[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pewnie. Ze strony Indian niewielkie groziło im niebezpieczeństwo.
%7łonę Czarnego Jastrzębia i towarzyszące jej kobiety zawleczono w głąb wyspy.
· Popatrz, Guy powiedziaÅ‚ porucznik Jeff Birgens wskazujÄ…c Promyk Księżyca. Znowu trafiÅ‚a w
moje ręce.
· Phi... wydÄ…Å‚ wargi czarny Winters. Tamta Å‚adniejsza. Ciekawe kim jest? ZrobiÅ‚ krok do
przodu i zapytał w języku Sauków: Jak się nazywasz? Kiedy nie otrzymał odpowiedzi, dotknął lufą
strzelby piersi dziewczyny i zawołał: Do ciebie mówię, słyszysz?
· To moja córka, NameÄ…ua powiedziaÅ‚a ZpiewajÄ…cy Ptak.
· A ty czyjÄ… jesteÅ› sÄ…uaw? Jakie nosisz imiÄ™?
· Jestem AsshaweÄ…ua, należę do sachema Sauków i Foxów odparÅ‚a z dumÄ….
· Oooo... zdziwiÅ‚ siÄ™ Winters. Ale chwyciliÅ›my kÄ™sek!
Tymczasem Indianie pod gęstym ogniem płynęli ku zachodniemu brzegowi lub omijając wysepki,
spływali z prądem rzeki.
Armatni pocisk trafił w róg tratwy, na której żeglował Ryszard Kos. Sam nie wiedział, kiedy znalazł się
w wodzie. Gdy wychynął, by zaczerpnąć powietrza, wokoło pluskały niczym grube krople deszczu
karabinowe kule. Co prędzej dał nurka. Znów nabrał tlenu w płuca i znikł pod powierzchnią. Tak
odpływał coraz dalej i dalej. Wreszcie wynurzywszy się, legł na wznak, poddając się nurtowi. Minął
właśnie wyspę, z której Amerykanie ostrzeliwali tratwy i spostrzegł, że znajduje się w środku rzecznego
koryta. Słabł. Tracił siły. Ubranie ciążyło, nabrzmiałe wodą. Mdlały ręce. W piersich brakło tchu.
Nagle ujrzał przed sobą pień drzewa, prawdopodobnie z rozbitej tratwy. Zmobilizował siły.
Dopłynąwszy, objął go ramionami i głęboko odetchnął.
Kilkanaście tratew dowodzonych przez Czarnego Jastrzębia w grzmocie pękających pocisków, pod
karabinowym obstrzałem dopływało do zachodniego brzegu Ojca Wód. Pierwsi wojownicy wyskoczyli
na wybrzeże. W pośpiechu przenosili dzieci, pakunki i wypędzali na ląd konie. Czarny Jastrząb,
nieruchomy jak posąg, z głębokim bólem patrzył na krwawą tragedię rozgrywającą się na rzece. Niektórzy
wojownicy z bronią razili żołnierzy na statku, ale odległość nie dawała szans trafienia. Kobiety, kryjąc się
w nadbrzeżnych zaroślach, tuliły płaczące dzieci.
Wyładowano następnych parę tratew, gdy wśród pobliskich drzew rozległ się sygnał wojskowej
trąbki. Saukowie zastygli nieruchomo. Złowieszcze przeczucie ścisnęło ich serca. Usłyszeli słowa
głuszone kanonadą wystrzałów:
Z rozkazu generała Atkinsona mówi do was Izaak Gallanda.
Jesteście otoczeni przez wojska Unii i wojowników Osagów. Poddajcie się!
Przez chwilę Saukowie stali jakby porażeni dziwną niemocą. Pierwszy odezwał się Neapope. Głos mu
chrypiał desperackim zacietrzewieniem:
Nigdy! Wolę śmierć!
Czarny Jastrząb wolno podszedł do konia i wskoczył na grzbiet nie okryty siodłem ani derką. Rozkazał:
WsiÄ…dzcie na mustangi. Piesi niech trzymajÄ… siÄ™ razem. Zachowujcie
spokój. Paru wojowników niech zostanie z kobietami wskazał ręką na
zalęknioną gromadkę.
Podniósł rękę.
· Hej, Miczi-malsa! zawoÅ‚aÅ‚. Idziemy do was.
· Zostawcie broÅ„! krzyknÄ…Å‚ Gallanda.
Złożymy ją u stóp Długich Noży odpowiedział sachem.
Posuwali się stępa, krok za krokiem. Czarny Jastrząb strzelbę położył w
poprzek grzbietu wierzchowca. Przygnębiony opuścił nisko głowę. Za nim jechali synowie i szli
najwybitniejsi wojownicy, weterani wojen, z którymi przeżył niejeden bój. Była ich garstka. Zaledwie stu
pięćdziesięciu. Na rzece ginęły ich dzieci i żony. Te, które wylądowały z nimi, czekał niewiadomy los.
Tak czy inaczej, nie mogły liczyć na litość najezdzcy. Więc skoro mają zginąć, niech też zginie wielu
białych Amerykanów.
Znalezli się blisko rozciągniętej w lesie linii przeciwnika. Sachem, podniósłszy skamieniałe oblicze,
ogarnął wzrokiem stanowisko wroga. Widział zimne, trochę zaciekawione spojrzenia białych i pałających
jadem nienawiści Osagów. Zza drzewa wyszło dwóch ludzi.
Zatrzymajcie się. Tutaj musicie złożyć broń.
Poznali mówiącego. Był to Gallanda, w towarzystwie kapitana, który przed laty odwiedził Saukenuk.
Czarny Jastrząb, 'nie zatrzymując konia, odpowiedział:
· Dobrze, tu zÅ‚ożymy naszÄ… broÅ„. I Powolnym ruchem
uniósł strzelbę i nagle spinając mustanga, krzyknął:
· Naprzód! Zmierć DÅ‚ugim Nożom!
Runęli na Amerykanów. Padły po obu stronach strzały i już zwarli się w walce wręcz. Sachem,
ująwszy strzelbę za lufę, młócił nią jak maczugą po głowach żołnierzy. Z rozwartymi szeroko oczami, z
obliczem osmolonym dymem wystrzałów, parł naprzód, a za nim gromada walecznych straceńców. Krok
[ Pobierz całość w formacie PDF ]