[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Który podzieli ze mną posiłek - poprawiła się.
- Jednym słowem, wszystko zwalasz na mnie - rzekł lekko
nadąsany, jakby nie to chciał usłyszeć.
- Wcale nie, ja też jestem głodna. Spróbuj, czy nie trzeba
dodać soli.
- Pyszne - oblizał się Mike. - A co na deser?
- Truskawki ze śmietaną.
Zrobił smutną minę.
- A tak marzyłem o szarlotce...
Yona spojrzała na niego z naganą.
- Nie powinieneś zbytnio się objadać, w każdej chwili mogą
cię wezwać do szpitala.
- Wcale nie, bo dziś nie mam dyżuru. - Uśmiechnął się
i wziÄ…Å‚ jÄ… w ramiona. - Dzisiaj jestem wolny jak ptak.
S
R
- Jak to zrobiłeś?
- Samo się zrobiło. Kolega poprosił, żebym się z nim za-
mienił, bo jutro ma koncert u małego w szkole i koniecznie chce
tam iść.
- A ja właśnie jutro będę w szpitalu...
- Tym bardziej musimy wykorzystać dzisiejszy wieczór.
Bez reszty poddała się jego pocałunkom. Całą sobą czuła, że
dopóki są razem, zespoleni tak zupełnie i absolutnie, nic im nie
grozi. Jeszcze znacznie pózniej, zasypiając wtulona w ramiona
Mike'a, rozkoszowała się tą myślą.
Nastał najszczęśliwszy miesiąc w życiu Yony. Mike jakoś tak
wszystko urządził, że niemal zawsze dyżurowali w tym samym
czasie. Koledzy i znajomi wkrótce się zorientowali, w czym
rzecz, i nikogo nie dziwiło, że kiedy się dzwoni do Yony, można
tam zastać Mike'a, i odwrotnie. Zostali uznani za parę.
Potem nadszedł czas srebrnego wesela Burnleyów.
Siostra Evans kupiła prezent od personelu, ale Mike i Yona
postanowili dać Męg i Tedowi oddzielnie coś od siebie. Srebrny
talerz, pięknie opakowany, leżał teraz na toaletce Yony. Spoglą-
dała na niego od czasu do czasu. Ten prezent, który mieli wrę-
czyć razem, stanowił symbol ich wspólnoty i - chociaż bała się
o tym myśleć - ich przyszłego życia.
Kupiła nową sukienkę i czuła się w niej godna pożądania.
Mike bezszelestnie wszedł do pokoju. Przez chwilę stał onie-
śmielony jej urodą.
- Jesteś taka piękna - odezwał się wreszcie. - Czym ja sobie
na to zasłużyłem?
Spojrzała mu głęboko w oczy.
- Tym, że jesteś.
S
R
Potem jej wzrok powędrował niżej.
- Zdjęli ci gips! Jak to dobrze, że nie musisz już nosić tego
paskudztwa.
- Nie mów tak o moim gipsie - upomniał ją. - Przecież to
jego zasługa, że teraz jesteśmy razem. Zachowam go na pamiąt-
kÄ™ i ustawiÄ™ na honorowym miejscu w naszym nowym domu.
Roześmiała się radośnie.
- Przyrzeknij, że nigdy się nie zmienisz.
- Pod warunkiem, że ty mi obiecasz to samo.
Przez chwilę stali naprzeciw siebie, wiedząc, że teraz nie
mogą paść sobie w ramiona.
- Musimy iść - szepnęła Yona.
- Już czas - zawtórował jej Mike.
Kiedy przyszli, przyjęcie trwało w najlepsze. Meg wyglądała
cudownie w srebrzystopopielatym kostiumie, Ted włożył swój
najlepszy garnitur. Gdy go pytano, na czym polega sekret uda-
nego małżeństwa, nieodmiennie odpowiadał to samo:
- Taka żona jak moja.
Westonowie nie mogli wziąć udziału w fecie, bo ich naj-
młodszy synek właśnie zachorował na świnkę i czekali, aż zarazi
nią całą resztę.
Po kolacji nastał czas toastów i Ted uroczyście podziękował
małżonce za to, że poświęciła swoją karierę zawodową dla
dobra rodziny". Zabrzmiało to bardzo wzruszająco i nawet Yona
postanowiła nie czepiać się nieszczęsnego poświęcenia". Uści-
skała Meg bardzo serdecznie i szepnęła jej, że podpisuje się pod
wszystkim, co powiedział Ted. Meg była nieco zdziwiona.
- Kiedy małżeństwo jest dobrane, człowiek nie zwraca uwa-
gi na takie drobiazgi jak to, czy się poświęca, czy nie. Sama się
przekonasz. Ale, ale... Miałam cię przedstawić rektorowi aka-
S
R
demii medycznej. Bardzo pragnie poznać córkę słynnego pro-
fesora MacFarlane'a.
Yona zesztywniała; właśnie teraz, gdy sądziła, że raz na
zawsze uwolniła się od cienia sławnego ojca, miała znowu wy-
stąpić w roli córeczki tatusia.
Rektor jednak potraktował ją zupełnie inaczej.
- Bardzo mi miło panią poznać. Profesor Burnley opowiadał
mi o pani pracy bardzo pochlebne rzeczy.
Yona zaczerwieniła się z radości.
- Zawsze interesowałam się reumatologią, a współpraca
z Tedem, to znaczy z profesorem Burnleyem, to dla mnie wielki
zaszczyt.
Rozmówca przyjrzał jej się z zainteresowaniem.
- Podobno polubiła pani nasze miasto?
- Tak, mam tu wielu przyjaciół.
- Wiem i jak widzę, jeden z nich właśnie nadchodzi.
Mike przyłączył się do nich i przez chwilę w trójkę gawę-
dzili na neutralne tematy. Potem rektor znowu zwrócił się do
Yony:
- Szukamy właśnie dobrego reumatologa. Nie wiem, czy
pani już o tym słyszała?
- Tak, owszem, już mi o tym mówiono.
- A mnie mówiono, że jest pani znakomitym diagnostą i pra-
ktykiem.
Yona wyczuła, że z Mikiem dzieje się coś dziwnego.
- Dziękuję - powtórzyła.
- Mam nadzieję, że nasze dzisiejsze spotkanie jest wstępem
do dalszej znajomości, a może nawet... współpracy. A teraz, nie
chcę państwu przerywać zabawy.
Skłonił się i odszedł.
S
R
- Dlaczego od razu mu nie powiedziałaś, że nie mo-
żesz przyjąć tej propozycji? - zapytał zirytowanym głosem
Mike.
- Bo zmierzam ją przyjąć - odparła takim samym tonem.
- Bardzo mi to pochlebia.
Mike nieco się opanował.
- Rozumiem, ale przecież w tej chwili to niemożliwe.
Yona zamrugała powiekami.
- Dlaczego?
- Przecież postanowiliśmy, że będziemy mieli dzieci...
Nie widziała w tym żadnej przeszkody.
- Nie byłabym jedyną kobietą na świecie, która pracuje i ma
dzieci.
W głosie Mike'a zniecierpliwienie mieszało się teraz z roz-
bawieniem.
- Zastanów się, kochanie, co to byłoby za życie, gdybyś
próbowała połączyć te dwie sprawy.
- Na pewno lepsze, niż gdybym została w domu jak jakaś
kura domowa!
Mike w dalszym ciągu zachował zimną krew.
- Nie nazwałabyś chyba Meg kurą domową, ani Mary...
- Ja nie jestem ani Meg, ani Mary! Ja jestem sobÄ…! I moja
praca jest dla mnie ważniejsza niż...
Oczy Mike'a zwęziły się niebezpiecznie.
- Niż ja?
- Nie mów tak głośno, bo ludzie zaczynają na nas patrzeć.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]