[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Ależ oczywiście. Bardzo chętnie. Niech pan do mnie któregoś dnia zadzwoni. Jest
pan bardzo miły.
Downar poczuł przyjemne ciepło w okolicy serca. Pożegnał się i szybko zbiegł po
schodach. Tak był zamyślony, że nie słyszał, co do niego mówił kierowca.
Sikora był trochę zdziwiony.
- Dokąd jedziemy - powtórzył głośniej pytanie.
- Na Narbutta.
Cezary Domański był znakomitym specem w dziedzinie badania dokumentów.
Wysoki, chudy, z ogromnym spiczastym nosem robił wrażenie jakiegoś brodzącego ptaka. O
jego potężnym organie powonienia mawiano żartobliwie, że jest to najgenialniejszy w Polsce
nos grafologiczny .
Domański lubił Downara. Przywitał go też bardzo serdecznie.
- Co tam słychać, kapitanie? Nowe kłopoty?
- Spore kłopoty - przytaknął Downar. - Mam tu taki niewielki maszynopis i chciałbym
was prosić...
- Liścik anonimowy?
- Właśnie.
- Pokażcie.
Domański ostrożnie wziął papier do ręki i zaczął mu się uważnie przyglądać. Wziął
szkło powiększające.
- Chcielibyście ustalić markę maszyny?
- To byłoby bardzo dobre, ale nie wiem, czy to możliwe. Domański odjął lupę od oka.
- Nie ma rzeczy niemożliwych. Są tylko rzeczy łatwe albo trudne. Jak wiecie,
ustalenie marki maszyny nie należy do zadań najłatwiejszych. Ale jak trzeba, to się zrobi.
Sądząc po niesymetrycznej linii poprzecznej w literze t oraz po literach o , b , g , które
wyraznie różnią się stopniem kolistości, skłonny jestem przypuszczać, że mamy tu do
czynienia z royalem albo z olympią. Mogłyby też w grę wchodzić ewentualnie neiselles, DM,
czy kappel, ale te maszyny są u nas rzadziej spotykane. Jeżeli chcecie, żebym wam dał
autorytatywną odpowiedz, musicie mi ten maszynopis zostawić do jutra. Muszę go dokładnie
zbadać. O, widzicie, dolna krzywizna litery t również wskazywałaby na to, że może być
royal czy olympia. Możecie mi to zostawić do jutra?
- Ależ oczywiście.
- No to doskonale. Jutro dam wam w tej sprawie definitywną odpowiedz. Następnie na
pewno będziecie chcieli zidentyfikować to pismo z jakąś konkretną maszyną?
- Jeżeli ją znajdę - westchnął Downar. - Dziękuję, panie Cezary, serdecznie dziękuję,
więc do jutra.
Downar wrócił do wozu. Był podniecony. Zledztwo nareszcie ruszyło z martwego
punktu. Wyczuł instynktownie, że jest na dobrej drodze. Nic jeszcze nie mógł powiedzieć
konkretnego, ale już trzymał w ręku wiele nici, które powinny go zaprowadzić do rozwiązania
zagadki.
- Jedziemy do domu, towarzyszu kapitanie? - spytał Sikora.
- Niezupełnie. Zawiezcie mnie teraz na Wawelską, a następnie was zwolnię. Być
może, że tam dłużej mi zejdzie. Nie chcę was trzymać.
- To teraz na WawelskÄ…?
- Tak. To będzie gdzieś niedaleko placu Narutowicza.
Był już pózny wieczór, kiedy Downar stanął przed drzwiami, na których przybita była
złota tabliczka: Eugeniusz Natorski - inżynier.
Natorski inżynier niczym nie przypominał Natorskiego adwokata, można nawet
powiedzieć, iż był jego jaskrawym przeciwieństwem. Niski, otyły, miał kształt kuli, do której
przyczepiona była błyszcząca, całkowicie pozbawiona owłosienia głowa. Należał do tego
typu ludzi, których nie sposób sobie wyobrazić z bujną czupryną. Twarz okrągła, rumiana,
zawsze uprzejmie uśmiechnięta. Opłynięte tłuszczem oczy były czarne, błyszczące, schowane
za okularami w grubej oprawie.
- Czego sobie pan życzy?
Downar przedstawił się i pokazał legitymację służbową.
Z jowialnej twarzy natychmiast zniknął uśmiech, a różowe policzki pokryły się
bladością, takjakbyje ktoś posypał nagle mąką.
Z przedpokoju przeszli do gabinetu, gdzie stały szafy z książkami, fotele, biurko i
kanapa pokryta skórą. Kiedy usiedli naprzeciwko siebie, Natorski powiedział:
- Ja nie mam nic wspólnego z tą sprawą, panie kapitanie, absolutnie nic.
Tak był przerażony wizytą oficera śledczego, że Downar w pierwszej chwili był tym
zaskoczony. Wolno wyjął papierośnicę i poczęstował tłustego inżyniera.
- O jakiej sprawie pan mówi? Tamten wytrzeszczał oczy.
- No jak to o jakiej? O tej dostawie urządzeń sanitarnych. Downar uśmiechnął się.
- To nieporozumienie, panie inżynierze.Ja nie prowadzę tej sprawy. W ogóle nie
wiem, o co chodzi. Grubas odetchnÄ…Å‚ z widocznÄ… ulgÄ….
- Wobec tego, czym mogę panu służyć?
- Czy pan ma astygmatyzm?
- Dlaczego pana to interesuje? - zdumiał się Natorski. - Tak, mam astygmatyzm. Czy
to jest może zle widziane przez władze?
- Nie, nie - zaśmiał się Downar. - Niech mi pan łaskawie powie, czy robił pan sobie
okulary u takiego optyka, który nazywa się Hertz i który mieszka na Pradze, na Stalowej?
- Tak. Niedawno robił mi okulary.
- Czy mógłby mi pan je pokazać.
- Proszę bardzo. To są właśnie te. Zdjął okulary i podał je Downarowi.
Nie, to nie była oprawka ze złota. Zwykła masa. Co do tego nie można było mieć
wątpliwości.
- Czy pan jest pewien, że to właśnie te okulary robione były w pracowni Hertza?
- Najzupełniej.
- I to miało miejsce jakieś, mniej więcej, dwa tygodnie temu?
- Tak. Zgadza siÄ™.
- Hm. Czy pan zna Hertza?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]