[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Twojego własnego chłopaka, który już wpłacił zaliczkę na limuzynę na dzisiejszy
wieczór - powiedziałam. - I który mógłby się trochę zdenerwować, gdybyś zdecydowała się
jednak iść na bal z kimś innym.
Robert przeniósł oskarżycielskie spojrzenie na Tory.
- Zakapowałaś Shawna, żeby móc dzisiaj przyjść tu z tym całym Dylanem?! - zawołał.
Tory jednak ani na moment nie przestała patrzeć na mnie.
- Jeszcze pożałujesz - syknęła - że się w ogóle urodziłaś.
- Dobra - odezwał się Zach, rzucając swoją serwetkę na stół i wstając. - Dość tego.
Maggie, wychodzimy. Już.
- O mój Boże! - parsknęła Tory. Ale nadal patrzyła na mnie, nie na Zacha. - Teraz
nawet i on je ci z ręki. Nie wystarczyło ci, że przekabaciłaś moją najlepszą przyjaciółkę i
moich własnych rodziców. Musiałaś jeszcze odebrać mi faceta, którego kocham.
Poczułam, że robię się czerwona jak dywan na posadzce sali. Tory wcale nie mówiła
przyciszonym głosem. Wszyscy - przynajmniej z tych siedzących w pobliżu - gapili się teraz
na stolik siódmy.
- Maggie nikogo ci nie ukradła, Tory. - Zach pochylił się i powiedział to do niej
cichym, opanowanym głosem. - Może sobie teraz wyjdziemy na chwilę na zewnątrz, dobrze?
Moim zdaniem potrzebujesz świeżego powietrza.
- Popatrz tylko na niego - wysapała do mnie Tory, złośliwie się uśmiechając do Zacha.
- Jaki gotowy zrobić dla ciebie wszystko. Zupełnie jak nasz Dylan. Powinnaś była słyszeć, jak
się ucieszył, kiedy zadzwoniłam i powiedziałam mu, gdzie jesteś. O mało nie wyskoczył ze
skóry. Raczej nie przypuszczam, żeby któryś z tych dwóch zadał sobie kiedyś pytanie,
dlaczego tak właściwie do tego stopnia na twoim punkcie szaleją.
Dreszcz, jaki mi przeleciał po plecach, był z dziesięć razy gorszy niż ten, który
poczułam, kiedy Dylan się do mnie odezwał. Wtedy byłam po prostu zniesmaczona. Teraz
ogarnął mnie dziwny lęk.
Bo wiedziałam, co Tory zamierza zrobić. Wiedziałam to z taką pewnością, z jaką
wiedziałam, że to ona wydała Shawna.
- Tory - zajęczałam zupełnie nieswoim, wysokim i pełnym lęku głosem. - Nie rób
tego.
Ale było za pózno. O wiele za pózno.
Bo Tory już wyjmowała torbę - tę, która wcześniej wydała mi się o wiele za duża jak
na dodatek do wieczorowej sukni - i sięgała do środka.
A chwilę pózniej rzuciła na stół lalkę. Szmacianą lalkę, którą znałam aż za dobrze. I
jestem pewna, że wszyscy siedzący przy stoliku siódmym też ją rozpoznali.
Bo była bardzo podobna do Dylana.
19
Lalka miała oczy Dylana.
Miała jego posturę - szerokie ramiona, długie nogi.
Miała nawet kurtkę szkolnej drużyny futbolowej, w kolorach Liceum Hancock,
zielono - białą. Na piersi kurtki wyszyty był numer Dylana - dwunastka. Chociaż to akurat z
osób siedzących przy stole wiedzieliśmy tylko ja i Dylan. Pomijając Tory, która się tego
najwyrazniej domyśliła.
Lalka miała nawet włosy Dylana. Jego prawdziwe włosy, włosy, które zdobyłam z
wielkim trudem, kiedy postanowiłam sprawić, że Dylan się we mnie zakocha. Musiałam mu
wmówić, że pobieramy próbki włosów od wszystkich członków drużyny futbolowej, żeby je
wszyć do patchworkowej kapy, która miała przynosić drużynie szczęście.
Patchworkowa kapa, na miłość boską!
A potem musiałam do tego wszystkiego zadbać, żeby ta kapa została uszyta, bo nie
chciałam, żeby Dylan się dowiedział, że zależało mi wyłącznie na jego włosach.
Oczywiście, gdybym wiedziała, że zaklęcie podziała tak. skutecznie - trochę za
skutecznie, w sumie - nie zawracałabym sobie głowy szyciem kapy. Bo kiedy tylko
skończyłam ostatni szew przy twarzy lalki, odezwał się telefon. To Dylan chciał mnie
zaprosić na tę pierwszą, historyczną porcję lodów.
Wiedziałam to wszystko i miałam wrażenie, że Tory też wie. A przynajmniej, że wie o
większości z tych rzeczy.
Ale nikt inny przy stoliku numer 7 nie wiedział. A zwłaszcza, nie wiedział Zach.
Jeszcze miałam szansę. Jeszcze miałam...
- Czy ty się nigdy nie zastanawiałeś, Dylan - zapytała Tory słodkim głosikiem - jak to
się stało, że tak szybko i tak mocno zakochałeś się w dziewczynie, z którą nic cię na dobrą
sprawę nie łączyło?
Dylan nie mógł oderwać wzroku od lalki.
- Dwunastka. Przecież to mój numer w drużynie. Co to w ogóle jest? To mam być ja?
Czy to moje włosy?!
- Tak - potwierdziła Tory. - Tak, Dylan. Ta lalka przedstawia ciebie. I zrobiła ją Maga,
po to żebyś się w niej zakochał. Rozumiesz, kiedyś na głowie tej lalki były też włosy Maggie,
żebyś nie mógł wybić sobie z głowy myśli o niej. No i podziałało. Nieprawdaż?
Dylan popatrzył na lalkę, na Tory, na mnie, i znów na lalkę.
- Co to ma być? - rzucił. - Jakieś voodoo?
- Nie, Dylan, nie - odparłam. Czułam, jak mój świat - który nie był, spójrzmy
prawdzie w oczy, jakimś specjalnie pięknym światem, ale jednak jedynym, jaki znałam - wali
się w gruzy. - To była taka zabawa. Rozumiesz, w szkole w jednej książce znalazłam takie
zaklęcie, i... No cóż, nasza babcia zawsze nam opowiadała... że jedna z dziewczyn z tego
pokolenia naszej rodziny okaże się potężną czarownicą - dokończyła Tory, informując cały
stolik. - Możecie tylko raz zgadywać, kto się okazał tą czarownicą.
Wszystkie spojrzenia osób przy stoliku siódmym skupiły się na mnie. I nie tylko przy
stoliku siódmym. Stolik szósty i ósmy też mi się dość intensywnie przyglądały.
- To była tylko taka zabawa - tłumaczyłam, śmiejąc się nerwowo. - Głupia zabawa.
Przecież żadna rozsądna osoba nie uwierzy, że można zmusić kogoś do zakochania się tylko
w ten sposób, że się uszyje lalkę, która wygląda jak ta osoba.
- Poważnie? - mruknęła Tory. - Ale w twoim przypadku to podziałało, Mago, prawda?
Gwałtownie pokręciłam głową.
- Daj spokój - wymamrotałam. - Bądz rozsądna. Takie rzeczy po prostu się nie
zdarzają. To był zwykły zbieg okoliczności, Dylan. To znaczy, zrobiłam tę lalkę, i tak się
złożyło, że mnie zaprosiłeś na randkę. To znaczy, pewnie w ogóle zwróciłeś na mnie uwagę
tylko dlatego, że wymyśliłam historię o tym, że potrzebne mi są twoje włosy do tej głupiej
kapy...
Dylan miał skonsternowaną minę.
- Wymyśliłaś historię o tej kapie? O tej kapie, która miała nam przynosić szczęście?
Ale ja ją widziałem. I wszyscy inny faceci z drużyny też dali po kosmyku włosów...
- Pewnie sama bym uwierzyła, że to zbieg okoliczności - powiedziała Tory z
namysłem - gdyby to się zdarzyło tylko raz.
Oderwałam spojrzenie od Dylana i popatrzyłam na rękę Tory, znów zanurzającą się w
torbie.
O nie. Och, na miłość boską, nie...
- Ale potem zrobiłaś to jeszcze raz - kontynuowała bez kłótni Tory. - Nieprawdaż,
Mago?
I na stół, obok lalki Dylana, rzuciła lalkę Zacha. Powinnam była się domyślić. To
znaczy, że skoro znalazła jedną, znalazła też i drugą. Tę pierwszą - lalkę Dylana - schowałam
już pierwszego dnia po przyjezdzie do Nowego Jorku w miejscu, które wydało mi się idealną
kryjówką. Lalkę przywiozłam tu ze sobą, bo nie chciałam, żeby któraś z moich młodszych
sióstr znalazła ją w moim pokoju w domu. A nie wyrzuciłam jej z tego samego powodu, dla
którego wyłowiłam lalkę zrobioną przez Tory ze śmietnika... Nie mogłam pozwolić, żeby
gniła na jakimś wysypisku śmieci. Przedstawiała przecież kogoś, kogo kiedyś kochałam.
Więc schowałam lalkę Dylana tam, gdzie moim zdaniem nikt nawet nie wpadłby na
pomysł, żeby jej szukać. A kilka tygodni pózniej dołączyłam do niej lalkę Zacha.
Szkoda, że nie zorientowałam się, że Tory cały czas mnie szpiegowała. A może ona
też chowała różne rzeczy w przewodzie kominowym nieczynnego kominka w moim pokoju?
Zach, wpatrując się w lalkę rzuconą właśnie przez Tory na stół, zapytał głosem, który [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim12gda.pev.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed