[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pozwolił sobie na zapalenie papierosa i wyszedł do sekretariatu, aby poprosić Wandę o
telefon do Karola Szalewskiego, pilnie wzywajÄ…cy go na spotkanie.
Po godzinie w drzwiach gabinetu stanął major. Odświeżony, pachnący na kilometr
cierpkim zapachem, bez śladu niedawnych worków pod oczami.
- Panie dyrektorze - skłonił się wojskowy.
- Proszę, majorze, proszę - Noskowski uścisnął dłoń gościa i niemal opiekuńczo
posadził go na wygodnym krześle.
Zapalili. Pierwsze obłoczki błękitnego dymu uniosły się w kierunku otwartego okna.
Gospodarz spojrzał na Szalewskiego z zakłopotaniem.
- Panie majorze, pan jest wojskowym...
- Ponad wszelką wątpliwość - major, mimo że siedział, wypiął dumnie tors i już chciał
podkręcić wąsa, ale przypomniał sobie, że parę dni temu przystrzygł go zbyt mocno.
- Właśnie. Z pewnością nieobce jest panu pojęcie honoru.
- SiÄ™ wie!
- Ale polski oficer wie też, że musi patrzeć na życie przez pryzmat obowiązku wobec
ojczyzny. Odrodzonej ojczyzny - ostatnie słowa wypowiedziane zostały dobitnie, jakby
kończyły przemówienie na gdyńskim Zwięcie Morza.
Major podniósł zaszklone oczy w stronę portretu marszałka Piłsudskiego, wiszącego
metr nad głową gospodarza, obok godła państwowego.
- Prosiłem pana jeszcze w drodze z Wejherowa, żeby w samotności, w ciszy i
skupieniu, przemyślał pan jak najszybciej sprawę... - Noskowski ściszył głos - sprawę
pewnego pałacu. I wedle sumienia odpowiedział mi, czy można, w imię dobra Odrodzonej, a
z pominięciem pewnych imponderabiliów, pokusić się o czyn niemały i pożyteczny...
- Taż rybeńko! - coś pomiędzy krzykiem a szeptem wydarło się z żołnierskiej piersi. -
Ja czekał na takie pytanie cacane!
Szalewski, ilekroć zaczynały rządzić nim emocje, przechodził na wymowę wileńską.
Zaraz, co prawda, powracał do neutralnej polszczyzny, ale pierwszy odruch był nad wyraz
żywiołowy.
- Czyli? - wolał upewnić się gospodarz.
- Ma pan moją rękę - major uroczyście wstał i żelaznym uściskiem dłoni
przypieczętował deklarację. - Od pierwszej chwili wiedziałem, co mam myśleć i robić. Ja nie
chciałem więcej mówić przy innych o takiej sprawie, nie byłem pewien pańskiego zdania, ale
czekałem na ten telefon. Dyrektorze, czy pan już coś przemyślał, postanowił? Czasu mało, do
kata, mało!
Uśmiech ulgi rozjaśnił twarz Noskowskiego. Dyrektor właśnie rozłożył
odpowiedzialność przed własnym sumieniem również na drugiego człowieka i na skutek
braku wszelkich wątpliwości ze strony gościa uspokoił się znacznie.
- Chyba raczej pan, majorze, powinien zająć się sprawą od strony logistycznej?
- I owszem, i owszem. - Szalewski na moment się zamyślił. - Jeszcze dziś...
- Jedna uwaga - przerwał Noskowski. - Proszę uwzględnić udział referenta
Osowskiego. Wie pan, majorze, najmłodszy, energiczny, silny...
- Oczywiście - oficer dwójki nie dał po sobie poznać, że nie jest zbyt zadowolony.
Jeszcze dziś zacznę działać.
- Ile czasu pan potrzebuje?
- Cztery dni - z niejaką dumą odparł Karol Szalewski.
Póznym popołudniem mężczyzna w sile wieku stanął przed starym spichrzem Pod
Jeleniem przy ulicy Grodzkiej. Po chwili wszedł w bramę zaniedbanej kamieniczki stojącej
po lewej stronie spichrza.
Obskurne podwórko, zamknięte ze wszystkich stron ścianami z odlatującym tynkiem,
nie zdziwiło przybysza. Od jego ostatniej wizyty, mniej więcej przed pół rokiem, nie zmieniło
się wcale. Trzy okna, z trzech stron podwórka, ozdobione były od wewnątrz szarymi od brudu
i starości firankami oraz rachitycznymi roślinami doniczkowymi.
Pośrodku, obok rozlatującej się ławeczki, bawiło się drewnianym składzikiem
kolejowym kilkuletnie dziecko o jasnej główce. Było tak zaabsorbowane zajęciem, że nie
zauważyło intruza. Dopiero gdy ten stanął obok lokomotywy, podniosło na niego wielkie
oczy.
- Antoś? Prawda, że masz na imię Antoś? - odezwał się mężczyzna.
- Tak. A kim pan jest?
- Nie pamiętasz mnie? No tak, nie pamiętasz. Byłem kiedyś u twojego tatusia. Tatuś
jest w domu?
- Jest.
- Możesz zawołać tatusia?
- Mógłbym, proszę pana, ale nie mam czasu. Muszę kierować lokomotywą - malec
rozłożył ręce.
- Oczywiście. W takim razie poszukam twojego tatusia sam, dobrze?
- Dobrze - Antoś uznał rozmowę za zakończoną, nieco teatralnym gestem obtarł nos
dłonią i powrócił do ekspediowania składu kolejowego do miejsca przeznaczenia.
Mężczyzna skierował się do półotwartych drzwi, które od podwórka oddzielał rząd
wielobarwnych tasiemek. Odsunął ręką tasiemki i zaraz skrzywił się, miał bowiem wrażenie,
że lepią się od brudu, tymczasem z uwagi na upał panujący od kilku dni nie założył
rękawiczek.
Drewniane, skrzypiące schody poprowadziły go na piętro. Drzwi na lewo pozostały
niewzruszone, mimo pukania. Przez pospiesznie wyjętą chusteczkę nacisnął obluzowaną
klamkę i wszedł do ciemnego korytarza.
Uderzył go ordynarny, choć powodujący drażnienie w pustym żołądku zapach
smażonej cebuli. Wiedział już, gdzie szukać gospodarza.
Kuchnia była nieco jaśniejsza od przedpokoju za sprawą niewielkiego okienka. Na
kuchence skwierczaÅ‚o zajmujÄ…ce caÅ‚Ä… dużą patelniÄ™ spécialité de la maison gospodarza. On
sam siedział na zydelku przy stole i szerokim nożem rzeznickim kroił grube pajdy chleba. Na
ceracie leżało pudełko z margaryną Dida i nienapoczęta konserwa Kuhnego.
- Wicuś! - tubalny głos przybysza wystraszył siedzącego.
- Pan major, jak pragnę zdrowia! - jeszcze głośniej wykrzyknął Wicuś i poderwał się z
miejsca.
- Siedz, siedz! - machnął ręką Karol Szalewski.
- Powiedziałbym kopę lat , ale byłem u ciebie, zdaje się, zimą.
- Był pan major, był - ucieszył się Wicuś. - I dobrze pamiętam, pan major okazał się
bardzo hojny.
- Tu cię mam - gość zaśmiał się z odrobiną sarkazmu. - Kiedy mnie widzisz, węszysz
dobry interes, co? Jak wtedy, kiedy pracowałem nad sprawą w Radzie Portu i Dróg
Wodnych? Państwo dało ci zarobić, oj, dało!
- Panie majorze, dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach. Serce się raduje, gdy się
widzi rodaka, i tyle!
Chytre oczka gospodarza na moment skierowały się w stronę saszetki majora. Wicuś
[ Pobierz całość w formacie PDF ]