[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wskazując na pozostałych i dając Connorowi do zrozumienia, że ich sprawa może poczekać.
- Tatusiu! Wróciłeś! Zobacz, kto do nas przyjechał! - Susan i Elizabeth dopadły go pierwsze, rzucając mu się
na szyję. Connor wykonał pełny obrót z uwieszonymi u szyi córkami ku ich wielkiej uciesze. Kątem oka
spojrzał na zamykającą korowód powitalny Michele. Płakała i śmiała się jednocześnie.
- Tak, widziałem - odparł Connor, rozglądając się za Maxem. Chłopiec stał nieco z boku i promieniał
szczęściem. Connor wciąż nie mógł uwierzyć własnym oczom. Cała ta scena była zbyt wspaniała, zbyt
cudowna, by mogła wydarzyć się w jego ogrodzie. Pochylił się, by mieć twarz na wysokości jego buzi i
zawołał go po imieniu:
- Max...
Chłopczyk padł mu w objęcia.
- Wróciłem, proszę pana. już tu zostanę. Pani Evans przyleciała na Hawaje, żeby zabrać mnie i Buddy'ego.
Ramey zadzwoniła do pana Ogle'a i powiedziała mu, że nie chcę mieszkać z tymi Mollierami, no i
przyjechałem. Czy to nie cud?
Connor odszukał wzrokiem Michele. Kiwnięciem głowy potwierdziła, że wszystko to było prawdą. Chyba
jednak nie śnił, bo wyraznie czuł na karku dłonie Maxa.
- Tak, mój mały. To największy cud, jaki mnie spotkał w życiu. Większego nie mógłbym sobie wyobrazić -
powiedział wzruszony i z całych sił przytulił chłopca.
Elizabeth tymczasem puściła się pędem w stronę huśtawek, wołając pozostałych, by do niej dołączyli. Susan
i Max nie dali się długo prosić. Connor w pierwszym odruchu chciał pobiec razem z nimi, ale Michele
dyskretnym skinieniem dała mu sygnał, by podszedł do ojca. Connor wolnym krokiem ruszył w kierunku
Lorena, który pomimo upływu lat wciąż budził respekt swoją sylwetką. Gdy stanęli naprzeciwko siebie, zrobili
coś, co wcześniej rzadko im się zdarzało. Uścisnęli się serdecznie.
Loren w ojcowskim geście, za którym Connor zawsze tęsknił, położył dłoń na karku syna i przyciągnął go
do siebie, jakby nadal był małym chłopcem. Zanim zdążył się odezwać, Connor wyprostował się i, patrząc mu
prosto w oczy, powiedział:
- Przepraszam cię, tato. Nie miałem odwagi ci tego powiedzieć przez telefon, ale naprawdę przepraszam -
słowa więzły mu w gardle i był zbyt oszołomiony, by płakać. - To, co się między nami wydarzyło... to była
moja wina.
Nigdy wcześniej nie widział, by jego ojciec uronił choćby jedną łzę. Teraz po pobrużdżonych policzkach
Lorena łzy spływały jedna za drugą, a gdy otworzył usta, by coś powiedzieć, nie mógł wydobyć z siebie słowa,
jeszcze raz zatem przyciągnął do siebie Connora ojcowskim ramieniem i stali tak przez dłuższą chwilę,
obserwujÄ…c bawiÄ…ce siÄ™ w oddali dzieci.
Gdy odsunęli się od siebie, w umyśle Connora, który otrząsnął się już z pierwszego szoku, zaczęły tłoczyć
siÄ™ pytania.
- Nie mogę uwierzyć, że tu przyjechałeś... Jak to się...?
- To ona do mnie zadzwoniła. Z Honolulu. Powiedziała mi, co się stało i co zamierza. - Tym razem to ojciec
się nachylił i musnął wargami jego czoło. - Otwarcie powiedziałem jej, że takiej okazji nie mógłbym przepuścić
- Loren zrobił pauzę. - Masz ślicznego syna, Connor.
Zerkając przez ramię ojca, Connor patrzył, jak Max biega w kółko dookoła Susan.
- Tak, wspaniały z niego chłopak.
- Twoja żona - rzekł Loren, wskazując na Michele - nie tylko jest piękną kobietą, ale ma też wielkie serce.
- Wiem o tym - potwierdził Connor, przenosząc na nią wzrok. - Chyba będę musiał sam jej to powiedzieć.
- Tak, synu. Sądzę, że tak będzie najlepiej - Loren poklepał go po ramieniu.
Connor zostawił ojca z dziećmi i podszedł do Michele stojącej przy drzwiach do patio. Na twarzy miała ten
sam łagodny uśmiech, który zaledwie parę minut wcześniej dał mu pewność, że to, co zobaczył, nie było
przywidzeniem. Gdy on był w trasie, ona dokonała rzeczy wprost nieprawdopodobnej.
- Michele... co takiego...? - zupełnie nie wiedział, jak zacząć. Zbyt wiele myśli naraz kłębiło się w jego
głowie.
Nic nie mówiąc, objęła go w pasie i splotła dłonie za jego plecami. Ich usta spotkały się w pocałunku, który
choć krótki, niósł obietnicę czegoś więcej, gdy zostaną sam na sam. Zanim zdążył coś powiedzieć, odsunęła się
o pół kroku, kładąc palec na jego ustach.
- Ciiii. Porozmawiamy o tym pózniej.
- Ale jak ci się... - nie dawał za wygraną.
- Pózniej - uciszyła go, uśmiechając się delikatnie. - Najpierw powinieneś powiedzieć coś temu małemu
chłopcu - to mówiąc, popatrzyła na dzieci biegające za Buddym, który wesoło baraszkował, ciesząc się z
nowego domu i nowych towarzyszy do zabawy. - Dziewczyny już wiedzą, że jesteś jego tatą. Powiedziałam im
we wtorek rano - uprzedziła kolejne pytanie męża.
- I jak to przyjęły? Nie sprzeciwiały się?
- Nie. - Spojrzenie, którym go obdarzyła, rozwiało jego obawy. - Przyjęły to nadspodziewanie dobrze. Teraz
pora, żebyś przekazał tę wiadomość Maxowi.
Co? Connor miał wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi. Czy przypadkiem się nie przesłyszał? Czy
Michele mówiła na serio? Jeszcze pół godziny temu myślał jedynie o tym, czy kiedykolwiek będzie w stanie
pozbierać się po rozstaniu z dopiero co odnalezionym synkiem, o którym zawsze marzył i który tak bardzo był
do niego podobny, a teraz... Potrząsnął energicznie głową, by zebrać rozbiegane myśli. Co takiego wydarzyło
się w ciągu ostatnich kilku dni? Niewątpliwie zdarzył się cud.
- Michele.... - nie potrafił znalezć słów, które należycie wyraziłyby jego przeogromny żal z powodu tego, na
co ją naraził. Doskonale zdawał sobie sprawę z ceny, jaką przyszło zapłacić żonie za jego egoistyczne
zachowanie tamtej nocy przed dziewięciu laty. - Przepraszam za wszystko. Wierzysz mi?
- Tak - w jej tonie dało się wyczuć napięcie, ale uśmiechała się szczerze. - I co więcej, już ci wybaczyłam.
Wiesz dlaczego?
Nie miał najmniejszego pojęcia.
- Nie, chyba nie wiem.
- Bo miłość polega na umiejętności przebaczania - dotknęła palcem swego nosa, a jej głos balansował gdzieś
na granicy między śmiechem a płaczem. - Max mi to powiedział.
Connor spojrzał na nią raz jeszcze, ale ona tylko skinęła głową w stronę dzieci.
- Mam już przygotowaną kolację. Zagonię resztę towarzystwa do środka tak, żebyście z Maxem mogli
zostać na chwilę sami. - Złożyła dłonie w trąbkę i zawołała: - Pora coś zjeść. Wszyscy marsz do łazienki umyć
ręce!
Loren musiał być wtajemniczony w ten plan, bo natychmiast szepnął coś na ucho Maxowi, a następnie
otoczył ramionami Elizabeth i Susan i, odwracając ich uwagę, poprowadził je w kierunku domu.
- To fajnie, ale wie pan co? - Oczy chłopca zrobiły się wielkie jak spodki. - Ja już nie chcę tamtego taty. Ja
chcę zostać z panem.
- To dobrze się składa - Connor uśmiechnął się szeroko. - Widzisz, Max, okazało się, że to ja jestem twoim
tatusiem. Tym, o którym mówiła ci mama.
Przez dłuższą chwilę Max przyglądał mu się badawczo, jak gdyby sądził, że po prostu zle usłyszał albo że to [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim12gda.pev.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed