[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mówił. Jest taki stary i mały...
W oczach Judith pojawiły się łzy, które starała się
ukryć, odwracając twarz. Emma zaniepokoiła się.
SpojrzaYa ~w ofcna szcteajac TUrtcYrmema i zo'oaezyYa
wózek z lodami przy szpitalnej bramie.
- O, zobaczcie! Wózek z lodami. Po wyjściu ze
szpitala kupimy sobie. Mój Bo\e, ju\ nadchodzi
pielęgniarka, musimy wychodzić. Ucałujcie wszyscy
mamę. Ju\ niedługo wróci do was.
Judith znowu przytuliła dzieci, a Emma uśmiechnęła
się do niej przepraszająco. Oczy Judith były nadal
wilgotne, a twarz mizerna.
- Dziękuję - wyszeptała tylko na po\egnanie.
Wieczorem, kiedy dzieci były ju\ w łó\kach, Emma
spoglądała wahająco na Rossa, który usypiał nad
jakimś kryminałem. Mimo ostatnich przyjacielskich
stosunków czuła pewien opór przed poruszeniem
dra\liwego tematu. Nie znała dokładnie okoliczności
tego rodzinnego sporu, ale doszła do przekonania, \e
nale\y podjąć pewne kroki.
- Podczas naszego pobytu w szpitalu... - zaczęła
niepewnie.
CICHA PRZYSTAC 85
Ross podniósł na nią oczy.
- Aha. I co...?
- Robin zapytał Judith o Leona Daumaury i ona
rozpłakała się. Czy nic się nie da zrobić? To takie
przykre, gdy w rodzinie brak zgody.
- Więc jednak słuchasz plotek - rzucił z potępieniem
i zerwał się z miejsca.
- Ale\ nie - zaprzeczyła gorąco. - Tylko \e...
- Tylko \e jak większość kobiet nie mo\esz po-
wstrzymać się od wsadzania nosa w nie swoje sprawy.
Będę ci bardzo wdzięczny, je\eli będziesz trzymała się
z dala od mojego prywatnego \ycia, a to dotyczy tak\e
mojej siostry. Masz zajmować się tylko dziećmi,
niepotrzebny mi psycholog do analizy i rozwiÄ…zywania
problemów \ycia rodzinnego. Nie masz pojęcia, jakie
jest tło tego wszystkiego, nie znasz ludzi z tym
zwiÄ…zanych. Pilnuj zatem swego nosa, panno Leigh.
Wypadł z pokoju, porwał marynarkę i opuścił dom
trzaskajÄ…c drzwiami.
Emma wpatrywała się w ogień na kominku, cała w
pąsach i nieprzytomnie wściekła. A jednak nie mo\na
z nim wytrzymać! Jak on śmiał tak na nią napaść!
Przecie\ chodziło jej tylko... Westchnęła z rezygnacją.
Jasne, droga do piekła jest wybrukowana dobrymi
chęciami. Chyba raczej przeceniła swoje mo\liwości
wyobra\ajÄ…c sobie, \e w ciÄ…gu jednego wieczoru
przywróci miłość i zgodę w rodzinie, która była
skłócona od lat.
Mimo wszystko Ross nie miał prawa tak na nią
wrzeszczeć. Jest wstrętny. Nie cierpię go, powtarzała
sobie, nie znoszÄ™.
ROZDZIAA SZÓSTY
Ka\dego ranka rodzeństwo maszerowało na poga
wędkę z dwoma osiołkami, Barnabą i Jessie, ora:
częstowało je kostkami cukru. Jessie delikatnie ob
wąchiwał dzieci i węszył za cukrem, Barnaba by
łakomczuchem i bezczelnie domagał się więcej.
- Zupełnie nie rozumiem, po co je jeszcze trzyman
- powtarzała często pani Pat. - Te dwa \arłoki... al
nie mam serca ich sprzedać. Wygrałam je na loteri
dobroczynnej kilka lat temu, tu w wiosce, na dorocz
nym festynie. Proboszcz dostał parę osiołków jak
fant na loterię z oślej farmy hodowlanej. Kupiłan
los, nigdy w \yciu niczego nie wygrałam na loterii
a tym razem... proszę. Kiedyś mo\na było wygra
świnkę, świnie to takie po\yteczne zwierzęta. Wszystk
w nich nadaje siÄ™ do jedzenia.
- Ale\ pani Pat! - powiedziała Tracy z wyrzutem
- To okropne, co pani mówi!
- NaprawdÄ™ takie okropne? A kto przepada zi
kanapkami z boczkiem? - \artowała pani Pat.
- Ale tu nie chodzi o świnie - tłumaczyła Trać; z
przejęciem. - Ja mówię o znajomej śwince, takiej
którą wygrałabym na loterii. Tych ze sklepu w ogoli
nie znam.
Wywołało to pełen pobła\liwości śmiech dorosłych
- Wiem, o co ci chodzi - poparła ją Emma
- Kiedy miałam pięć lat, wygrałam kurczaka ni
jarmarku, w objazdowym wesołym miasteczku. Za
miast złotej rybki. Wsadziłam go do szufladki wyciąg
CICHA PRZYSTAC 87
niętej z szafki kuchennej. Wyło\yłam ją trawą i po-
stawiłam przy piecu, \eby miał ciepło. Ojciec mnie
ostrzegał, \e zdechnie, ale jakoś prze\ył. Wyrosła z
niego kurka i wypuściłam ją na podwórko z innymi
kurami. Nazwałam ją Clara Cluck. Kiedy ojciec
sprzedał wszystkie kury rzeznikowi, przepłakałam całą
noc. Rozumiałam, \e kury nie mo\na trzymać tak jak
kota albo psa, ale Clara Cluck była dla mnie bliską
przyjaciółką... Pózniej przez kilka miesięcy nie
mogłam wziąć kurczaka do ust.
Na twarzy Rossa malowały się sprzeczne uczucia,
gdy się jej przyglądał, jak opowiadała.
- A wracając do jarmarku i wesołego miasteczka -
podjęła pani Pat, obserwując ich oboje z zaintere-
sowaniem. - W tym tygodniu jest w Moscombe Down.
- Mo\emy pojechać? - Tracy a\ pokraśniała z
podniecenia. - Wujku Ross, Emmo, proszę! Ubóst-
wiam wesołe miasteczka! Mo\na tam jezdzić na
karuzeli, na konikach. Strasznie lubię na nich jezdzić.
- Ja te\ lubię kaluzele! - powtarzała Donna,
klaszczÄ…c w rÄ…czki i podskakujÄ…c.
Robin wpatrywał się w Rossa z milczącym napięciem
i błaganiem w oczach.
Ten w końcu uległ śmiejąc się.
- Czemu nie? Sam świetnie bawię się w wesołych
miasteczkach.
- Kiedy? Dzisiaj po południu? - wypytywał dociek-
liwie Robin.
- Mo\e być dzisiaj - zgodził się Ross.
Jarmark był niedu\y, ale hałaśliwy, rozło\ony na
placu niedaleko wioski. Zbli\ajÄ…c siÄ™ do niego, coraz
wyrazniej widzieli rozświetlające niebo reflektory,
kolorowe \aróweczki ozdabiające budy, jaskrawe
kolory koni i strusi na karuzelach, dobiegała ich
ogłuszająca muzyka.
88 CICHA PRZYSTAC
Panował ju\ niezły tłok. Pełno było furgonetek z
lodami, słodyczami, hot dogami i napojami. Wszędzie
stały budy z rozmaitymi atrakcjami, takimi jak rzucanie
strzałek, strzelanie do celu, tunel duchów i nawiedzony
dom, i mnóstwo innych. W centrum znajdowały się
główne atrakcje: namiot z elektrycznymi samochodzi-
kami, diabelski młyn, podniebny pociąg i karuzele.
Jedna dla małych dzieci, z samochodzikami, auto-
busami i karetami, druga większa, z błękitnymi i
srebrnymi konikami i \ółtymi strusiami. Na ostatniej
obracały się zwisające na łańcuchach rakiety kosmiczne.
Dzieci ruszyły w tłum, o\ywione i podniecone. Emma
i Ross wzięli je stanowczo za ręce.
- Bardzo łatwo się tu zgubić, więc musicie się nas
pilnować. Je\eli przypadkiem się rozdzielimy, macie
natychmiast przyjść i czekać na nas przy samo
chodzikach. Zrozumiano?
Cała trójka pokiwała potakująco, ledwo słuchając i
nieustannie rozglÄ…dajÄ…c siÄ™ roziskrzonymi oczami.
- No to gdzie idziemy najpierw? - Ross uśmiechnął
siÄ™ pytajÄ…co.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]