[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wykrzesać w sobie cień nadziei. Na pró\no. Przecie\ Stephen nosił tylko jeden klucz do
drzwi wejściowych, nie cały komplet.
- Mo\liwe - sier\ant zawahał się przez moment. - Breloczek jest dość oryginalny i ma
grawerunek. - Tiffany przymknęła oczy, czekając na cios. - Są tam litery I.X.W, co mo\na
odczytać jako Isaac Xavier Wells.
- Rozumiem.
- Niech pani porozmawia z synem.
- Zrobię to - przyrzekła. Gdy odkładała słuchawkę, zdawało jej się, \e ma na plecach
tysiąckilogramowy ładunek. Dlaczego Stephen wcią\ się zadawał z Milesem Deanem? Skąd
w jego kieszeni wziął się pęk kluczy? O co poszło w bójce? I wreszcie co Stephen miał
wspólnego ze zniknięciem Isaaca Wellsa?
- Mamuniuu! - rozległo się z podwórka nawoływanie Christiny.
Tiffany zdobyła się na uśmiech. Otworzyła okno nad zlewem i zawołała:
- Co, dziecinko?
- Patrz!
Christina, z usmarowaną buzią i błyszczącymi oczami, stała w cieniu drzewa, z dumą
prezentując swe najnowsze dzieło - wyrośnięty placek z błota i trawy w aluminiowej
foremce, niegdyś pojemniku na zapiekankę z kurczaka. Wierzch błotnego ciasta zdobiły
dodane dla koloru płatki bratków.
- Zliczne - powiedziała Tiffany. Węgielek głośno zamiauczał, \eby go wpuścić do domu.
- Chcesz kawałek?
- Oczywiście - odpowiedziała, próbując przestać obsesyjnie myśleć o problemach ze
Stephenem. I tak będzie musiała odbyć z nim zasadniczą rozmowę. - Chcę największy
kawałek. - Pchnęła dłonią drzwi, by kot mógł wejść do środka. Christina, trzymając foremkę
w wyciągniętych sztywno rączkach, puściła się biegiem do kuchennych schodów.
- Uwa\aj! - krzyknęła Tiffany.
Za pózno. Dziecko potknęło się o porzuconą niedbale deskorolkę Stephena i padło jak
długie na werandę. Foremka, trawa i pacyny błota poszybowały w powietrze. Tiffany w
ułamku sekundy rzuciła się na ratunek. Uniosła w ramionach Christinę w tym samym
momencie, w którym dziewczynka brała głęboki oddech, by wybuchnąć płaczem. I tak się
stało. Płacz był tak donośny, \e mógłby obudzić umarłego. Z oczu Christiny trysnęły
strumienie łez, a zranione kolano zabarwiło się krwią.
- Maaa-muuu-niuu! - szlochała wczepiona w matkę Christina.
- Ciii, dziecinko, wszystko będzie dobrze. - Tiffany zaniosła córeczkę do niewielkiej
Å‚azienki przylegajÄ…cej do kuchni.
- To boli!
- Poboli troszeczkÄ™ i przestanie, jak tylko mamusia ciÄ™ opatrzy.
W szafce Tiffany znalazła jodynę i czystą gazę. Christina, posadzona na klapie od klozetu,
wierciła się i głośno wciągała powietrze. Tiffany po kolei zdezynfekowała ka\de zadrapanie
na kolanie i brodzie dziewczynki.
W tym momencie odezwał się dzwonek do drzwi wejściowych.
- Ju\ idę! - zawołała Tiffany, próbując przekrzyczeć łkanie i jęki Christiny. Jedną ręką
przytrzymując dziecko, drugą sięgnęła po banda\ i plastry. Dzwonek znów się odezwał.
- Psiakrew, dajcie mi \yć - mruknęła pod nosem Tiffany, owijając w biały kokon kolano
córki. - Chodz, kochanie, lepiej będzie, jak otworzymy, bo ktoś tam za drzwiami strasznie się
niecierpliwi. - Cisnęła zu\ytą gazę do umywalki, dzwignęła Christinę i ruszyła ze swym
brzemieniem do frontowych drzwi. Oczekiwała, \e ujrzy Stephena w towarzystwie
policjanta. Tymczasem stanęła twarzą w twarz z J.D.
- Nie dałaś mi klucza - przypomniał.
- Ach tak, racja. Przepraszam, \e nie pomyślałam. Zresztą od kuchni było otwarte. - Tiffany
przeło\yła Christinę z biodra na biodro. Dziewczynka wcią\ szlochała spazmatycznie.
- Co się stało? - spytał J.D.
- Upadłam! - oświadczyła Christina z taką dumą, jakby była starym weteranem, chwalącym
siÄ™ bitewnymi bliznami.
- Przypadkiem, moje słoneczko. - Tiffany ucałowała ciemne loczki na głowie córki. -
Wejdzmy do... - zaczęła, ale gdy spojrzała ponad ramieniem J.D. na ulicę, zawołała: - Och,
nie!
J.D. odwrócił się w samą porę, by dojrzeć skręcający na podjazd wóz patrolowy.
- Przepraszam - usłyszał i gdy zwrócił głowę w stronę, skąd dochodził głos, ujrzał pobladłą
Tiffany. Wyminęła go i biegiem ruszyła przez trawnik. J.D. niespiesznie podą\ył za nią. Na
widok Stephena, który wygramolił się z radiowozu, zmarszczył brwi, mocno zaniepokojony.
Co się tu dzieje? Czy Tiffany zupełnie przestała panować nad sytuacją? Christina, brudna i
zakrwawiona, wygląda okropnie. Jej brat niewiele lepiej. Całe jego pozerstwo gdzieś się
ulotniło, twarz była posiniaczona, a jedno oko spuchnięte. I przede wszystkim, dlaczego
odwozi go do domu policja?
- Pani Santini? - spytał policjant, krępy szatyn w drucianych okularach.
- Tak.
- Sier\ant Talbot.
- Miło mi.
- Pan Santini? - Policjant przeniósł wzrok na J.D.
- Owszem, ale nie jestem ojcem chłopca.
Policjant zmarszczył brwi, jakby nie mógł pojąć, co w takim razie J.D. robi u boku pani
Santini.
- Jestem stryjem Stephena - wyjaśnił J.D.
- Powinna pani zająć się jego okiem. Zapuchło jak diabli - stwierdził sier\ant Talbot.
- Zbada go lekarz - obiecała Tiffany. Christina wcisnęła buzię w jej obojczyk,
rozsmarowując po jasnej skórze matki brud i krew.
- Nie potrzeba, nic mi nie jest - burknął Stephen, zsuwając na opuchnięte oko długi kosmyk.
- Nale\y je opatrzyć - powiedziała stanowczo Tiffany, próbując ocenić, jak bardzo jej syn
został poturbowany. - A co z drugim chłopcem? - spytała.
- Wygląda mniej więcej tak samo jak ten ancymonek - rzekł policjant, dotykając ramienia
Stephena. - Miejmy nadzieję, \e na tym się skończy.
Stephen stał ze wzrokiem wbitym w ziemię i opuszczoną głową.
- Na pewno - obiecała z przekonaniem Tiffany.
Talbot uśmiechnął się wyrozumiale i usłyszawszy wołanie przez radio, pospieszył do wozu.
Odbył krótką rozmowę, po czym uruchomił silnik i szybko odjechał bez po\egnania.
- Co się stało? - J.D. zwrócił się do bratanka.
- Nic takiego.
- Twoje podbite oko nie wzięło się chyba z niczego.
W odpowiedzi Stephen wzruszył tylko ramionami i ruszył w kierunku domu.
- Zatrzymaj się! - zawołała ostrym tonem Tiffany. - Mówiłam ju\, \e musi cię zbadać
lekarz. Pojedziemy do szpitala albo na pogotowie.
- A ja ci mówiłem, \e nic mi nie jest.
Christina, widząc, \e cała uwaga matki skupiła się na bracie, chlipnęła głośno.
- Buzia mnie boli!
- Wiem, \e boli, kochanie. - Tiffany pocałowała córeczkę w czoło. - Zajmę się tobą, kiedy
tylko opatrzymy Stephena.
- Nie potrzebuję \adnych opatrunków - burknął chłopak i wszedł na schody.
- Mylisz się. - Tiffany poszła za synem. J.D. bez wahania podą\ył za nimi.
- Mamo, dasz mi wreszcie spokój czy nie! - wybuchnął Stephen i przeskakując po dwa
stopnie naraz, wbiegł na górę i z trzaskiem zamknął drzwi do swojego pokoju, skąd
niebawem dobiegły dzwięki katowanej bez litości gitary.
Tiffany stała bez ruchu, najwyrazniej niepewna, czy ustąpić synowi, czy próbować
przeprowadzić swoją wolę. J.D. obserwował ją uwa\nie. Odniósł wra\enie, \e wytrzymałość
i cierpliwość Tiffany się kończy.
- Za moment wracam - powiedziała cicho.
- Pomóc ci? - J.D. był gotów wesprzeć ją swoim autorytetem w sporze z synem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]