[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Aby tylko kogoś unieszczęśliwić - dodał, siadając.
Jesslyn westchnęła. O to przecież chodziło. Królowa Reina sama nie była
szczęśliwa, więc nie mogła znieść, że ktokolwiek inny mógłby się dobrze czuć.
S
R
- Ona mnie niepokoi. Wydaje się być jeszcze bardziej złośliwa niż kie-
dyÅ›.
- Wiem. Moi bracia też to zauważyli. Sajed nie chce mieć z nią nic
wspólnego, a Chaled wyjechał na pustynię.
- PozostawiajÄ…c jÄ… tobie.
Szarif w milczeniu popatrzył na wodę spadającą ze skał.
- Wiem, że to nic przyjemnego - dodała.
- Wcale nie chcę, żeby tu mieszkała, ale nie mogę stwarzać wrażenia, że
sugeruję jej przeprowadzkę. Od małego wbijano mi do głowy, że mam zawsze
opiekować się matką i siostrami. Jesslyn. - Spojrzał na nią w skupieniu. - Sta-
ram się. Choć może wydaje ci się inaczej. Rozmowy, dzielenie się problemami
- dla ciebie to naturalne, ja wiem, ale dla mnie bardzo trudne.
- A jednak sobie z tym radzisz - odpowiedziała, siadając obok niego na
piasku.
- Ty jesteÅ› inna.
- Jak to? - spytała zaskoczona.
- Z tobą jest inaczej. Przy tobie zawsze, odkąd tylko cię poznałem, mo-
głem być sobą. Nie księciem Szarifem, nie królem Fer, lecz sobą. Człowie-
kiem.
Zaczerpnął garść piasku, zacisnął pięść. Jesslyn patrzyła na strumyki ma-
łych ziarenek wysypujące się spomiędzy palców.
- Ale przecież Sulima...
- Nie. - Pokręcił przecząco głową, rozsypując resztkę piasku.
- Ale jakże mogła cię nie uwielbiać? - Jesslyn pochyliła się i objęła kola-
na ramionami. - Jesteś taki mądry, miły, przystojny. Masz niesamowite ciało. -
Zarumieniła się, speszona własnymi słowami, i szybko dodała: - I to twoje
zwariowane poczucie humoru. Jak mogłaby cię nie kochać?
S
R
Ciemne włosy zasłaniały jego twarz.
- Na początku małżeństwa popełniłem pewien błąd - szepnął tak cicho, że
musiała się wysilić, by go zrozumieć. - Sulima nigdy mi tego nie wybaczyła.
Do śmierci.
- Nie chce mi się w to wierzyć.
- Byłem z nią na izbie przyjęć - opowiadał, patrząc smutno na Jesslyn. -
Trzymałem ją za rękę, mówiłem, że ją uratujemy, że wyzdrowieje. A ona od-
powiedziała, że nie chce wyzdrowieć. Powiedziała, że woli umrzeć.
Jesslyn przez chwilę próbowała przetworzyć uzyskaną informację.
- To co takiego zrobiłeś?
Wydał jakiś stłumiony dzwięk i pokręcił głową.
- Szarifie, powiedz - poprosiła, dotykając jego ramienia.
Podniósł jej dłoń, spojrzał na jej wewnętrzną stronę i wiotkie palce, po
czym pocałował ją i położył delikatnie na piasku. Po całym jej ciele rozszedł
siÄ™ dreszcz.
- Zwróciłem się do niej twoim imieniem, gdy byliśmy... razem.
- Ale przecież zrobiłeś to niechcący - odpowiedziała, wpychając drżącą
dłoń w piach.
- Oczywiście, że niechcący, ale wiedziała, co do ciebie czułem. Wiedzia-
ła, że wcale mi nie przeszło.
Popatrzyła na jego piękny, męski profil, brązowe brwi, silny nos, wyraz-
nie zarysowane usta, mocny podbródek.
Przypominała sobie ostatnią noc. Był całą jej miłością i nie umiała tego
wytłumaczyć inaczej niż tym, że przy nim czuła się na właściwym miejscu,
czuła, że on należy do niej, że został dla niej stworzony. Kierowana nagłym
impulsem, pocałowała go. Coś, co w założeniu miało tylko stanowić pociechę,
stało się czymś zupełnie innym. Objął dłońmi jej twarz i oddał pocałunek pełen
S
R
żądzy, której nawet nie starał się ukryć. Otworzył jej wargi swoimi wargami,
wsunął między nie język, obwodził nim całą linię jej ust, ale na tyle oszczęd-
nie, by jej nie zadowolić. Czując dojmującą potrzebę większej bliskości, wy-
ciągnęła dłonie i położyła je na jego torsie. To za wiele, pomyślała, zbyt gwał-
townie, zbyt zapalczywie. Czuła, jakby spalała się w jakiejś gorączce, pragnę-
ła, żeby zdarł z niej ubranie i wrzucił ją do basenu. Pragnęła, by w nią wszedł,
już, ale to nie była fizyczna żądza. Jej zródło było głębsze, jakby pochodziła
gdzieś z najintymniejszych zakamarków jej jestestwa. Chciała go, to pragnie-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]