[ Pobierz całość w formacie PDF ]
to trwało setki, czy tysiące lat. Mizraki nie rozumieją czasu, wieczność nie liczy chwil ani
stuleci. Ale ta wieczność pragnie rachować swoje dni, chce skończyć ze swym nieustannym
istnieniem zbiorowym, chce mieć początek i koniec, chce podzielić się na tysiące, na miliony
imion. Chce odczuć nienawiść i miłość, doświadczyć bólu i rozkoszy, codzienności i szału.
To, co przez stopniowe opanowanie przyrody traci ludzkość, my pragniemy odrodzić, my,
pochodzący bezpośrednio z mizrakich. Czy teraz to już jest bardziej jasne?
Chcecie odrodzić człowieczeństwo, eliminując prawdziwych ludzi. Skąd ja to znam?
Naturobot, pobudzony widocznie niesłyszalnym rozkazem, znowu mnie zmuszał do
padnięcia na kolana. Jonis poskoczył do Aysego krzycząc:
Zostaw go, zostaw ich.
Widział, jak Zoja klęka nie uderzona. Jak się gnie z samego już tylko strachu. Ach, więc
Jonis był już taki silny. Wydało mi się to niewiarygodne. Widziałem na własne oczy, jak po
tylu ciosach i mękach zmaga się teraz z Aysym, opasłym siłaczem. Jak tamten nie może się
wyrwać z jego długich i żylastych rąk. Robot nie reagował. Widocznie odróżniał mizrakich
od obcych. Nie wiadomo jakim sposobem, ale musiano go i tego już nauczyć, jeśli nauczono
go katowania, którego nikt na Ziemi nie stosował od lat.
Uznałem tę walkę za pierwszą a może jedyną nadarzającą się okazję do działania.
Dojrzałem otwarte drzwiczki do sterowni, rozwarłem je i jednym susem skoczyłem do nie-
wielkiej salki nawigacyjnej, w której za pulpitem stali dwaj z wąsikami sobowtór Rilli i
sobowtór Archana. Z otwartej, przygotowanej widać na wszelki wypadek do akcji szafki z
bronią porwałem pierwszy z brzegu pistolet. Był to pistolet do zastrzykiwania hormonu
bólu . Jeden z moich przeciwników przemknął koło mnie i uciekł, drugi zaatakował. Liczył,
że zdoła mnie obezwładnić zanim hormon bólu zacznie działać, a może wierzył, iż mizra-
kim hormon niczego nie zrobi. Coś w tym rodzaju słyszałem już z ust Aysego. Ale ja nie
nacisnąłem spustu, tylko ciężką głownią trafiłem go w czaszkę. Upadł, lecz szybko, choć z
trudem dzwignÄ…Å‚ siÄ™ na kolana.
Człowieku, daruj mi błagał.
Uderzyłem go po raz drugi. Zwinął się w kłębek jak robak. A potem wymierzyłem lufę
w jego twarz siną i nieruchomą i całą serię cieniutkich pocisków z hormonem bólu wstrze-
liłem w tę znienawidzoną fizjonomię. Gdy leżał przede mną i przestał łapać powietrze, wy-
dało mi się, że zabiłem Rillę Mizraki, że zabiłem ją samą ponownie, nie zaś jej sobowtóra.
Na chwilę mnie to sparaliżowało. Ale już zdążyłem zaryglować drzwiczki, znałem
dobrze automatykę nowoczesnych zamków i stanąłem twarzą w twarz z półkolistą aparaturą o
setce klawiszy i kilkudziesięciu oczach wskazników. Tak, był to wielki robot, którym kiero-
wało się mową i dotykiem, raczej wielka głowa służąca do sterowania pojazdem.
Chciałem przede wszystkim połączyć się z Bazą Księżycową. Powiedziałem to głośno i
na wezwanie zabłysła rytmiczna seria wskazników w prawym kącie, tworząc razem duże
świetlne K . Wskazniki pulsowały. Bałem się naciskać od razu klawisze, aby nieopatrznie
nie spowodować katastrofy.
Zostaw to usłyszałem wokół siebie, dochodzący ze wszystkich stron głos Aysego.
Odskoczyłem od klawiatury, która dalej pulsowała swymi żółtymi wskaznikami. Zrozu-
miałem natychmiast, że zapora drzwi nie puściła, że Aysy po prostu włączył tylko głośniki.
Nie było go jednak na wizji. Ekran, na którym mógłby się zapewne ukazać, tkwił ciemny nad
błyszczącymi światłami. Widocznie Aysy nie zdołał jeszcze w pełni opanować sytuacji w ka-
binie.
Słuchając powtarzającego się, huczącego zewsząd głosu Aysego, przypatrywałem się
rozpaczliwie klawiaturze. Wśród jej symboli dojrzałem wreszcie znany mi z listów Archana
symbol Bazy Księżycowej. Archan nazywał go swoim herbem i mówiąc o nim zwykle śmiał
się ze mnie: Twoim herbem musiało być kłamstwo . Prawda odkrzykiwałem mu wtedy.
Drżącymi palcami leciutko dotknąłem klawisza, poczułem, jak mi ucieka spod opu-
szków, jak prąd płynący z mego palca włącza go. Cisza. Obejrzałem się. Przede mną z pod-
winiętymi nogami, skręcony leżał mój przeciwnik.
Uwaga powiedziałem. Baza Księżycowa. Muszę mówić z profesorem Archa-
nem. Natychmiast. SÅ‚yszysz mnie?!
Jedynie ja ciebie słyszę huczał znowu głos Aysego. Zostaw to. Nic ci z tego
nie przyjdzie. Nie umiesz się z tym obchodzić. Zostaw w tej chwili i wejdz wreszcie tutaj.
Inaczej twoi pupile będą zmuszeni wzajemnie się wyniszczyć,. Kogo wolisz oddać na
pierwszy ogień? Zoję czy Jonisa? Może Jonisa, żal mi go, bo jest z naszych. Ale cóż, Zoja
[ Pobierz całość w formacie PDF ]