[ Pobierz całość w formacie PDF ]

-I nie zrobię! - powiedziała Lizzie łamiącym się głosem. - Chcę, żeby
przyjęcie zaręczynowe się odbyło. Chcę mieć piękny ślub. Chcę, żeby
wszyscy ludzie, których kocham, byli przy mnie w najważniejszym dniu
mojego życia. Ale chcę też, żeby wszyscy byli bezpieczni!
- Lizzie, nie ma żadnej gwarancji, że odwoÅ‚anie czegokolwiek powstrzy­
ma tego... psychopatę - zauważył Jake. - Nie wiemy, z kim mamy do
czynienia. PosÅ‚uchaj rady Holly. Musisz żyć dalej, robić to, co zaplano­
wałaś.
- Przyjęcie się odbędzie - zdecydował Dylan, głaszcząc ramię Lizzie.
- Wzmocnimy ochronę. Wszyscy goście będą musieli okazać dowody
tożsamoÅ›ci, wejdÄ… tylko osoby z listy. Wszystkie torebki zostanÄ… prze­
szukane, może i zbadane wykrywaczem metalu.
- Dobry pomysł - zgodził się Jake. - Zróbmy tak. Wróćcie spokojnie
do pracy. Ja zorganizujÄ™ ochronÄ™.
Holly otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale zmieniła zdanie. Napis
na trawniku bardzo ją przeraził. Nie chodziło tylko o treść, ale o sam fakt
wtargniÄ™cia na czyjÅ› teren. Naruszenia prywatnoÅ›ci. Osobistej przestrze­
ni. Wszystkiego.
Holly wydawało się, że czuje oddech tej osoby na swojej szyi. Jakby
sprawca ostrzegaÅ‚, że już jest blisko i tylko czeka na sposobność, by wy­
rządzić krzywdę Lizzie i jej przyjaciółkom.
Zadrżała i poczuła na sobie wzrok Jake'a.
Przed laty znajdowaÅ‚a w jego ramionach ciepÅ‚o, bezpieczeÅ„stwo i po­
cieszenie. A teraz te ramiona były męskie, muskularne, silne.
Bardzo chciała, żeby ją objęły, choćby na kilka minut.
96
Rozdział 8
sali balowej Dunhill Mansion mogÅ‚oby siÄ™ z Å‚atwoÅ›ciÄ… zmieÅ›cić dwu­
stu gości. Teraz były tam tylko dwie osoby, ale Jake nigdy nie czuł
W
siÄ™ bardziej osaczony.
Victoria Dunhill w zdobionej, wyszywanej cekinami, brzoskwiniowej
sukni krążyła po sali, dokonując inspekcji, jak zwykle pół godziny przed
każdym wydawanym przez Dunhillów przyjęciem. Jake szedł przy niej,
przeglÄ…dajÄ…c listÄ™ goÅ›ci, którÄ… daÅ‚ mu jej sekretarz. RozpoznawaÅ‚ wiÄ™k­
szość nazwisk. Zastanawiał się, czy na liście jest tajemniczy mężczyzna,
z którym Pru rozmawiała podczas zjazdu absolwentów.
- Jak się czuje koleżanka Lizzie, ta, która została ranna? - zapytała
Victoria. - Chyba nie znam jej nazwiska.
- Felicia Harvey. To jedna z jej najbliższych przyjaciółek. BÄ™dzie druh­
nÄ….
Pani Dunhill zatrzepotała rzęsami.
- Och, Jacobie, błagam. Nie spodziewaj się, że zapamiętam nazwiska
wszystkich znajomych Lizbeth. Wiem, że to ta niska z... - zawiesiÅ‚a dra­
matycznie gÅ‚os. - Chyba nie musimy wymieniać jej innych, bardziej trwa­
łych niedostatków? Na pewno zawsze, gdy spojrzy w lustro, przypomina
sobie o pożarze, który wzniecił jej własny ojciec.
Pani Dunhill byÅ‚a po prostu okropna. Gdyby Jake tak bardzo nie za­
przyjaznił się z jej synem, już dawno zerwałby kontakt.
- Pani Dunhill, to tylko w mieÅ›cie plotkowano, że ojciec Felicii podÅ‚o­
żył ogień. Policja oczyściła go ze wszystkich zarzutów.
- Wciąż mówimy o tej nieprzyjemnej sprawie? - zapytaÅ‚a pani Dun­
hill, machając ręką. Zaklaskała dwa razy i przybiegła pokojówka. - Na
tej zasłonie jest zagniecenie - warknęła do młodej kobiety.
Pokojówka kiwnęła głową, wyjęła krótkofalówkę z kieszeni fartuszka
i kazała służącemu przynieść drabinę i przenośne żelazko.
Jake wzniósÅ‚ oczy do nieba. Nie do wiary, że Dylan wyrósÅ‚ na rozsÄ…d­
nego człowieka.
Ale Jake miał ważniejsze zmartwienia, na przykład nazwisko Felicii na
liście gości, choć zawiadomiła telefonicznie, że jednak nie przyjdzie. Jak
dokładna - lub niedokładna - jest lista?
- A propos nieprzyjemnoÅ›ci - powiedziaÅ‚a pani Dunhill. - Jestem za­
skoczona, że Lizbeth i Dylan nie odwoÅ‚ali dzisiejszego przyjÄ™cia, zwa­
żywszy na to, co spotkało przyjaciółkę Lizbeth dwa tygodnie temu. Ale
najbardziej wstrząsnęło mną oraz wielu innymi ludzmi, że poszli na zjazd
97
absolwentów, gdy przyjaciółka Lizbeth leżała w domu, poważnie ranna.
To mi nie wygląda na prawdziwą przyjazń!
- Woli, żeby mówić o niej Lizzie - powtórzył Jake setny raz w ciągu
tygodnia. - Wcale nie chciaÅ‚a iść na zjazd absolwentów, ale Felicia prze­
konała ją, że będzie się czuła jeszcze gorzej, jeśli przyjaciółki ze względu
na niÄ… zmieniÄ… swoje plany.
Pani Dunhill nie mogłaby chyba wyglądać na bardziej znudzoną. Jake
przewidywał, że zainteresują ją jednak jego następne słowa.
- Poza tym, byÅ‚a duża szansa, że osoba, odpowiedzialna za te  incyden­
ty", pojawi się na zjezdzie absolwentów.
Pani Dunhill drgnęła.
-Był tam?
- On?.- zapytał Jake.
- Albo ona - uściśliła pani Dunhill.
- Nigdy nie rozmawiam o sprawach w toku - przypomniał Jake. - Wie
pani o tym.
- Tak, wiem - odparła chłodno.
- A co do dzisiejszego wieczoru - ciÄ…gnÄ…Å‚ Jake - Lizzie i Dylan nie
pozwolą, żeby jakiś drań zepsuł przyjęcie na cześć ich miłości.
Pani Dunhill uniosła brew.
- Miłości? - Pochyliła się ku Jake'owi. - Daj spokój, Jacobie. Ze mną
możesz rozmawiać szczerze. Chodziło ci o pożądanie.
- Nie, o miÅ‚ość - powtórzyÅ‚. - Nie spÄ™dziÅ‚a pani dużo czasu ani z Liz­
zie, ani z Dylanem i Lizzie jako parą. Z czasem się pani przekona, że
bardzo siÄ™ kochajÄ….
- Jacobie, drogi chłopcze - westchnęła pani Dunhill, przyglądając się
bacznie każdej zasłonie i każdemu metrowi kwadratowemu posadzki. -
Miłość to uczucie, które żywiłam do męża. Od chwili, gdy go ujrzałam,
aż do jego Å›mierci przed szeÅ›ciu laty. DwadzieÅ›cia dziewięć lat małżeÅ„­
stwa. To jest miłość. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim12gda.pev.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed