[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nowej duszy, krzy\ówka naszych ras najwyrazniej nie jest niemo\liwa. Mało prawdopodobna,
ale nie niemo\liwa. Jednak\e nigdy wcześniej to się nie zdarzyło. Poczęcie dziecka mieszanej
krwi jest pogwałceniem najświętszych spraw naszego rodzaju. Jej matka była zagubioną
i nierozsÄ…dnÄ… kobietÄ….
Mimi nalała trochę napoju z karafki do czystego kieliszka z kryształu Baccarata. Upiła łyk.
Rothschild Cabernet.
Powinna zostać zniszczona - syknęła.
Nie! - poderwał się z miejsca Jack.
Nie unoś się. Nic jej nie grozi - uspokoił go Charles. - Komitet nie podjął jeszcze ostatecznej
decyzji, dotyczącej jej losu. Najwyrazniej odziedziczyła wiele po matce, więc obserwujemy ją
uwa\nie.
Chcecie ją zabić. - Jack ukrył twarz w dłoniach. -Nie pozwolę wam.
Nie ty będziesz o tym decydować. Popatrz głębiej w swoje wspomnienia, Benjaminie.
Powiedz, co widzisz. Poszukaj prawdy wewnÄ…trz siebie.
Jack zamknął oczy. Kiedy tańczyli na balu jesiennym, czuł obecność Schuyler w swoich
wspomnieniach, jakby znali się od zawsze. Cofnął się do sali balowej w posiadłości Towarzystwa
Amerykańskiego i do wspomnienia Balu Patrycjuszowskiego, do tej nocy, kiedy tańczyli walca
Chopina. Jedno z jego najwyrazniejszych i najdro\szych wspomnień... to była ona... to nie mógł
być nikt inny! Jest! Poczuł triumf. Przyjrzał się dokładniej twarzy za wachlarzem. Znajoma,
jasna, porcelanowa cera, delikatne rysy, zadarty nosek - i cofnął się - to nie były oczy Schuyler -
były zielone, nie niebieskie - to były oczy...
-Jej matki - wymówił na głos Jack, spoglądając na ojca i siostrę.
Charles skinął głową. Jego głos nabrał nietypowo ostrego brzmienia.
-Tak. Widziałeś Allegrę Van Alen. Zdumiewające podobieństwo. Allegra zaliczała się do
najpotÄ™\niejszych z naszego rodzaju.
Jack opuścił głowę. Kiedy tańczyli, przekazał wspomnienie Schuyler, wykorzystując swoje
moce, aby napełnić jej zmysły, aby myślała, \e tak\e przypomniała sobie przeszłość. Ale Schuy-
ler była nową duszą. To jej matki Jack poszukiwał przez wszystkie stulecia. Dlatego Schuyler
pociągała go od tamtej nocy przed Block 122 - poniewa\ jej twarz tak bardzo przypominała tę z
jego snów.
A potem spojrzał na Mimi. Swoją siostrę. Partnerkę, lepszą połowę, najlepszego przyjaciela i
najgorszego wroga. To ona była z nim od samego początku. To jej dłoni szukał w ciemnościach.
Była silna, potrafiła prze\yć. Zawsze przy nim trwała. Agrypina iWaleriusz. El\bieta de
Lorraine-Lillebone, kiedy był Ludwikiem Orleańskim. Susannah Fuller i William White.
Mimi ujęła jego dłoń. Byli tak podobni, pochodzili z tego samego mrocznego upadku, z tego
samego wygnania, byli ofiarami klątwy, przez którą muszą \yć wiecznie na Ziemi, a jednak są
tutaj, razem, po tysiącach lat. Pogładziła jego rękę, a w jej oczach, tak jak w jego, zamigotały łzy.
-Więc co zrobimy? - spytał Jack. - Co się z nią stanie?
-Na razie nic. Czekamy i obserwujemy. Najlepiej jednak, \ebyś trzymał się od Schuyler z daleka.
Twoja siostra poinformowała mnie te\ o twoich wątpliwościach dotyczących śmierci Augusty.
Mogę z satysfakcją powiedzieć, \e jesteśmy coraz bli\ej wykrycia sprawcy. Przykro mi, \e tak
długo wam niczego nie mówiłem. Pozwólcie, \e wyjaśnię...
Jack skinął głową, jeszcze mocniej ściskając dłoń siostry.
TRZYDZIEZCI JEDEN
Następny tydzień minął szybko. Ka\dego dnia po szkole Schuyler i Oliver przeszukiwali
systematycznie Repozytorium, próbując odnalezć jakieś zapiski lub wzmianki o Croatanie.
Przeczesali bazę komputerową, wpisując ka\dy mo\liwy wariant pisowni tego słowa. Poniewa\
jednak bazy katalogowe sięgały tylko końca lat 80., musieli tak\e posługiwać się zabytkowym
katalogiem kartkowym.
-Potrzebujecie pomocy? pewnego popołudnia dobiegł ich uszu grobowy głos, kiedy siedzieli
razem przy biurku Olivera, ryjÄ…c w stosie starych ksiÄ…\ek i kartach katalogowych z szufladki "Cr-
Cu".
- 0, panie Renfield, pozwoli pan, \e przedstawię Schuyler Van Alen? - Oliver wstał i skłonił się
formalnie.
Schuyler potrząsnęła ręką starszego pana. Dostrzegła wyniosłą twarz arystokraty, ubranego w
staroświecki edwardiański płaszcz i aksamitne spodnie. Oliver opowiadał jej o panu Renfieldzie -
zauszniku, które zdecydowanie zbyt powa\nie traktował swoją pracę. Od tak dawna słu\y
błękitnokrwistym, \e wydaje mu się, \e sam jest wampirem. Klasyczny syndrom sztokholmski",
powiedział Olliver Chyba sobie radzimy - uśmiechnął się nerwowo Oliver. Milcząco zało\yli,
\e lepiej będzie nie prosić nikogo z bibliotekarzy o pomoc w poszukiwaniach, intuicyjnie
przeczuwając, \e to zakazany temat. Jeśli Komitet coś ukrywał, a to coś miało cokolwiek
wspólnego z Croatanem, najlepiej było nic nikomu nie mówić.
Renfield podniósł z biurka kartkę papieru, na której Schuyler zanotowała serię słów.
- Croatan? Kroatan? Chroatan? Chroatin? Kruatan? - Szybko odło\ył notatkę, jakby sparzyła go
w palce.
Croatan, rozumiem - skinął wyniośle głową.
- To tylko coś, o czym słyszeliśmy. Nic takiego. Szkolne zadanie - powiedział sztucznie
naturalnym tonem Oliver.
Szkolne zadanie. - Renfield przyjrzał się im ponuro. - Oczywiście. Niestety, nigdy nie
zetknąłem się z tym słowem, Zechcecie mnie oświecić?
Przypuszczam, \e chodzi o rodzaj sera. Opartego na starej angielskiej recepturze - odparł
Oliver z kamienną twarzą.-Podawany na ucztach błękitnokrwistych w szesnastym wieku.
Ser. Rozumiem.
- CoÅ› jak roquefort albo camembert. Ale ja uwa\am, \e chyba raczej z owczego mleka - ciÄ…gnÄ…Å‚
Oliver. - Albo koziego. Tak, mo\e te\ być kozie. Albo mo\e podobny w typie do mozarelli. Jak
myślisz, Sky?
Wargi Schuyler drgały i wolała nawet nie próbować odpowiadać.
- No có\, pięknie, pracujcie dalej powiedział Renfield, zostawiając ich z problemem.
Kiedy oddalił się na bezpieczną odległości Schuyler i Oliver wybuchnęli stłumionym śmiechem.
-Ser! - wyszeptała Schuyler. - Myślałam, \e padnie trupem!
Cały miniony tydzień był ponury i d\d\ysty. Nagłe ochłodzenie miało jednak równie\ dobre
strony. Zarazki opanowały szkołę i część uczniów, w tym Jack Force, była od kilku dni
nieobecna. Najwyrazniej nawet wampiry nie odznaczały się odpornością na epidemię grypy.
Bliss miała szlaban od czasu imprezy i trzymała się na uboczu, nie odstępując Mimi na krok. Jej
wiecznie zły humor dawał się we znaki tak\e Dylanowi.
Zaczął się kolejny, przejmująco zimny i szary dzień, pierwszy znak nadchodzącej zimy. Ot, taka
typowa nowojorska szarość - szare budynki szare smogi nad miastem. Zdawać się mogło, \e
[ Pobierz całość w formacie PDF ]