[ Pobierz całość w formacie PDF ]
walizki buteleczkę z wisiorkiem, i dodał ciszej, jakby do siebie: - Gdybym mógł sobie
przypomnieć... - nie dokończył. Tarł ręką czoło, usiłując wyobrazić sobie postać kobiety, na
szyi której widział z pewnością taki sam złoty wisiorek. Taki sam - czy tylko podobny? I
kiedy to było?
***
Major Daniłowicz, który prowadził odprawę, wymownym ruchem ręki wskazał na
teczkę z aktami sprawy i powiedział gniewnie:
- Dwa morderstwa, a sprawców.dotąd nie rozpoznano. Tak ślamazarnego dochodzenia
dawno nie widziałem. Wszystkie wasze argumenty wcale mnie nie przekonały.
Porucznik Kręglewski nieznacznie wzruszył ramionami. Iżycki poczerwieniał i rzekł,
jÄ…kajÄ…c siÄ™ ze zdenerwowania:
- Nnienie argumenty, towarzyszu majorze, ale fakty.
- W tym wypadku to jedno i to samo. Coście właściwie dotąd zrobili? Nic. Kto zabił
Ewę Pilsz? Kto zabił Bednarskiego? Nic nie wiecie. Motywy zbrodni! - uderzył ręką w
teczkę. - Wasza Komenda nie ma pojęcia, co się dzieje w melinach. Co wy macie za kontakty,
u diabła ciężkiego?
- Mamy kontakty może lepsze niż na przykład Zródmieście albo Wola - rzekł cierpko
komendant dzielnicowy. - Ale to jest... - umilkł, nie chcąc się narażać na gniew zwierzchnika.
Według opinii komendy dzielnicowej była to najtrudniejsza sprawa, z jaką dotychczas
się zetknęli. Wywiadowcy zeszli w dół do najbardziej zakonspirowanych melin i met
złodziejskich, spędzali długie godziny na obserwacjach i rozmowach, wyciągali na słówko
najoporniejsze typy półświatka - ale bez rezultatów. Nikt nie wiedział, kto zabił
Bednarskiego. Nie wiedział, albo też nie chciał czy bał się powiedzieć. Co do Ewy,
przypuszczali różnie: że kierowcy przez zemstę za Bruzika, że któryś z bandy Palli albo
Cygana za długi język... Niektórzy sądzili, że to Wojtek sprzątnął Ewę, a potem jego za to
ktoś wykończył. W tym środowisku porachunki załatwiano szybko i bezwzględnie.
- Streśćmy to jeszcze raz - major odsunął teczkę na bok i zaczął mówić, notując na
kartce punkty. - Po pierwsze: w niewiadomy sposób znika młoda prostytutka Ewa
Pilsz. Matka rozpoznaje jej zwłoki... hm, właściwie, po czym ona ją rozpoznała,
poruczniku Iżycki, skoro ciało było bez głowy i rąk?
Iżycki poruszył się niespokojnie.
- Rzeczy - odparł. - Suknia, obuwie... Zresztą Ewa Pilsz była notowana już w naszej
kartotece. Ten sam wzrost, wymiary ciała, koloryt skóry. Matka nie wahała się ani przez
chwilę. Chyba... - urwał.
- Chyba matka pozna własną córkę nawet w takim stanie, co? - dokończył za niego
komendant dzielnicowy.
- Dobrze. Powiązania Ewy Pilisz z kierowcą Władysławem Bruzikiem nie są
dostatecznie wyjaśnione. Niemniej jako punkt drugi można przyjąć, że Ewa -
prawdopodobnie wraz z Wojciechem Bednarskim, pseudo Szary, znanym na terenie Pragi
kieszonkowcem i sutenerem - przyczyniła się do śmierci Bruzika, dając mu środek
usypiający, który spowodował katastrofę. O tym wszystkim wiemy od matki Ewy, od kilku
kierowców... Poruczniku Iżycki, co mówią kierowcy o śmierci Ewy?
- Karpowicz, nasz dawny pracownik, który pracuje obecnie w Miejskim
Przedsiębiorstwie Taksówkowym, twierdzi z całą pewnością, że nie zrobił tego żaden z
warszawskich kierowców.
- Oczywiście! - rzekł nagle Szczęsny, siedząc swoim zwyczajem na brzegu biurka.
Major spojrzał na niego przelotnie, ale nic nie powiedział.
- Tak samo, jeżeli chodzi o Szarego - ciągnął dalej Iżycki. - Stara Pilszowa powtarza
jednak z uporem, że to zemsta kierowców za Bruzika.
- Po trzecie - rzekł Daniłowicz - gdzieś w styczniu ginie od ciosu ciężkim,
prawdopodobnie żelaznym przedmiotem Szary, po czym jego zwłoki zostają wywiezione
poza WarszawÄ™ i zakopane w lasku brzozowym przy drodze do Zwidra. Jedna z prostytutek,
Ruda Zośka, powtarza krążącą w tym środowisku wersję, że zabójstwa dokonano w
mieszkaniu Grubej Irmy na Pradze. Podobno zrobili to jacyś obcy, nieznani przestępcy...
Bujda.
- Oczywiście - powtórzył znowu kapitan. - Nieznani ludzie nie trafiliby tak łatwo do
Grubej Irmy. To dobrze zakonspirowana melina. Na zewnątrz sklep spożywczy, bez koncesji
alkoholowej, bo prywatny. Jarzyny, owoce, makaron, pieczywo i tak dalej. Za sklepem pokój
z kuchnią. I tu jeszcze nic. Zwykłe mieszkanie. Dopiero na pięterku, gdzie przedtem był
strych, wchodzi siÄ™ jakby do magazynu. Paczki, opakowania, sznurki, skrzynki... Tam zawsze
siedzi dwóch, trzech. Najczęściej wozacy z budowy. Ale - tu spojrzał wymownie na
komendanta dzielnicy - widuje siÄ™ tam i waszych ludzi, kapitanie. W dodatku w mundurze.
Sam widziałem.
Komendant spojrzał na niego ze zdumieniem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]