spuściła
wzrok, udając, że ogląda zbutwiały liść leżący tuż przy jej dłoni.
Czego ja chcę? Nagle dostrzegła odpowiedz, nieujętą w słowach, lecz za-
mkniętą w jej ciele i duszy: ognia, większego ognia, lotu, ognistego lotu. . .
Nagle znów stała się sobą. Siedziała w ciszy pod drzewami, Mrozny Człowiek
siedział obok ze spuszczoną głową i pomyślała, że wygląda krucho i niegroznie,
pogrążony w smutku i żałobie. Nie miała się czego bać. Nic się nie stanie.
Spojrzał na nią.
Słyszysz liście?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]