[ Pobierz całość w formacie PDF ]
próbowałem zapewniać siebie, że życie nie ma sensu, ale wszystko na nic. W mojej głowie
wrzała dziwna i, można powiedzieć, śmieszna praca. Najróżniejsze myśli piętrzyły się bez
ładu, plątały się między sobą, przeszkadzały sobie, a ja, myśliciel, patrząc w ziemię, nic nie
rozumiałem i nie mogłem się zorientować w tej kupie potrzebnych i zbędnych myśli. Okazało
się, że ja, myśliciel, nie nauczyłem się jeszcze myśleć i nie potrafiłem władać swymi myślami,
tak samo jak nie umiałem zreperować zegarka. Po raz pierwszy w życiu myślałem starannie i
intensywnie i wydawało mi się to takie dziwne, że pomyślałem: Wariuję! U kogo mózg
pracuje nie zawsze, a tylko w ciężkich chwilach, temu wydaje się, że wariuje.
Przemęczyłem się w ten sposób przez noc, dzień, potem znów noc i przekonawszy się, jak
mało pomocne jest takie myślenie, przejrzałem siebie samego. Zrozumiałem, że moje myśli
nie są warte złamanego szeląga i że do spotkania z Kicią nawet nie zaczynałem myśleć i
pojęcia nie miałem, co to jest poważna praca umysłowa; teraz, namęczywszy się,
zrozumiałem, że nie mam ani przekonań, ani określonego kodeksu moralnego, ani serca, ani
rozsądku; całe moje umysłowe i moralne bogactwo składało się ze specjalistycznej wiedzy,
fragmentów, zbędnych wspomnień, cudzych myśli nic więcej, a odruchy moje były tak samo
nieskomplikowane, proste i podstawowe jak u jakiegoś Jakuta... Jeżeli nie lubiłem kłamać, nie
kradłem, nie zabijałem i w ogóle nie robiłem widocznych grubych błędów, to działo się tak
nie w wyniku jakichś przekonań nie miałem ich a po prostu dlatego, że byłem skrępowany
bajkami opowiadanymi w dzieciństwie na dobranoc i ogólnie przyjętymi zasadami
moralnymi, które weszły mi w krew i niezauważalnie dla mnie kierowały mną w życiu, mimo
że uważałem je za bzdurne...
Zrozumiałem, że nie jestem żadnym myślicielem ani filozofem, a po prostu wirtuozem.
Bóg dał mi zdrowy, mocny rosyjski rozum z zalążkami talentu. I wyobrazcie go sobie w
dwudziestym szóstym roku życia, nie trenowany, absolutnie wolny od pracy, nie obciążony
żadnym ładunkiem, tylko trochę zakurzony jakąś wiedzą z zakresu inżynierii; jest młody i
natura popycha go do pracy, więc szuka jej, aż nagle absolutnie przypadkowo natyka się na
piękną, soczystą myśl o bezsensowności życia i pozagrobowych ciemnościach. Aapczywie ją
wciąga, oddaje do jej dyspozycji szerokie pole i zaczyna bawić się z nią jak kot z myszką. Jest
66
pozbawiony erudycji, systemu, no i co z tego. Sam sobie radzi z taką pojemną myślą przy
pomocy wrodzonych sił, jak samouk, i nie mija miesiąc, jak jego posiadacz z jednego
ziemniaka przyrządza setkę smacznych dań i uważa się za myśliciela...
Ową wirtuozerię, zabawę w poważne myślenie nasze pokolenie wniosło do nauki,
literatury, polityki i wszędzie, gdzie tylko nie leniło się iść, a razem z wirtuozerią chłód,
nudę, jednostronność i, jak mi się zdaje, zdążyło już wykształcić w ludziach nowy, dotąd
niespotykany stosunek do poważnego myślenia.
To, że nie jestem całkiem normalny, a w dodatku absolutny ignorant, zrozumiałem i
oceniłem dzięki nieszczęściu. Zacząłem normalnie myśleć dopiero, jak się wziąłem za alfabet,
to znaczy od tego momentu, kiedy sumienie pogoniło mnie z powrotem do N., i wyraziłem
szczerą skruchę przed Kicią, wybłagałem u niej przebaczenie jak mały chłopiec i popłakałem
wraz z niÄ…...
Ananjew w skrócie opisał swoje ostatnie spotkanie z Kicią i zamilkł.
No proszę wycedził przez zęby student, kiedy inżynier skończył. Co się dzieje na tym
świecie!
Jego twarz tak samo jak przedtem wyrażała umysłowe lenistwo i opowiadanie Ananjewa
chyba go nie poruszyło. Kiedy inżynier, po chwili odpoczynku, znów zaczął rozwijać swoją
myśl i powtarzać to, co powiedział wcześniej, student skrzywił się z rozdrażnieniem, wstał
zza stołu i poszedł w stronę łóżka. Przygotował pościel i zaczął się rozbierać.
Ma pan taki wyraz twarzy jakby pan rzeczywiście kogoś przekonał! powiedział z
irytacjÄ….
Przekonał? zapytał inżynier. Mój drogi, czy ja do tego pretenduję? Bóg z panem!
Pana nie można przekonać! Dojść do przekonania może pan tylko drogą własnego
doświadczenia i cierpień!..
Poza tym, dziwna logika! burknął student, zakładając nocną koszulę. Myśli, których
pan tak nie lubi, są zgubne dla młodych, dla starców zaś, jak pan powiada, są normalne. Jakby
wiek miał tu jakieś znaczenie... Co za przywilej dla starców? Z jakiej racji? Jeżeli podobne
myśli trucizna, to trucizna jednakowa dla wszystkich.
No nie, mój drogi, niech pan tak nie mówi! powiedział inżynier i chytrze mrugnął
okiem. Nie ma pan racji! Starcy, po pierwsze, nie sÄ… wirtuozami. Ich pesymizm nie zjawia
się u nich z zewnątrz, przypadkowo, lecz z głębi ich własnego umysłu i po tym, jak
przestudiują różnych Heglów i Kantów, wiele wycierpią, narobią mnóstwo błędów, krótko
mówiąc, kiedy przejdą po całej drabinie z dołu do góry. Ich pesymizm ma za sobą i własne
doświadczenie i trwałą filozoficzną ewolucję. Po drugie, u starców myślicieli pesymizm to
nie byle co, jak u nas z wami, ale ból kosmiczny, męka; ma u nich podstawę chrześcijańską,
bo bierze się z miłości do człowieka i z rozmyślań o człowieku i nie posiada tego egoizmu,
jaki mają wirtuozowie. Pogardza pan życiem, bo jego sens i cel są ukryty przed panem, i boi
się pan tylko swojej własnej śmierci, prawdziwy myśliciel cierpi, ponieważ nikt nie zna
prawdy, i boi się o wszystkich ludzi. Mieszka tu, dla przykładu, państwowy leśniczy Iwan
Aleksandrycz. Sympatyczny taki staruszek. Kiedyś nauczycielem był, trochę pisał, zresztą nie
ważne, kim był, ale tęga głowa i na filozofii zęby zjadł. Dużo przeczytał i teraz też ciągle
czyta. Otóż spotkaliśmy się z nim niedawno na odcinku Aadunkowskim. Tam akurat wtedy
podkłady i szyny kładli. Nieskomplikowana robota, ale Iwanowi Aleksandryczowi, ponieważ
nie zna się na tym, wydawała się magiczną sztuczką. Na to, żeby położyć podkład i
przymocować do niego szynę, wprawiony mistrz potrzebuje mniej niż minutę. Robotnicy byli
w dobrym nastroju i pracowali rzeczywiście zręcznie i szybko; zwłaszcza jeden sukinsyn
nadzwyczaj zręcznie trafiał młotkiem w główkę gwozdzia i wbijał go jednym uderzeniem, a
przecież rękojeść młota prawie sążeń długości, a każdy gwózdz długości stopy. Iwan
67
Aleksandrycz długo przyglądał się robotnikom, rozczulił się i powiedział do mnie ze łzami w
oczach: Jaka szkoda, że tacy wspaniali ludzie muszą umrzeć! Taki pesymizm to jest coś...
Nic to nie udowadnia i nie objaśnia powiedział student przykrywając się
prześcieradłem i wszystko to tylko puste gadanie. Nikt nic nie wie i niczego nie można
udowodnić słowami.
Wyjrzał spod prześcieradła, uniósł głowę i, krzywiąc się z rozdrażnieniem, dorzucił:
Trzeba być naiwnym, żeby wierzyć i przywiązywać istotną wagę do ludzkiej mowy i
logiki. Przy pomocy słów można udowodnić i obalić wszystko i wkrótce ludzie tak
udoskonalą technikę językową, że będą potrafili udowodnić matematycznie prawidłowo, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]