[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tutejsza droga została wyznaczona.
Dolg obejrzał swoje nogi, a kiedy przekonał się, że skaleczenia są powierz-
chowne i nie stanowią zagrożenia, wstał.
66
Tym razem niewiele miał dróg do wyboru. Zdecydował się na ostatnią, jaka
była, i po chwili znalazł się w korytarzu, który powinien prowadzić do krawędzi
krateru wygasłego wulkanu.
Znajdował się teraz na poziomie, który musiał leżeć poniżej powierzchni ba-
gien.
Krótki korytarzyk i Dolg znalazł się na większej otwartej przestrzeni, w której
łatwiej było się orientować.
Za nim, w korytarzach, rozległ się łoskot kolejnej kamiennej lawiny.
Nagle w pobliżu wyczuł jakiś ruch. Był właśnie w drodze ku szerokiemu i wy-
godnemu przejściu, lecz zawrócił instynktownie i pochylił głowę przerażony. Czy
to zwierzę? A może. . . ?
Serce chłopca uderzyło niespokojnie.
W głębi ktoś czekał. Ktoś, kto pokazywał mu, że idzie nie tam, gdzie trzeba.
Postać mignęła tylko na ułamek sekundy i natychmiast zniknęła w ciasnym,
ciemnym korytarzu.
Dolg długo stał jak sparaliżowany, zanim nareszcie był w stanie poruszyć no-
gami. . .
Nie dość że spotkał tu jakąś istotę ludzką, to jeszcze udało mu się w okamgnie-
niu ją zobaczyć. I właśnie to, co zobaczył, tak go zaszokowało.
Dolg nigdy nie przypuszczał, że coś mogłoby go aż tak wytrącić z równowagi.
Serce waliło jak oszalałe, miał sucho w ustach i musiał oprzeć się o ścianę, bo nogi
nie chciały go nieść. Kolana się pod nim uginały.
Mój Boże szeptał. Mój Boże.
Nic innego nie przychodziło mu do głowy.
Długo wciągał powietrze. Teraz już wiedział, kto to tak płakał w strasznej
samotności.
Nareszcie z największym trudem doszedł do ciasnego, wąskiego korytarza.
Dolg przyjął, że zjawa chciała, by udał się za nią. A może właśnie teraz popełniał
błąd?
Wchodził na teren, który nie był przeznaczony dla niego?
Trudno. Wierzył w pierwszą myśl, jaka mu przyszła do głowy. Niespokojnie
spoglądał na pochodnię, lecz sprawiała wrażenie, że jeszcze trochę mu poświeci.
Od tej chwili był całkowicie pewien, iż znajduje się poniżej powierzchni ba-
gnisk i jest w drodze do jednej z podziemnych ścian dawnego wulkanu. Przez
cały czas jego droga mniej lub bardziej wiodła w dół. Poza tym raz zeskoczył na
niższy poziom.
Pragnął, by nie znana istota ukazała się ponownie, ale nie doczekał się tego.
Natomiast Dolg zaczął się powoli domyślać, na czym ma polegać jego tajem-
nicze zadanie.
Było słowo na oznaczenie tego. . .
Cóż, najpierw chciał zobaczyć, czy będzie w stanie je wykonać.
67
W korytarzu, który wskazała mu zjawa, nie musiał posuwać się po omac-
ku. Nie wiedział, gdzie się podział jego przewodnik, było tu mnóstwo różnych
przejść, ale dla niego zadanie było oczywiste. Wszystko wskazywało na to, że
Dolg zbliża się do celu.
Chłopiec zdawał sobie sprawę z tego, że innemu człowiekowi nie poszłoby
to tak gładko jak jemu. Ta nieznana istota, która przyprawiła go o szalone bicie
serca, poumieszczała niezdarne i wzruszające, ale bardzo skuteczne ostrzeżenia
wszędzie tam, gdzie Dolgowi mogło grozić niebezpieczeństwo. Jeśli na przykład
nadepnął na specjalny kamień, który właśnie mijał, została wprawiona w ruch
jakaś broń. Ale Dolg widział jedynie czubek broni wbijający się w skalną szcze-
linę. Zdążył się zorientować, że to strzała z jakiegoś metalu, choć nie wiedział
z jakiego. I nie zamierzał tego sprawdzać.
Przy tym kamieniu istota zdołała położyć liść. To wystarczyło, by zwrócić
uwagę Dolga. W korytarzu znajdowało się wiele takich suchych liści i Dolg uwa-
żał, żeby na nie nie nadepnąć. Nie chciał wiedzieć, przed czym go ostrzegają.
Przez cały czas starał się iść ku końcowi korytarza. Przypuszczał, że tam znaj-
duje się kres jego wędrówki, cel, dla którego tutaj przyszedł. Korytarz zamykał
dość duży, okrągły kamień, mniej więcej wysokości Dolga.
Zza kamienia sączyło się słabe, niebieskawe światło.
Czy to znowu błędne ogniki?
Nie, zdawało mu się, że kolor tego światła ma nieco inny odcień.
Tym razem znajdował się w końcowym punkcie, co do tego nie mogło być
wątpliwości. Serce chłopca biło tak, że o mało nie rozsadziło piersi, czuł pulso-
wanie w całym ciele, na szyi, w głowie, w rękach, kolana się pod nim uginały.
W ustach zaschło mu do tego stopnia, że bał się, iż już nie zdoła oderwać języka
od podniebienia.
Ale jeśli to krypta grobowa? Czy starczy mu sił, by tam wejść? Sam?
Jednak musiał. Teraz już nie było odwrotu.
Tatuś. . . Muszę pomóc tacie.
Dolg czuł, że ze strachu za chwilę zacznie płakać. Przygoda może być zabaw-
na, kiedy się ją przeżywa z innymi, tak że można się nawzajem wspierać. Ale nie
w ten sposób, głęboko pod ziemią nie wiedząc zupełnie, o co w tym wszystkim
chodzi, nie mogąc przekazać wiadomości nawet najbliższym, gdzie mały Dolg się
znajduje. Tak, bo teraz czuł się naprawdę mały i bezradny.
Pomóżcie mi powiedział cicho.
Z wahaniem dotknął kamienia. Potem odłożył na bok pochodnię i ujął głaz
obiema rękami. Pociągnął mocno ku sobie.
Kamień lekko drgnął. Dolg popatrzył na swoje drobne ręce i zapragnął mieć
teraz nieposkromioną energię i siłę pięści swego młodszego brata Villemanna.
Villemann nie bał się niczego. Nawet rzeczy i zjawisk, których nie znał. Dolg
68
zawsze był bardziej opanowany, skupiony i ostrożny. Znakami rozpoznawczymi
Dolga były łagodność i smutek. Dolg był marzycielem.
Ale teraz sytuacja wymagała zdecydowanego działania. Dolg nie znał swej
siły fizycznej, ale teraz musiał ją wypróbować.
Chwycił głaz tak mocno, jak tylko mógł. Był przecież zaledwie dwunastolat-
kiem, a tu potrzeba było chyba kilku rosłych mężczyzn.
Kamień się poruszył. Zachęcony Dolg szarpnął jeszcze raz i odskoczył w tył.
Kamień potoczył mu się pod nogi i o mało nie zgasił pochodni. Chłopiec
w ostatniej chwili zdołał pochwycić palący się jeszcze kawałek drewna.
Otwór był wolny.
Dolg zamknął oczy i przełknął ślinę. Następnie otworzył oczy i postanowił,
że się odważy. Przeszedł przez otwór i znalazł się w niewielkim pomieszczeniu,
była to naturalna grota w górze pochodzenia wulkanicznego.
Znajdowała się tam tylko jedna jedyna rzecz: kamienny słupek pośrodku izby.
A na samym czubku, tak wysoko, że Dolg wyciągniętymi rękami ledwie mógł
jej dotknąć, spoczywała kula. Promiennie niebieska, przezroczysta kula albo, do-
kładniej mówiąc, kamień.
To błękitne, mieniące się światło sączyło się przez maleńki otworek w skal-
nej ścianie. Brzask wczesnego poranka padał wprost na kulę i odbijał się od niej
migotliwie.
Dolg wstrzymał oddech i stał bez ruchu. W domu widział naszyjnik
z szafirami. Ten kamień tutaj to szafir nieprawdopodobnej wprost wielkości, pięk-
nie szlifowany. Ani jedna najmniejsza plamka nie skaziła jego urody.
W głowie chłopca pojawiła się pewna myśl, a właściwie wspomnienie. Co to
powiedział cesarz, brat babci Theresy?
Niedokładnie zapamiętałaś, Thereso. To było o wiele więcej. Oni mieli nie
tylko złote słońce, mieli także dwie kule! Jedną czerwoną i jedną niebieską! To
prawda , przypomniała sobie babcia. Ale czy to były kule? A może kamienie?
Kule albo kamienie. . . Oboje mieli rację. To musi być największy szafir na
świecie. Dolg zdawał sobie sprawę, że nie potrafi go ukryć, nawet gdyby go ujął
w obie ręce. Nie tylko on, ale i dorosły mężczyzna by tego nie zrobił.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]