[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Był szczęśliwy, bezgranicznie szczęśliwy.
Głos Starego drżał ze wzruszenia.
Porto, ty parszywy, stary idioto! Ty rudowłosy półgłówku!
Wkrótce potem przyszedł ksiądz. Uściskał szczerzącego zęby Porte i ucałował go
w oba policzki.
Nagle przybiegł Asmus i zawołał, że zaraz odjeżdżamy. Majestatyczny ksiądz
wzniósł nad nami krzyż:
Niech was Bóg błogosławi, moje dzieci.
A chwilę potem byliśmy już na dworze, wśród wirujących płatków śniegu, z którymi
zmagaliśmy się w drodze do naszego wagonu i brudnej słomy na podłodze. Okryliśmy
się przed zimnem tak szczelnie, jak to było możliwe, i trzęsąc się, podążaliśmy w stronę
nieznanego celu. Wyładunek nastąpił w Smoleńsku.
Do tyłu, do tyłu! Niech cię diabli! Stopa dostała mu się pod rolkę! Reakcja Porty
była prawie natychmiastowa. Czołg szarpnął do tyłu, a Porta wyskoczył z niego i wraz ze
mną schwycił Hansa, który stał biały jak papier, trzymając się czołgu. Zanieśliśmy go do
chaty, a Stary zapalił papierosa i wetknął mu między sine wargi. Potrząsnął głową,
rozcinając but na zmiażdżonej stopie Hansa. Dzieci, dzieci, czyście powariowali?
XVII Przed atakiem
Zostaliśmy zakwaterowani na przedmieściach Smoleńska w prywatnych domach.
Gdy tylko odebraliśmy swoje racje żywnościowe, wybraliśmy się na miejscowe
targowisko, gdzie już roiło się od przedstawicieli wszystkich rodzajów wojsk:
esesmanów z trupimi główkami na czapkach, spadochroniarzy, kawalerzystów
w bryczesach z kozlej skóry i butach z ostrogami, piechurów w dziwacznych kurtkach,
barwionych w plamy brązowego, zielonego i niebieskiego koloru, Rumunów i Węgrów
w mundurach khaki. Można tam było zobaczyć wszelkiego rodzaju żołnierzy z różnych
armii Europy Zrodkowej, od eleganckich oficerów lotnictwa z monoklami po brudnych,
zawszonych piechurów.
Na placu kłębił się również tłum rosyjskich cywilów w waciakach, wielu z nich
nosiło nieprawdopodobne łachmany. Na nogach mieli bezkształtne, wojłokowe buty.
Ciężkim krokiem przeciskało się tam sześć czy siedem kobiet, każda z workiem na
plecach, wszystkie trajkoczące jak najęte. Nagle jedna z nich rozkraczyła się i w
następnej chwili rozległo się głośne pluskanie, a na ziemi między jej nogami pojawiła się
wielka kałuża. Załatwiwszy potrzebę spokojnie poszła w swoją stronę.
Niech mnie diabli! Zupełnie jak stara krowa.
Porta popatrzył na kałużę, na kobietę i powtórzył:
Niech mnie diabli!
Wydawało się, że przerazliwy chłód, który wpływał bardzo negatywnie na nasz
humor, nie robi na Rosjanach najmniejszego wrażenia.
W Smoleńsku pozostaliśmy tylko przez kilka dni, następnie ciężarówki zawiozły nas
do Bieliewa, gdzie stacjonował 27 pułk pancerny. Nasza kompania została wcielona do 2
batalionu, którym dowodził Oberstleutnant von der Lindenau, a major Hinka był jego
zastępcą. Gdyby tylko dowódcą naszej kompanii nie była taka świnia jak Meier, to
wszystko byłoby dobrze.
Porta utrzymywał, że objawił mu się w wizji Pan i powiedział, że sezon polowań na
świnie wkrótce się zacznie, a kompania niedługo będzie miała nowego dowódcę. To
właśnie Pan powiedział do Obergefreitera Porty. Amen.
W kompanii wiele dyskutowano o polowaniu na świnie . Meier pozwalał sobie
wobec nas na nieprawdopodobne szykany, oszukiwał i prześladował nas przy każdej
okazji. Ukoronowaniem wszystkiego były nieustanna musztra oraz marsze na azymut
marnotrawienie czasu i naszego wysiłku, a przy tym poważny błąd w przedmiocie
szkolenia żołnierzy, którzy przecież mieli lada chwila ruszyć do walki. Wszyscy
oficerowie potrząsali głowami, myśląc, że nasz dowódca kompanii chyba zwariował, i od
tej chwili wiedzieliśmy już, że w razie śmierci Meiera na polu chwały nikt nie będzie
się w tym fakcie niczego doszukiwał. Od tej chwili Meier należał już do nas. On tego
jeszcze wciąż nie rozumiał, za to każdy z nas aż nadto. Przestaliśmy zatem rozmawiać
już o polowaniu na świnie , a wielu z nas zrobiło sobie na tę okazję pociski dum-dum.
Sprawa była całkowicie jasna i nie wymagała dalszego roztrząsania.*[* Dum-dum to
w tym kontekście potoczne określenie karabinowego pocisku rozpryskowego, który
w amatorski sposób przygotowywano, nacinając na krzyż jego czubek. Zamiast
zwykłych ran przelotowych powodował on rozleglejsze i grozniejsze rany szarpane
o średnicy znacznie większej od kalibru pocisku]
Jednym z tych, którzy najmocniej wzięli sobie do serca zachowanie Meiera, był Hans
Breuer. Raz czy dwa pytał mnie, czy nie powinniśmy zdezerterować, ale ja, pomny na
przestrogi Starego, wciąż nie mogłem znalezć dość odwagi.
Niech to diabli wezmą, Svenie, czy nie widzisz, że musimy się wydostać z tego
gówna za wszelką cenę? dodał w zamyśleniu.
Popatrzyłem na niego.
Hans powiedziałem poważnym tonem tylko nie zrób czegoś głupiego.
Pewnego wieczoru nadszedł rozkaz, by przygotować czołgi do działań bojowych.
Zatankowaliśmy do pełna zbiorniki, uzupełniliśmy smary i amunicję: po dwa tysiące
pięćset nabojów do każdego z karabinów maszynowych i kilkadziesiąt pocisków
wszystkich rodzajów do armaty odłamkowych, przeciwpancernych i podkalibrowych
a także granaty ręczne, flary, amunicję do naszej broni osobistej i mieszankę zapalającą
do miotacza płomieni.
Porta leżał na brzuchu w przedziale silnikowym, że widać było tylko jego wystające
nogi, gdy klął na wszawą armię zamieniającą ludzi w świnie. Od czasu do czasu
wybuchał głuchym śmiechem i pokrzykiwał na swoje cylindry i zawory.
Hej, Stary, tym razem trafię w dziesiątkę. Po prostu Bóg mi to przepowiedział.
Jeśli ktoś nie trafi przed tobą odrzekł Stary. W kompanii jest kilkuset
zainteresowanych.
Porta w odpowiedzi zagwizdał motyw łowiecki. Stary i Mikrus poszli do chaty
przygotować kolację, Pluto zaś udał się do kwatermistrza po nasze racje. Porta i ja
mieliśmy podjechać czołgiem bliżej zabudowań i zamaskować go gałęziami i śniegiem,
by nie mogły go wypatrzyć rosyjskie samoloty przelatujące nad nami co noc i zrzucające
flary na spadochronach.
Nim zdołaliśmy przemieścić czołg, przyszedł Hans i powiedział nam, iż właśnie
dowiedział się z listu, że jego żona trafiła do szpitala z poważną chorobą jamy brzusznej.
Był bardzo przygnębiony. Do dziś wyrzucam sobie, że spuściłem go z oka. Wiedziałem,
że powinienem był dawać na niego baczenie, ale po prostu w pierwszej chwili nie
przyszło mi to do głowy, a w następnej było już za pózno.
Stałem przed czołgiem, prowadząc Porte, aby podjechał maksymalnie blisko chaty,
nie przewracając jej przy tym. I wtedy usłyszałem, jak Hans wydaje z siebie niezbyt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]