[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pan wymyśli więcej tych pytań, to znów się spotkamy.
 Wymyślę  zapewniłem.
Było już sporo piwoszów w sali. Wszyscy pozdrawiali Judasza, kiedy szedł do
drzwi. Bezsprzecznie on mnie zainteresował. Rozmowa z nim była przynajmniej
częściowo rekompensatą za czas, który zmarnowałem na rysowanie krowy. Cu-
downe dziecko z magazynu  Globus wyprzedziło mnie znacznie w pracy dzien-
nikarskiej już przy końcu pierwszego dnia. Postanowiłem zabrać się do roboty.
 Dziś wieczorem  zadecydowałem nagle  zjem kolację w jej hotelu,
a nie w swoim. Ciekawe, co konkurencja ma do zaproponowania.
ROZDZIAA PITY
 Geiger był hotelem nowocześniejszym niż  Bahnhof , a przecież niezaprze-
czalnie małomiasteczkowym: wszystko lśniło, ale użyteczność dominowała nad
estetykÄ… nawet w tym hotelu majÄ…cym pretensjÄ™ do elegancji. Sala restauracyjna
była duża, na pozór nieproporcjonalnie duża, ale należało wziąć pod uwagę fakt,
że wiele osób przyjeżdża na misteria do Friedheim tylko na jeden dzień, a więc
potrzebuje posiłków bez noclegu. Brzydka ośmiokątna sala, o ścianach zdobnych
we freski z misteriów i z rzędami stolików ustawianych aż nazbyt równo oraz lo-
żami pod ścianą zachodnią  małymi jaskiniami w pseudokamiennych łukach,
gdzie stały małe stoliki teoretycznie dla czterech osób, ale właściwie dla dwóch.
Joan Terrill siedziała w środkowej loży z jakimś młodym blondynem. To wła-
śnie jego określiła słowami  najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego w życiu swo-
im widziałam i może miała rację. Ten nie był brodaty: profil miał ostry, czyste
linie rysów i cerę jak z brązu. Włosy bujne, kędzierzawe i długie. Długie wło-
sy chłopców w Stanach Zjednoczonych już mi się opatrzyły, ale we Friedheim
przecież oznaczały wysiłek, żeby cofnąć się w pierwsze stulecie naszej ery. Wie-
działem, że to jest Jan z misteriów pasyjnych,  ukochany uczeń Chrystusa.
Ci dwoje w loży nie widzieli mnie i doprawdy nie wypadało mi gapić się na
nich, toteż kiedy już odnotowałem pierwsze, że tak powiem, fotograficzne wra-
żenie, w ogóle przestałem o nich myśleć. Musiałem zająć się cielęciną gotowaną
po niemiecku, jarzynami nie z puszki i nie mrożonymi, i miejscowym białym wi-
nem. Nie myślałem o Joan Terrill i jej towarzyszu, dopóki oni wychodząc nie
zatrzymali siÄ™ przy moim stoliku.
 Panie Donner  powiedziała Joan Terrill.  To jest pan Johann Veit, który
w misteriach gra apostoła Jana.
Była w sukience o barwie miedzi, co podkreślało kasztanowatość jej włosów,
i najwidoczniej czas kolacji upłynął jej przyjemnie. Ja nie wywołałem w niej ta-
kiego ożywienia, kiedyśmy jechali autobusem. Apostoł  tylko trochę wyższy
od niej, smukły młody człowiek w brązowej marynarce, żółtej koszuli i ciemnych
spodniach  spojrzał mi w oczy. Zbaraniałem. Poczułem się tak, jakby patrzyła
na mnie jakaÅ› dziewczyna.
47
Miał oczy jasnoniebieskie. Spojrzenie łagodne, ale coś przecież się kryło za
tymi chłopięcymi oczami. Głosem miłym, tenorem bez falsetowego brzmienia
zagaił:
 Mówiliśmy przy kolacji o panu.
 Powiedziałam mu, że pan zrobił portret krowy.
Joan Terrill uśmiechnęła się do mnie, apostoł parsknął cichym śmiechem.
 To dobra modelka  odparowałem.  Nie mówi za dużo.
Zostawili mnie i skończyłem jeść. Kiedy wyszedłem stamtąd, zapadał blady
wieczór, tu i ówdzie paliły się światła w oknach, jeszcze przy snute welonami
mgiełki. Powietrze przesycała złożona woń wiosennego rozkwitu. Odgłosy mie-
szały się także: dzwięki instrumentów smyczkowych dolatujące z domów i ogro-
dów. Niewiele osób chodziło po ulicach i nie przejeżdżał żaden samochód. Tylko
o dwie przecznice dalej była Breiterstrasse (w luznym tłumaczeniu friedheimow-
ski Broadway), gdzie widziałem więcej świateł i nieco większy ruch, ale tego też
nie dałoby się nazwać nocnym życiem. Coś mnie gnało, niestety we Friedheim nie
mógłbym znalezć nic, nic dla siebie, żeby uśmierzyć to wzburzenie. Wróciłem do
hotelu.
Jan nadal mnie niepokoił, więc odepchnąłem myśl o nim. Nie moja sprawa 
powiedziałem sobie  i, do licha, jutro czeka mnie pracowity dzień. Nie muszę
dotrzymywać kroku skrzętnej korespondentce słynnego  Globusa , muszę jednak
popracować dla Neila Carltona i jego protestanckiego magazynu. Jeżeli odkry-
ję coś o Bonifacym Rohlmannie, to będzie wielka wygrana. Położyłem się spać
pełen niezłomnych postanowień, które mnie ukołysały. Zasnąłem prawie natych-
miast.
Rano było już inaczej. Nie chciało mi się nic robić. Batem silnej woli za-
goniłem sam siebie do biura misteriów, trzyizbowego lokalu w dużym budynku
o płaskim dachu. Dziewczyna za biurkiem przekazała mnie facetowi za innym
biurkiem. Nazywał się on Rudolf Lobinger. Miał długą brodę, ale nie wyglądał na
apostoła: zbyt schludna była ta broda, zbyt dobrze przystrzyżona.
 Och, tak  powiedział, kiedy przedłożyłem legitymację prasową.  Re-
daktor pastor Carlton napisał do nas, że pan przyjedzie. Jest tu jeszcze ktoś z prasy
amerykańskiej. Niejaka panna Terrill. Czy pan wiedział o tym?
Oznajmiłem, że wiem, i wyraznie uznał to za zupełnie inteligentne z mojej
strony. Wyrecytował cierpliwie, że przez szacunek dla korespondentów zagranicz-
nych i wspólnoty ich zainteresowań zarezerwował dla mnie na premierę prasową
misteriów miejsce obok panny Terrill. Załatwił nam też wspólny wywiad z akto-
rem, który gra rolę Chrystusa.
 On ogranicza wywiady  powiedział  i nie udzieli żadnego przed pre-
mierą.  Patrząc na mnie, promieniał, dosłownie kłaniając się, jakby dziękował
za oklaski.  Mam nadzieję, że moje starania zadowalają pana.
48
 Jestem zachwycony  powiedziałem mu.  Czy panna Terrill wie, że pan
nas tak połączył?
 Ależ nie. To będzie dla niej niespodzianka. Nie rozmawiałem z nią po
załatwieniu biletu dla pana. Swój bilet już dostała.
 Ucieszy się niepomiernie  zapewniłem go.
Myśl o tym, że ona wcale się nie ucieszy, rozjaśniła mi ten dzień. Nagle przy-
pomniałem sobie o swoim zadaniu i zapragnąłem je wykonać. Poszedłem do mu-
zeum. To był dobry start. W każdym mieście czy miasteczku stanowi ono wpro-
wadzenie. Większość tego, co znajduje się w nim, mówi o sprawach dawnych i da-
lekich, bezużytecznych z każdego praktycznego punktu widzenia, ale znajomość
miasteczka z praktycznego punktu widzenia jest znajomością słabą. Ja lubiłem
muzea.
Muzeum we Friedheim było niskim budynkiem z czerwonej cegły, oddalonym
tylko o dwie przecznice na wschód od kościoła. Nie zastałem tam nikogo oprócz
niemłodej woznej. Ta kobieta powiedziała, żebym zawołał ją, jeżeli będę czegoś
potrzebował, i zostawiła mnie samego. Naprawdę godna podziwu! Spacerowałem
wśród przedziwnej dżungli instrumentów smyczkowych, z których niejeden mógł
wydawać się bardzo cudaczny człowiekowi naszego stulecia. W mieście Friedhe-
im wyrabia się instrumenty muzyczne od roku 1677, czy też tak głosił plakat. Były
skrzypce, altówki, wiolonczele, gitary i parę jakichś brzękadeł nie znanych mi na-
wet z nazw. W drugiej sali tego muzeum wystawiono pantofle, buty z cholewami
i sandały. Mieszkańcy Friedheim wyrabiali obuwie dawniej, niż zaczęli wyrabiać
skrzypce, i to, jak widziałem, obuwie swego czasu dosyć luksusowe. W trzeciej
sali stał wśród starych lamp i latarń, mieczów, pik i mundurów eksponat rzeczy-
wiście znakomity.
To był wóz, którym przewożono zwłoki ofiar Czarnej Zmierci w roku 1632.
Wyglądał jak wielka otwarta skrzynia na czterech grubych kołach i z dwoma
dyszlami, najwidoczniej jednokonny. Mieściło się w nim może osiem do dziesię-
ciu ciał, spiętrzonych wysoko, czy też może, co bardziej prawdopodobne, tylko [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim12gda.pev.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed