[ Pobierz całość w formacie PDF ]

świtu do póznego wieczoru. Jadłam, kiedy miałam chwilkę... w kuchni. Sama. Myślałam, że oszaleję.
Obsesyjnie uczepiłam się jednak jednej myśli. Każdy kolejny dzień przybliżał mnie do rozpoczęcia
nauki.
Któregoś dnia Linda kupiła rzeczy potrzebne do szkoły. Rozdała swoim dzieciom plecaki, teczki,
kredki, zeszyty, długopisy... Mnie nic nie dała.
- A ja nie idę do szkoły? - zapytałam.
- Ty? Ty chcesz iść do szkoły? - Wbiła we mnie lodowaty wzrok.
- Muszę - odpowiedziałam zdziwiona tym, że odważyłam się mieć swoje zdanie.
Linda wybuchnęła sarkastycznym śmiechem.
- A niby co chcesz tam robić? Przecież jesteś zerem! Takich zer jak ty nie biorą do szkoły!
Stałam jak porażona, słysząc te słowa. Zaczęły mi drżeć usta.
- Nadajesz się tylko do sprzątania! A i tak cały czas trzeba ci patrzeć na ręce!
Podeszła bliżej z oburzoną miną. Wykrzywione usta i ten lekceważący wzrok świadczyły o tym, że
mnÄ… gardzi.
- A poza tym śmierdzisz! Jak można tak obrzydliwie cuchnąć! Wydaje ci się, że ktoś przyjmie do
szkoły takiego śmierdziucha?
Zrobiła jeszcze, jeden krok w moją stronę. Instynktownie skuliłam się i w odruchu obronnym
zasłoniłam twarz rękoma.
 Od dzisiaj będziesz wstawała wcześniej, żeby wziąć prysznic! Nie chcę więcej czuć od ciebie tego
odrażającego odoru!
Nie byłam taka głupia, za jaką mnie brała Linda. Dobrze wiedziałam, że ta cała pogadanka o zapachu
była tylko pretekstem...
***
Od tamtej pory moje dni zaczęły wyglądać całkiem inaczej. Po tym, jak Linda wykrzyczała mi w
twarz, że śmierdzę, podarowała mi budzik, który był nastawiony na piątą rano. Musiałam zrywać się z
łóżka bladym świtem. Wszyscy domownicy wciąż spali, a ja już byłam pod prysznicem. Następnie
prasowałam mundurki szkolne dla dzieci i czyściłam ich buty, które każdego dnia musiały być lśniące.
Sprawdzałam, czy w plecakach mają wszystko, czego potrzebują. Pózniej szłam do kuchni i
przygotowywałam śniadanie. Kubek gorącego mleka o smaku czekolady, kanapki, masło, konfitura,
płatki śniadaniowe. Budziłam Sophie, Steevea i Sandy, pomagałam im w porannej toalecie, myłam
ich, ubierałam i czesałam. Podczas gdy oni jedli śniadanie, ja przygotowywałam podwieczorek  sok
owocowy i herbatniki  który wsuwałam im do plecaków.
Dzieci państwa Okparów wciąż chodziły do międzynarodowej szkoły w Vesinet, czyli do tego
wielkiego, pięknego budynku z białego kamienia i z niebieskimi okiennicami. Z Chatou, gdzie
mieszkaliśmy, dojście tam zajmowało trzy kwadranse. Gdy tylko odprowadziłam przyszywane
rodzeństwo, szybko wracałam do domu, pchając przed sobą pusty, chyboczący się wózek Sandy.
 Lepiej już nie marudzić - myślałam - niż wysłuchiwać zrzędzenia i wyrzutów Lindy".
W domu od razu brałam się za sprzątanie. Zcieliłam łóżka dzieci. Linda życzyła sobie, żebym dwa
razy w tygodniu zmieniała pościel. Następnie robiłam pranie i rozwieszałam je do wyschnięcia.
Nadchodziło południe. Na szczęście dzieci jadły obiad w stołówce szkolnej, więc nie musiałam
jeszcze po nie iść. Wtedy zamiatałam schody. Zazwyczaj w tym momencie słyszałam wołanie.
- Tina!
Ten krzyk oznaczał, że Jej Wysokość Linda raczyła się obudzić i była głodna. Leniła się w łóżku
jeszcze jakiś czas, po czym wstawała, zarzucała na siebie peniuar lub afrykańskie boubou i rozciągała
siÄ™ na kanapie przed telewizorem.
- Tina! Czy masz zamiar podać to śniadanie jeszcze dzisiaj?
Przynosiłam tacę, na której układałam sztućce i talerz ze spaghetti polanym sosem pomidorowym z
dodatkiem papryki, cebuli i owoców morza. Jej ulubione danie. Jednak ona w każdej chwili mogła się
rozmyślić. Po jej minie od razu wiedziałam, czy odeśle mnie do kuchni, czy nie. Jeśli patrzyła z
posępną miną i złością w oczach, wiedziałam, że za chwilę usłyszę:
- Co to ma być? I ja niby mam to zjeść?
Wtedy wracałam do kuchni, żeby przygotować coś nowego. Niekiedy mogłam liczyć na pomoc
babuni. W tym czasie Linda rozparta na kanapie czekała na nowy posiłek. Gdy się podnosiła, na
którejś z szafek zawsze znajdowała kurz i zarzucała mi, że nie posprzątałam. Wtedy wrzeszczała na
mnie, podnosiła rękę, biła, po czym wychodziła na zakupy lub spacer.
Po południu odbierałam dzieciaki ze szkoły. Po powrocie do domu pilnowałam, żeby odrobiły lekcje.
Po kolacji ubierałam je w piżamy i kładłam spać. Mój dzień się jednak nie kończył. Musiałam być do
dyspozycji Lindy i Godwina, a także ich gości, jeśli się pojawili, Godwin często zapraszał kolegów z [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim12gda.pev.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed