[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Przede wszystkim większość czasu spędzał we wnętrzu bunkra.
Po długim oczekiwaniu wiadomości, wreszcie pewnego wieczoru jakiś głos
telefonicznie przekazał Francois Lyończykowi zgodę na spotkanie następnego dnia.
I właśnie teraz siedział przed Nickiem De Luką, szefem jednej z najpotężniejszych
familii Nowego Jorku.
- Jak leci, Francois? - powitał go Nick De Luca.
- Niezle.
- Dobre wyniki?
- Tak.
Nick De Luca wskazał palcem stolik z trunkami i kieliszkami.
- Poczęstuj się.
Francois nalał sobie szklankę bourbona.
Nick De Luca odczekał, aż Francois skończy, a potem, strząsając popiół z
kubańskiego cygara do wielkiej kryształowej popielnicy, zapytał:
- Co cię do mnie sprowadza, Francois? Francuz wypił trochę whisky i odstawił
szklankę.
- Otóż....
Najpierw opowiedział mu o organizacji na skalę europejską, którą Curt Falkenburg
stworzył przed kilkoma laty i którą byłby skłonny porównać z prowadzoną przez Lucky
Luciano w latach trzydziestych.
- Orientuję się w waszej organizacji - skomentował krótko Nick De Luca. -
Współpracujemy z jednym z waszych ludzi w Berlinie Zachodnim, Hermannem Zorffem.
- Zgadza się.
52
- Dobra, mów dalej.
Następnie Francois Lyończyk powtórzył mniej więcej to, co Jerome Ducaz
relacjonował przed tygodniem podczas zebrania na pokładzie prywatnego samolotu
Curta Falkenburga. Dorzucił także to, co mówili inni Francuzi, Włosi, Belgowie i
Holendrzy. W konkluzji Francois powiedział, że ich organizacja podejrzewa mafię i że on
został delegowany, aby dokładnie się poinformować.
- To wszystko; kolej na ciebie, Nick.
Wziął szklankę i wypił duży łyk bourbona, nie spuszczając oka z twarzy Nicka De
Luki.
Nick zgniótł niedopałek cygara w kryształowej popielnicy i spojrzał na Francois.
Słaby uśmiech zakwitł na jego wargach.
- I to mnie przyszedłeś zadać to pytanie?
- Tak.
- To pochlebne.
- Nie jesteś pierwszym spośród wszystkich capi?
- Byłem, ale już nie jestem. Ton miał spokojny, obojętny.
Francois Lyończyk wziął paczkę philip morrisów i włożył do ust papierosa.
- Ktoś zajął twoje miejsce? - zapytał przysuwając do siebie ciężką złotą
zapalniczkę, umocowaną na marmurowej podstawie.
- Powiedzmy.
- Chcesz powiedzieć, że jesteś już niczym?
- Może niezupełnie, ale... chcą mnie zlikwidować... Ulżyło mu, mógł mówić. Nie
powinien tego robić, ale ze strony Francois niczego się nie obawiał. Przyszedł do niego
uważając, że jest ciągle tym Nickiem De Luką z lat sześćdziesiątych.
- Dlatego ten bunkier?
Nick De Luca przytaknął.
- Ale dlaczego? - zdziwił się Francois.
Nick zawahał się. Jeśli nawet tamci chcieli jego skóry, czy miał prawo łamać stary
nakaz milczenia? Nieubłagany nakaz Omerta.
53
Wahanie trwało krótko. Nie był już sam - pomyślał. - Europejczycy mieli te same
co on kłopoty. Warto by może stworzyć front przeciwko wspólnemu wrogowi?
Po raz pierwszy od miesięcy zobaczył jakieś wyjście.
Dokuczał mu żołądek. Ten świński wrzód! Otworzył szufladę biurka i wyjął
flakonik. Podważył wieczko i wysypał na rękę dwie małe pastylki. Włożył do ust i połknął
popijając wodą mineralną.
Za pięć minut pigułki zaczną działać. Niepotrzebnie pozwolił sobie wczoraj na
zjedzenie caponata. Ta sycylijska potrawa była zanadto pikantna na jego zrujnowany
żołądek.
Podniósł wzrok na Francois.
- Nigdy nie słyszałeś, Francois, o Barto Scalisio? Francois zdziwiony zmarszczył
brwi.
- Nie.
- Nic dziwnego. Ten spryciarz nigdy nie pozwolił, żeby mówiono o nim poza
Włochami.
- Kto to jest?
- W wieku dwudziestu lat był najmłodszym gabellotto Sycylii, zarządcą dóbr, jeśli
wolisz. To mu pozwoliło dobrze się ustawić, żeby pobierać haracz za przymusową
ochronę terenów rolnych. Początkowo analfabeta, ale wystarczająco inteligentny, żeby
się uczyć. I wierz mi, obecnie to prawdziwy as. Zdolny, niezwykle pomysłowy, zna
nieprawdopodobne numery. Pozbawiony przy tym skrupułów, nie wie, co to przyjazń,
bezlitosny. W ciągu siedmiu czy ośmiu lat potrafił wziąć pod kontrolę całą Sycylię,
wyeliminował oczywiście wszystkich konkurentów. Słuchasz mnie?
- Tak, słucham... Ale Barto Scalisio, naprawdę, nic mi to nie mówi.
- Nic dziwnego, powtarzam ci. Poczekaj, opowiem dalej. Jak już miał w swoim
ręku Sycylię, powiedział sobie, że wyspa to teren nie na jego miarę i że gdzie indziej jest
coś do zrobienia. Na przykład tutaj, w Stanach, a potem także na kontynencie
europejskim. Dogadał się z deportowanymi, z tymi, którzy tutaj działali, ale zostali
odesłani do Włoch przez rząd amerykański, bo się nie naturalizowali, i rzucił się na
54
podbój nowych terenów. To nie było łatwe. Stany Zjednoczone to nie Sycylia.
Organizacja jest tu dobrze zakorzeniona. Ale udało mu się ją tak od środka
zdemoralizować, że zrobił z niej prawdziwy burdel. Nie wysuwał się na pierwszy plan.
Dawał wolną rękę zaufanym ludziom. Jego przebiegłość polegała na rozsiewaniu wersji,
że mafia sama się tu wykończy rezygnując stopniowo z sycylijskiego sposobu myślenia
na korzyść amerykańskich reguł gry. To był kopniak dla tych spośród nas, którzy uważali,
że należy Czarnym, Kubańczykom. Portorykańczykom dać poważniejszą pozycję w
Organizacji. Tak posiano ziarno niezgody.
A wyniki nie dały na siebie długo czekać. Mówiłeś przed chwilą o podejrzanych
zabójstwach, ale tutaj, wierz mi, to była prawdziwa hekatomba. Ci, którzy się nie
podporządkowali, zostali zastrzeleni lub ginęli w tajemniczy sposób tak jak u ciebie.
Zaczęło się w styczniu od starego przyjaciela Franka D Agricoli, jednego z największych
szejków. Zabito go w kinie. Potem Mart Stonewall, Murzyn, szejk Harlemu, wyszedł z
Sing-Sing, zniknął razem z trzema pomocnikami w dniu opuszczenia więzienia.
Szykował się do objęcia na nowo kontroli nad Harlemem, gdzie ludzie Barta Scalisia
zamierzali się zainstalować na jego miejsce.
W lutym przyszła kolej na Juana Hernandeza. Wielki szef Portorykańczyków
został zagazowany we własnej łazience. Odmówił podporządkowania się Scalisio. Tro-
chę pózniej, w Miami, zgładzono Carmela Gonzalvo, Kubańczyka, z tych samych
powodów, co Juana Hernandeza. W Chicago, Los Angeles, Kansas City, Philly, San
Francisco, Minneapolis, Nowym Orleanie, Bostonie, Pittsburgu, w lutym, marcu; to trwa
dalej. Oporni przynieśli dochód zakładom pogrzebowym i kwiaciarzom.
W Nowym Jorku to samo. Pete Lombardo zastrzelony w Columbus Circle
[ Pobierz całość w formacie PDF ]