[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Bardzo powoli Fischer podniósł głowę.
* Nie mogę * powiedział. * %7łyczę ci szczęścia, ale nie mogę porzucić moich
towarzyszy. Oni mnie potrzebują i muszę z nimi zostać.
Pocztowiec popatrzył na niego.
* Czy ty już całkowicie zwariowałeś?! Bredzisz głupoty! Jaki jest sens pozostania na
tej stercie gnoju? Chcesz zostać męczennikiem? Tego właśnie chcesz? Chcesz być
cholernym męczennikiem jak ten świadek Jehowy?
* Chrystus umarł na krzyżu * mruknął Fischer trochę bardziej do siebie. * Przyjmę
wszystko, co mi w losie Pan zgotował. Nie odwrócę się od tego, co jest moją
powinnością.
* Powinność * powiedział jego towarzysz pogardliwie. * To może być twoja idea,
twój obowiązek, aby siedzieć tutaj jak kaczka, aż odstrzelą ci tę świętą głowę, ale ja
nie mam na to ochoty. Mam zamiar przejść na drugą stronę, dopóki są warunki!
Fischer zwrócił się w jego stronę ze swoimi spokojnymi, niebieskimi oczami.
* Gdybym był tobą * powiedział delikatnie * nie pokładałbym tak wielkiego zaufania
w Rosjanach i ich słowach. Oni też mają obozy koncentracyjne i więzniów
politycznych. To może być zabawne, gdy potraktują cię tylko troszkę lepiej niż
naziści.
Pocztowiec wzruszył ramionami.
* Zdaję sobie sprawę z tego ryzyka, starcze. Może to nie jest wielka szansa, ale
gwarantuję ci, że to lepsze niż nic. Mam nadzieję, że nie strzelisz mi w plecy, gdy
będę do nich przechodził.
* Nigdy jeszcze nie zastrzeliłem człowieka * powiedział grobowo Fischer. * Niech
Bóg będzie z tobą!
W innych ziemiankach i kraterach żołnierze WU szeptali i mamrotali między sobą,
rozważając skutki radzieckiej propozycji.
* Słyszeliście, co powiedzieli? Słyszeliście, co właśnie powiedzieli? * pytał
gorączkowo swych towarzyszy Paul Weiss, były bankier, aferzysta i wywrotowiec. *
Dlaczego nie idziemy? Co? Dlaczego nie idziemy? Co za różnica zginąć dla
nazi*stów czy ruskich? Chrzanić partię i wszawy Vater*land! Co oni zrobili dla
takich jak ty czy ja? Nigdy nie było wolności w Niemczech. Nie w moim życiu! Jeśli
tylko zrobisz jakiś ruch, gestapo łapie cię za kostki jak banda głodnych psów.
Dlaczego nie przejść na tamtą stronę i dla odmiany nie zobaczyć, jak wygląda świat
po drugiej stronie?
Trochę przed godziną 19.00 zaczęło padać, drobna mżawka szybko pokryła cały
teren szarą, wodną zasłoną. Prawie od razu Rosjanie postawili barierę ogniową.
Początkowo sporadyczny ogień artyleryjski z czasem zamienił się w regularną
kanonadę. Pociski rozrywały ziemię przed naszymi okopami, a cała okolica paliła się
od granatów zapalających. Bez wątpienia był to subtelny jak na Rosjan sposób
pokazania potencjalnym dezerterom, co czeka tych, którzy będą nadal walczyć za
Hitlera.
Dokładnie o 19.00 ostrzał ustał. Jeszcze tylko jeden spózniony pocisk eksplodował
dość daleko od nas. Zza naszych pleców dochodziły jakieś odgłosy. To chyba
Hofmann zabawiał się w pobliskiej wiosce z dwiema telefonistkami z Luftwaffe.
* Mam nadzieję, że kiedyś dopadną skurwysyna * mruknął Mały z normalną dla
niego życzliwością wobec zwierzchników.
Ze swojej wysuniętej pozycji Paul Weiss i jego towarzysze patrzyli przez pełzającą
mgłę na linie rosyjskie, gdzie zamierzali zdezerterować. Wiedzieli, że są
obserwowani ze wszystkich pozycji, choć nie widać było śladów jakiejkolwiek
aktywności.
* Dobra, to jest właśnie to * syknął Weiss. * Ruszajmy teraz, zanim przybędzie tłum
innych uciekinierów. Jeśli choć kilku gości będzie miało pomysł podobny do
naszego, cały teren wypełni się ludzmi jak park w niedzielne popołudnie. Chodzcie,
ruszamy.
Jego kompani jeszcze się wahali. Ale nim podjęli decyzję, z sąsiednich transzei
wypełzli pierwsi uciekinierzy. Weiss niecierpliwie cmoknął językiem.
* No jak? Idziecie czy nie?
Na oczach niezdecydowanych towarzyszy wyskoczył z okopu i ruszył w stronę ziemi
niczyjej. Dotarł do leja po wybuchu, położył się na brzuchu i po raz pierwszy spojrzał
wokół. Parę sekund pózniej przybył sierżant Repke. Rozejrzał się wśród trzech
pozostałych ludzi.
* Co się tu dzieje? * spytał i podniósł podejrzliwie lornetkę do oczu, aby zlustrować
zamglone
przedpole. * Jeszcze chwilę temu było was czterech? Gdzie poszedł ten jeden?
Trzej żołnierze wymienili strachliwe spojrzenia.
* Nigdzie nie odszedł, sierżancie.
* Jesteśmy tu cały czas.
* Wszyscy trzej.
* Razem.
Repke spokojnie ich zignorował. Nie mogąc przebić wzrokiem mglistego półmroku, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim12gda.pev.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed