[ Pobierz całość w formacie PDF ]
O godzinie piątej po południu wydarzenie - po raz pierwszy słowa, które
wypowiedziało stworzenie, nie były oderwane od otaczających zjawisk, lecz stały się
reakcją na nie. A mianowicie - kiedy profesor rozkazał mu:
Nie rzucaj resztek na podłogę , niespodziewanie odpowiedziało:
Odwal siÄ™, gnido .
Filip Filipowicz był wstrząśnięty, potem opanował się i powiedział: Jeśli
jeszcze raz pozwolisz sobie nawymyślać mnie albo doktorowi, to oberwiesz .
W tym momencie fotografowałem Szarika. Ręczę, że zrozumiał słowa
profesora. Ponury cień legł na jego twarz. Popatrzył spode łba, dosyć niechętnie, ale
ucichł.
Hurra, rozumie!
12 lutego. Wkłada ręce do kieszeni spodni. Oduczamy od przeklinania.
Gwizdał: Ech, jabłoczko . Podtrzymuje rozmowę.
Nie mogę się powstrzymać od paru hipotez, niech chwilowo diabli wezmą
odmładzanie. Co innego jest nieporównywalnie ważniejsze - niebywały eksperyment
profesora
Preobrażeńskiego odsłonił jedną z tajemnic ludzkiego mózgu. Od tej chwili
zagadkowa funkcja przysadki - gruczołu dokrewnego umieszczonego w mózgu -
została wyjaśniona. Przysadka określa ludzką osobowość. Jej hormony można uznać
za najważniejsze w organizmie - to hormony osobowości. Nowa dziedzina nauki - bez
retorty Fausta stworzono homunkulusa. Skalpel chirurga powołał do życia nową
jednostkę ludzką. Profesor Preobrażeński jest kreatorem. Kleks.
Zresztą, zboczyłem z tematu... A więc Szarik podtrzymuje rozmowę. Według
moich przypuszczeń sprawa wygląda następująco: wszczepiona przysadka
zaktywizowała ośrodek mowy w psim mózgu i popłynął potok słów. Moim zdaniem
mamy do czynienia z rozwijającym się ożywionym mózgiem, a nie z mózgiem
stworzonym od nowa. Cóż za cudowne potwierdzenie teorii ewolucji! O wy, wspaniałe
szczeble ewolucji, od psa do chemika Mendelejewa! Jeszcze jedna moja hipoteza -
mózg Szarika w okresie jego psiego życia zgromadził nieprzebrane mnóstwo pojęć.
Wszystkie słowa, których zaczął używać w pierwszej kolejności - słowa ulicy - słyszał
je i zachował w swoim mózgu. Teraz, idąc ulicą, z ukrytym przerażeniem patrzę na
napotkane psy. Jeden Bóg wie, co kryje się w ich mózgach.
Szarik czyta. Czytał (trzy wykrzykniki). To ja się tego domyśliłem. Po
Centrorybie . %7łe czytał od końca. I nawet znam rozwiązanie tej zagadki - tkwi ono w
specyfice nerwów wzrokowych psa.
Co siÄ™ w Moskwie wyrabia, tego ludzki rozum nie ogarnie. Siedmiu handlarzy z
Sucharowki już siedzi za rozpowszechnianie plotek o końcu świata spowodowanym
przez bolszewików.
Opowiadała o tym Daria Pietrowna i nawet wymieniła dokładną datę - 28
listopada 1925 roku, w dzień świętego Stefana Męczennika ziemia zderzy się z osią
niebios... Jacyś szarlatani wygłaszają już odczyty. Takie pandemonium wynikło z tej
przysadki, że choć zwiewaj, gdzie pieprz rośnie. Przeniosłem się do Preobrażeńskiego
na jego prośbę i sypiam w poczekalni razem z Szarikiem. Rolę poczekalni pełni teraz
laboratorium. Szwonder miał jednak rację. Komitet domowy triumfuje. W szafach nie
ma ani jednej szyby, ponieważ skakał. Z trudem oduczyliśmy.
Z Filipem dzieje się coś dziwnego. Kiedy mu opowiedziałem o swoich
hipotezach - mam nadzieję, że rozwój psychiczny Szarika osiągnie bardzo wysoki
poziom - chrząknął i zapytał:
Tak pan myśli? Ton był złowieszczy. Czyżbym się mylił? Stary coś wymyślił...
W czasie kiedy prowadzÄ™ historiÄ™ choroby, Filip Filipowicz siedzi nad historiÄ…
człowieka, od którego wzięliśmy przysadkę.
Kartka włożona do zeszytu.
Klim Grigoriewicz Czugunkin, lat 25, kawaler. Bezpartyjny, sympatyk.
Trzykrotnie sÄ…dzony i uniewinniony. Pierwszy raz z powodu braku dostatecznych
dowodów, drugi raz uratowało go pochodzenie społeczne, trzeci raz wyrok 15 lat
katorgi z zawieszeniem. Kradzieże. Zawód - gra po knajpach na bałałajce.
Wyjątkowo niskiego wzrostu, zle zbudowany. Wątroba powiększona (alkohol).
Przyczyna śmierci - cios nożem w serce w knajpie ( Sygnał Stop ) na Rogatce
Preobrażeńskiej.
Stary bez chwili przerwy siedzi nad historiÄ… choroby Klima. O co chodzi - nie
rozumiem. Coś mruczał, że trzeba było dokładnie obejrzeć w prosektorium całe zwłoki
Czugunkina. Nie rozumiem, o co chodzi. A bo to nie wszystko jedno, czyja przysadka?
17 stycznia. Kilka dni nie notowałem - chorowałem na influenzę. W tym czasie
ostatecznie ukształtował się wygląd zewnętrzny:
a) budowa ciała dokładnie jak u człowieka,
b) waga około trzech pudów,
c) maleńkiego wzrostu,
d) głowa malutka,
e) zaczął palić,
f) je ludzkie jedzenie,
g) sam siÄ™ ubiera,
h) rozmawia bez żadnych trudności.
A to ci przysadka (kleks).
Nna tym kończę historię choroby. Przed nami nowy organizm - obserwację
musimy prowadzić od początku.
Załączniki: stenogramy rozmów, nagrania na płytach, otografie.
Podpis: asystent profesora
Filipa Filipowicza Preobrażeńskiego
doktor Borental
VI
Był zimowy wieczór. Koniec stycznia. Pora przedobiednia, przed
przyjmowaniem pacjentów. Na framudze drzwi do poczekalni wisiała biała kartka
papieru, na której ręką Filipa Filipowicza było napisane:
Zabraniam jedzenia pestek słonecznikowych w mieszkaniu.
F. Preobrażeński i niebieskim ołówkiem, wielkimi jak ciastka literami, ręką
Bormentala:
Gra na instrumentach muzycznych od 5:00 po południu do 7:00 rano jest
zabroniona.
Następnie ręką Ziny:
Kiedy pan wróci, proszę powiedzieć Filipowi Filipowiczowi: Ja nie wiem,
dokąd on poszedł. Fiodor mówił, że ze Szwonderem.
Ręką Preobrażeńskiego:
Mam sto lat czekać na szklarza?
Ręką Darii Pietrowny
(drukowanymi literami):
Zina poszła do sklepu, powiedziała, że przyprowadzi.
W jadalni było już zupełnie wieczornie, dzięki lampie pod jedwabnym
abażurem. Zwiatło z kredensu było przepołowione, lustrzane szybki zaklejone ukośnie
na krzyż od jednej fasetki do drugiej. Pochylony nad stołem Filip Filipowicz zagłębił
się w rozłożonych ogromnych płachtach gazety. Błyskawice bruzdziły jego twarz, a
przez zęby wyskakiwały urywane, gruchające krótkie słowa. Filip Filipowicz czytał
notatkÄ™.
Nie ma żadnych wątpliwości, że jest to z nieprawego łoża (jak mawiano w
zgniłym burżuazyjnym społeczeństwie) zrodzony jego syn. Oto jak zabawia się nasza
pseudonaukowa burżuazja. Siedem pokoi każdy potrafi zajmować do czasu, kiedy
lśniący miecz praworządności nie błysnął nad nim czerwonym płomieniem.
Szw...r
Bardzo uporczywie, wprawnie, zawadiacko ktoś grał na bałałajce za dwoma
ścianami i dzwięki zręcznej wariacji na temat Zwieci miesiąc zbełtały się w głowie
Filipa Filipowicza ze słowami notatki w nienawistną kaszę. Kiedy doczytał, splunął
sucho przez lewe ramię i machinalnie zanucił przez zęby:
- Zwieeci miesiąc... świeeci miesiąc... świeeci miesiąc... Tfu, przyczepiła się
przeklęta melodia!
Zadzwonił. Twarz Ziny wysunęła się spomiędzy fałd portiery.
- Powiedz mu, że jest już piąta godzina, niech przestanie, i proszę, zawołaj go
tutaj.
Filip Filipowicz siedział w fotelu za biurkiem. Między palcami lewej dłoni
sterczał brązowy niedopałek cygara. Pod portierami, oparty o framugę stał założywszy
nogę na nogę mężczyzna maleńkiego wzrostu o nieprzyjemnej aparycji. Twarde włosy
na jego głowie rosły kępkami jak krzaki na wykarczowanym polu, a twarz pokrywał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]