[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Websterów mieszających się w jej życie - to już było zajęcie dla Henry'ego. W
jej mocy natomiast było przejęcie kontroli nad własnym życiem tak, by stało
się rzeczywiście własne, a nie matki i nie miasta. Uznała, że musi zrobić coś
tak szokującego, by nie dało się nawet marzyć o odzyskaniu dobrej reputacji.
Do pewnego stopnia zdawała sobie sprawę z tego, że to szalony zamysł, ale
do działania popychała ją świadomość, że potrafiła przecież zwycięsko stawić
czoło tylu kłamstwom.
Nadszedł dzień, w którym na zawsze miała pożegnać się z dawną Maddie.
W.S. zaś miał jej w tym pomóc. Prezerwatywę, którą znalazła w jego szafce,
schowała do kieszeni szortów.
Rzucił marynarkę na tylne siedzenie. Widziała, jak napinają się mięśnie jego
muskularnego ciała i uśmiechnęła się do niego, podniecona myślami, przy
których budziła się i zasypiała, oraz jego bliskością, jego dostępnością. Podał
jej chustkę, zawiązała nią włosy. Przygotowywała kolejne posunięcie. Będzie
go miała! Wkrótce. Zdumiewające, jak miło pożądać kogoś zaraz po
przezwyciężeniu głębokiej depresji, zwłaszcza gdy się wie, że wuj
pożądanego ma zamiar aresztować kogoś innego.
- Najpierw chcę się zobaczyć z Henrym - oznajmił W.S., ruszając spod domu. -
Rozmawia z Baileyem, powinienem być przy tym. A potem będę już twój,
skarbie, więc nie wychodź z domu. - Uśmiechnął się, a Maddie przygryzła
wargi.
Wyglądał imponująco. - Samochód zostawię przed posterun-kiem, tak że nikt
się nie zorientuje.
Maddie roześmiała się gardłowo. Z trudem opanowywała podniecenie.
- W.S., całe miasto już wie. Samochód zostawisz więc na podjeździe.
- Mowy nie ma. - Spojrzał na licznik i zwolnił.
Będę miała z nim sporo kłopotów, pomyślała i zerknęła na niego ukradkiem.
Może jednak nie tak dużo? Kimkolwiek próbował być, gdzieś w środku
drzemał przecież dawny W.S.
Włożyła do magnetofonu kasetę Bruce'a Springsteena. Bont to Run poniosło
się nad drogą. W.S. ściszył dźwięk.
- Farmerzy pracują na polach - przypomniał. - Po co zwracać na siebie uwagę?
Dość tego! Zakochała się w buntowniku, a resztę życia ma spędzić z
człowiekiem ubiegającym się o przyznanie medalu idealnego obywatela? Gdy
znaleźli się na Porch Road, jechali sześćdziesiąt pięć kilometrów na godzinę.
- Szybciej - ponagliła.
- Istnieje coś takiego jak ograniczenie prędkości.
- Oczywiście. - Westchnęła, spojrzała na niego. - Na tej drodze wynosi ono
dziewięćdziesiąt kilometrów na godzinę. Szybciej.
Przyspieszył do osiemdziesiątki. Bruce Springsteen zaśpiewał Thunder Road.
Wspaniała piosenka. Maddie usiadła na oparciu siedzenia, jedną ręką
przytrzymując się ramy przedniej szyby.
- Co ty wyprawiasz?! - krzyknął W.S.
Wiatr owiewał jej ciało, co odczuwała jak głaskanie silnych dłoni, pragnęła
krzyczeć, zrzucić ubranie, wciągnąć W.S. na tylne siedzenie i kochać się z nim
do utraty zmysłów. Zerwała chustkę, przytrzymała na wietrze i puściła.
- Siadaj! - W.S. złapał ją za łydkę.
Maddie buntowniczo potrząsnęła głową. Czuła, jak szybko bije jej serce, jak
wiatr rozwiewa włosy, jak ręka ukochanego zaciska się na jej nagiej skórze.
Przypomniała sobie wszystkie swe fantazje z W.S. w roli głównej. Puściła
szybę, rozłożyła ręce. Słyszała, że on coś do niej krzyczy.
- Oszalałaś? Siadaj! - powtarzał, ciągnąc ją za nogę. Oparła nogi na fotelu.
Siedziała nieruchomo, opuściwszy ręce. Powinny obejmować go, nagiego i
szepczącego jej do ucha miłe słowa, a nie wrzeszczącego, by zachowywała się
przyzwoicie. Trzeba coś z tym zrobić.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]