[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Oczywiście. Przecież są w domu obcych ludzi. Co ją opętało?
R
L
T
Charlotte oparła głowę na jego wilgotnej koszuli i ciężko oddychając, wykrztusi-
Å‚a:
- Przepraszam.
- Zapewniam cię, że nie ma za co. - Alec patrzył na nią wzrokiem pełnym sza-
leństwa.
- Nie możemy tego dłużej ciągnąć. - Wiedziała, że jeśli nie przestaną, wkrótce
wylądują w łóżku i nie będzie miało znaczenia, do kogo ono należy.
- Możemy, ale prędzej czy pózniej zostaniemy przyłapani.
- Brukowce. - Charlotte wzruszyło, że nawet w takiej chwili troszczył się o jej
reputacjÄ™.
- Miałem na myśli twojego brata, ale oczywiście brukowce też na pewno zwie-
trzyłyby sensację. To co zrobimy?
- Po pierwsze postaw mnie na ziemi. - Charlotte dopiero teraz zdała sobie spra-
wę, że Alec nadal trzyma ją w powietrzu, mocno przyciskając do siebie. Niechętnie
rozluznił uścisk i Charlotte powolutku zsunęła się wzdłuż jego ciała, aż stopy dotknęły
podłogi.
- A niech to! - Alec zadrżał pod wpływem tej niespodziewanej pieszczoty. Char-
lotte zawtórowała mu w myślach, czując, jak pożądanie wstrząsa każdą komórką jej
organizmu. Zmusiła się do zrobienia kroku w tył i uwolnienia się z jego objęć.
- Musimy już iść. - Charlotte starała się odzyskać trzezwość umysłu.
- Masz rację. - Alec ruszył za nią powoli, zamykając za sobą drzwi. W samo-
chodzie Charlotte zamknęła oczy, odchyliła głowę do tyłu i pozwoliła, by wiatr ostu-
dziÅ‚ jej rozpalonÄ… twarz. Wracali do château Montcalm i normalnego życia.
Niestety życie w posiadłości Aleca dalekie było od normalności. Przed domem
stało pięć wielkich ciężarówek, wszędzie kręcili się członkowie ponadstuosobowej
ekipy filmowej, statyści, wrzeszczący zastępca reżysera i dwie naburmuszone gwiaz-
dy Hollywood. W dodatku jedyna osoba, dla której Alec zgodził się na ten koszmar,
zniknęła gdzieś bez śladu.
R
L
T
Stęskniona za przyjaciółką Raine postanowiła spędzać z nią każdą wolną chwilę.
W rezultacie spotkanie się z Charlotte sam na sam nie wchodziło w rachubę. Nawet w
czasie posiłków zawsze towarzyszyło im kilka osób. W pewnej chwili do jego uszu
dotarł kolejny ogłuszający łoskot dochodzący z podwórka, a tuż potem usłyszał
wściekłe pokrzykiwania Larsa. Alec wstał od biurka i zamknął szczelnie okno. Hałas
stał się mniej dotkliwy i mógł wrócić do przeglądania strategii marketingowej związa-
nej z Tour de France przesłanej mu przez Kana Hanako. Jak na razie żaden z brukow-
ców nie powiązał nazwiska Montcalm z Isabellą Hudson, która wraz ze swoim partne-
rem filmowym, Ridleyem Sinclairem, zamieszkiwała nowoczesną willę, którą oglądał
z Charlotte kilka dni temu. Względną ciszę gabinetu przerwał wwiercający się w
mózg dzwięk silnika tak silny, że wstrząsnął posadami budynku. Alec rzucił papiery
na biurko i wybiegł z gabinetu. Kiedy otworzył główne drzwi domu, jego oczom uka-
zał się ogromny dzwig, który właśnie ustawiano w centralnym miejscu trawnika, ruj-
nujÄ…c kompletnie trawÄ™.
- Co to jest, do diabła?
- Wysięgnik do ujęć panoramicznych - wyjaśnił usłużnie ktoś z ekipy.
W tej chwili na powierzchni podjazdu otaczającego trawnik ukazało się głębokie
pęknięcie, a ziemia wokół zadrżała. Kilka ze zgromadzonych osób pisnęło ze strachu,
po czym większość gapiów zaczęła nerwowo chichotać. Alecowi nie było do śmiechu.
Niszczyli jego dom.
- Gdzie jest Charlotte? - Nikt nie odpowiadał na jego pytanie, Alec krzyknął
więc niemal: - Chcę natychmiast rozmawiać z Charlotte Hudson! - Obiecała mu, że
nie będzie żadnych szkód, miała o to osobiście zadbać.
- Alec? - Za plecami usłyszał zaniepokojony głos siostry. Odwrócił się gwał-
townie i ujrzał obie przyjaciółki wystrojone w modne kapelusze i obwieszone torbami
z zakupami.
- Gdzie się podziewałaś? - Alec zignorował Raine i natarł prosto na Charlotte. -
Miałaś wszystkiego dopilnować. To twój obowiązek. Podczas gdy ty biegasz po skle-
pach, oni niszczą mój dom i hałasują tak, że nie słyszę własnych myśli. - Alec wie-
R
L
T
dział, że wrzeszczy na coraz bardziej przestraszoną Charlotte, ale nie potrafił przestać.
- Od dziś koniec z wycieczkami do spa. Nie będę tu samotnie siedzieć i patrzeć, jak
mój dom obraca się w ruinę. Masz tu być. A ten dzwig ma zniknąć i to natychmiast. -
Alec dał ujście frustracji nagromadzonej przez kilka dni, gdy Charlotte zdawała się
nieuchwytna.
- Ale oni potrzebują wysięgnika - próbowała oponować słabym głosem Charlot-
te.
- A ja potrzebujÄ™ domu! - krzyknÄ…Å‚ i na widok jej przestraszonych oczu zapra-
gnął zapaść się pod ziemię. Jego wzrok padł na przyglądającego się całemu zajściu
Jacka.
- A ty co tak stoisz? Wrzeszczę na twoją siostrę, a ty zamiast dać mi w pysk, sto-
isz i siÄ™ gapisz?
Na twarzach wszystkich zebranych malowało się zdumienie. Alec przeklął pod
nosem i nerwowym krokiem ruszył z powrotem do swojego gabinetu. Trzaskając za
sobą drzwiami, zastanawiał się, czy faktycznie nie powinien na jakiś czas wyprowa-
dzić siÄ™ z château.
Charlotte stała nieruchomo i wpatrywała się w brata. Jack spuścił wzrok i uda-
wał bardzo zajętego sprawdzaniem listy trzymanej przez swoją asystentkę. Wszyscy
wokół powrócili do swoich zajęć i znów zapanował harmider.
Raine spojrzała zatroskana na pobladłą przyjaciółkę.
- To nie było normalne - zapewniła.
- Dzięki Bogu. - Charlotte nadal nie otrząsnęła się po wybuchu Aleca.
- Nie wiem, co w niego wstąpiło.
- To zrozumiałe. Miałam dopilnować, żeby wszystko szło gładko, i zawaliłam.
- Nie rozumiesz. Alec nigdy nie wrzeszczy. Może nosić w sobie urazę, planować
zemstę, z zimną krwią doprowadzić cię do ruiny, ale nigdy nie podnosi głosu. - Raine
nie potrafiła zrozumieć nagłego wybuchu brata.
- Najwyrazniej doprowadziłam go do kresu wytrzymałości. - Charlotte ruszyła w
stronę domu z zamiarem wyjaśnienia sytuacji. Nie chciała, by zostali wrogami.
R
L
T
- Na to wygląda. - Raine szła obok przyjaciółki i przyglądała jej się uważnie. -
Czy ty czegoÅ› przede mnÄ… nie ukrywasz?
- Co masz na myśli? - Charlotte aż stanęła w miejscu. Nie chciała okłamywać
Raine, ale przyznanie się do uczuć, jakie budził w niej Alec, też nie wydawało się naj-
lepszym pomysłem.
- Może próbował cię podrywać, a ty go odprawiłaś z kwitkiem? Alec nie przy-
wykł do odmowy.
- Pewnie nie. - Charlotte zachichotała mimo woli.
- A więc tak było?
- Jak?
- Czy ty unikasz odpowiedzi? - Raine dała koleżance kuksańca w bok. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim12gda.pev.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed