[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na swój pokład. I kiedy ojciec łapał za wiosła, po czym odpychał
nimi łódz od pomostu, przez co jeszcze bardziej zaczynała się chy-
botać, mały Horst ze strachu i z szacunku dla rodziców połykał pa-
wia. Potem siedział biały i w milczeniu, a rodzice, nie mogąc się
nadziwić, jak woda pozytywnie wpływa na rozbrykanego chłopca,
który w jednym momencie zamieniał się w kamienny posąg, wyj-
mowali kanapki, owoce i częstowali się wzajemnie. Kiedy ojciec
przybijał łódką do innego pomostu lub do sztucznej wysepki i było
165 !1
pewne, że łódka sama nigdzie nie odpłynie, Horst bez słowa wy-
skakiwał i momentalnie wyrzucał z siebie to, co z grzeczności lub
ze strachu uprzednio połknął. Rodzice, niczym się nie przejmując,
dalej jedli, a gdy wracał, próbowali wcisnąć mu trochę jedzenia. Na
widok kanapek robił się jeszcze bardziej biały. Horst nieraz zasta-
nawiał się, dlaczego ludzie, choć uprzednio najedzeni, kiedy znajdą
się w obcym środowisku lub też przebywają w środkach transportu,
nagminnie zaczynają jeść. To jest tak: jak ludzie wsiądą do czegoś
i są najedzeni, to zaczynają jeść, a jeśli są głodni, to wtedy zaczy-
nają gadać głupoty. Tak było na przykład wczoraj w bazie, w któ-
rej spędzili kilka nocy i gdzie poznali grubego i jowialnego gene-
rała. Ten generał był widać bardzo głodny, bo wygadywał głupoty:
w was nasza nadzieja, bo choć nie jesteście żołnierzami zawodo-
wymi, tylko belframi, inżynierami, geodetami i innym ścierwem,
to kocham was tak jak żaden z waszych ojców was nigdy nie kochał.
A na pożegnanie, zanim wsiedli do łodzi, zamiast wykonać heil Hi-
tler, czego się wszyscy spodziewali, gruby generał każdemu z nich
wręczył dużą papierową torbę z jedzeniem i pocałował w czoło na
pożegnanie, raczej jak matka niż ojciec. Generał matka... Dziwne,
pomyślał Horst i znowu zebrało mu się na pawia. Choć nie był już
chłopcem ubranym w krótkie spodenki, to, w czym siedział, nie
przypominało Gudrun", Herty" czy Tęczy" i nie było rodziców,
to nieodparcie odnosił wrażenie, że w jednej chwili cofnął się do
dzieciństwa. Widział wokół siebie ludzi, którzy zaczynali otwierać
papierowe torby otrzymane na pożegnanie od generała matki. Wi-
dział ludzi, którzy po niedługim czasie od chwili, kiedy ich łódka
wypłynęła, zaczynają jeść i zachowują się tak jak jego rodzice pod-
czas tych letnich upiornych wycieczek do parku. Horst bał się
wody. Czuł, że się poci ze strachu, że wszystko w nim rośnie, za-
czyna się przewracać, chybotać. Nie miał pojęcia, jak długo będą
płynąć. Bał się, że wpadną na jakąś minę i że nie zginie na miej-
scu jak prawdziwy bohater, lecz jak ofiara, która nie potrafi pływać,
że będzie krzyczeć o pomoc i nikt mu tej pomocy nie udzieli. Po-
woli opadnie na dno z papierową torbą pełną jedzenia i aparatem
166
fotograficznym uwieszonym u szyi niczym przysłowiowy kamień.
Kiedy znajdzie się w połowie drogi pomiędzy dnem a powierzch-
nią i zrzuci z szyi aparat, okaże się, że wcale mu to nie pomaga, i po-
czuje, że papier zaczyna się rozpuszczać. Wreszcie znajdzie się na
dnie morza i tak się skończy dla niego wojna. Brrr. Znowu zebrało
mu się na wymioty i widząc obok siebie człowieka, który choć łysy,
mógł być jego rówieśnikiem, zapytał go, czy nie chciałby jego torby
z jedzeniem.
Nie jest pan głodny?
Nie, nie jestem. Proszę, proszę to wziąć, jeśli tylko ma pan
ochotÄ™.
Aysy wahał się przez chwilę.
Wie pan co? Radziłbym jedzenie zostawić sobie na pózniej,
jeśli nie jest pan teraz głodny. Nie wiadomo, czy dadzą nam coś na
miejscu. Może przecież być tak, że do następnego ranka niczego
nie dostaniemy.
Tak, racja, ma pan całkowitą rację. Choć mówi pan o jutrze,
a ja wcale nie mam pewności, czy tego dnia dożyję, może rzeczywi-
ście będzie lepiej, jeśli zachowam to jedzenie.
Proszę się nie martwić, dożyje pan, dożyjemy. żyć trzeba,
i tak mieliśmy dużo szczęścia, że nas skierowali na wyspę. Tam się
nic nie dzieje. Tam nie ma wojny. Niech pan tylko pomyśli, niech ,
pan sobie wyobrazi, że jedziemy na wakacje, może długie wakacje,
ale z pewnością z nich wrócimy.
Optymista mruknÄ…Å‚ pod nosem Horst.
Tamten w jednym momencie podchwycił słowo.
Optymista? Oczywiście! I do tego niepoprawny optymista.
Tak się żyje łatwiej, proszę mi wierzyć. A w najgorszym wypadku, je-
śli już założył pan z góry tragiczne rozwiązanie rejsu naszym statkiem
wycieczkowym, przynajmniej ryby się pożywią. Lubi pan ryby?
Nie rozumiem.
Czy lubi pan ryby jako istoty żyjące? zapytał.
Szczerze mówiąc, są mi całkowicie obojętne. A właściwie
nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Co prawda opowiadam...
167
opowiadałem poprawił się Horst uczniom o rybach, ale nigdy,
przyznam się, nie miałem do nich jakiegoś specjalnego emocjonal-
nego podejścia. Ot, są. Pływają. Zjada się je. Po prostu ryby, nic
szczególnego. No, może z wyjątkiem dzisiejszego dnia, bo pierwszy
raz w życiu myślałem o nich w inny sposób, ale to był tylko krótki
moment słabości.
Doprawdy? zdziwił się łysy.
Tak, pierwszy raz w życiu pomyślałem, że jest bardzo prawdo-
podobne, iż mógłbym się stać ich karmą. Nie potrafię pływać do-
dał ściszonym głosem Horst.
Proszę się nie martwić, jak będziemy tonąć, to spróbuję ura-
tować panu życie roześmiał się tamten. To pan jest nauczycie-
lem. Prawda? zapytał.
Tak, jestem, a raczej byłem. Dzięki Bogu, udało mi się dopro-
wadzić klasę do końca. Udało się przed tą wycieczką.
Horst również się uśmiechnął i poczuł się lepiej, choć łodzią ko-
łysało.
Pan potrafi pływać?
Tak, i kiedyś nawet bardzo sprawnie mi to szło. Myślę, że nie
będzie zle, dam radę gdzieś pana doholować, jeśli przypadkiem nasza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]