[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nim reportaż przeszedł przez te tygle, redakcja wyjechała nie zdążywszy oddać do druku numeru.
Widziałem w odbitce szczotkowej ten swój wstępniak" ostatni wstępniak Wiadomości Literackich". Nosił
tytuł Zycie i śmierć. Był obficie dokumentowany. Potem już tylko Niemcy dokumentowali Achtzehn Tage
Feldzug in Polen. Nawet alianci wyłącznie z ich zródeł mogli brać informacje, przyprawiając je tylko
niedołężnymi odtrutkami.
Podzieliłem jako pisarz los tylu żołnierzy, którym nie udało się ani razu wystrzelić w tej wojnie. A co robili
dziennikarze?
Gazety poza wiadomościami, że Berlin leży w gruzach", że zakłady Kruppa leżą w gruzach", że linia
Zygfryda Jest przełamana w siedmiu miejscach" wiadomościami, w które trudno było uwierzyć człowiekowi
mającemu Jaki taki sens w głowie nie podawały nic. Ludzie wisieli przy głośnikach. W głośnikach obertasy i
kujawiaki przerywało raz po raz grozne Uwaga! Uwaga! nadchodzi..." Słuchali płk. Umiastowskiego
specjalizującego się na polskiego Quiepo de LianoAle i ten nie mówił nic, czym by się można było pożywić.
Dopiero wieczorem dawał się słyszeć komunikat polskiego dowództwa. Z niego było wiadomo, że cofamy
się, cofamy ...
Coś na trzeci czy czwarty dzień wojny naloty rozhulały się na dobre. Krwawe łuny zapaliły się na Okęciu,
na Woli. Za oknami słyszeliśmy nie tylko detonacje, ale i charakterystyczny świst pocisków. Na
skrzyżowaniach ulic wyrosły zielone gaiki stały w nich działa. U wylotu naszej ulicy postawiono barykadę.
Nerwy czasem puszczały. Kiedy wyszedłem po jednym z silniejszych ataków, mając maskę przeciwgazową
przewieszoną przez ramię, jakaś pani krzyknęła histerycznie:
Maskę na przód!...
Dlaczego?
Bo szpiedzy podkradają się z tyłu i przekłuwają!
Szpiegów widziano wszędzie. Raz po raz inicjowano pogoń za pseudoszpiegami. To tłum bezsilny, nie
mogąc pomóc walczącym, pragnął się czymkolwiek przyczynić.
Bezsilność istotnie poczęła zarysowywać się z dnia na dzień. W środę, szóstego września, widziałem
bombardowanie mostów. Maszyny niemieckie sunęły już nie na takiej wysokości Jak za pierwszych dni.
Doleciawszy nad most, pikowały jedna za drugą w dół i widać było, jak od ich kadłuba odrywają się bomby. Na
ulicach stali zamarli wpół kroku ludzie, zapominając o niebezpieczeństwie. Wpijali się oczami w niebo,
szukając, czy nie ma, dla Boga, naszych maszyn na horyzoncie.
Ministerstwa wyjechały. Na %7łoliborzu stał długi sznur maszyn, zdolny przewiezć cały pułk chyba. Okazało
się, że pojadą nim panie naczelnikowe, referendarzowe, asesorowe i chmary stenotypistek. Dziś, kiedy to piszę,
błąka się tu, po Bukareszcie, kierdelik maszynistek z GISZ-u, który przyciągnięto aż tutaj.
A więc rząd traktował wojnę po dawnemu, sądząc, że utrzyma jakąś linię pozycyjną, i ewakuował lege artis
urzędy , mając widać błogi zamiar roztasować się gdzieś na tyłach i urzędować. Brak wywiadu? Brak zwykłej
wyobrazni?
W przeddzień wojny przyleciała samolotem z Litwy moja starsza córka. Chciała być w czasie wojny w
Polsce. Młodsza pozostała w Anglii, w Oksfordzie.
W czwartym dniu wojny rozległ się dzwonek u drzwi i weszła moja młodsza córka, która przyjechała z
Oksfordu przez Danię, Szwecję, Estonię, Aotwę. Jej młodość wypełniła nasze mieszkanie. Córki wróciły, ale ja,
widząc, że Warszawa będzie oddana, jak tyle innych miast, a mając porachunki z Niemcami, postanowiłem
wysłać córki na wieś i sam też wyjechać. Tylko Jak7 Pociągi były niedostępne i benzyna była niedostępna dla
nie spokrewnionych z urzędami.
Kiedy więc nie mogłem użyć swego auta, kolega lekarz, powołany do wojska, udzielił mi swego opelka z
dwudziestu litrami w baku, za co miałem wywiezć jego żonę, jej przyjaciółkę i dwunastoletniego syna. Moja
starsza córka wyjechała już nieco wcześniej. Miałem więc od siebie dodać tę młodszą, z Oksfordu, i żonę. Sześć
osób w czteroosobowym samochodziku. O rzeczach nie było mowy.
Za oknami stała czarna noc. W jej ciemni oddychała pokaleczona Warszawa, której ciało od rana miało być
szarpane na nowo.
Mieliśmy wyjechać szarówką. Nastawiłem budzik i dom zapadł w sen. O dwunastej zbudziło nas łomotanie
do drzwi. To komitet domowy przychodził powtórzyć wezwanie radia: grupa pancerna przebiła sią pod
Tomaszowem, wzywa się ludność do kopania okopów.
Niebawem jednak to samo radio wezwało ludność męską do opuszczenia Warszawy.
Wepchnęliśmy się w nasz samochodzik. Kobiety żegnały się, głośno polecając Dogu siebie i tę niewiadomą
drogę. Ruszyłem ciemnymi ulicami, bez świateł, namacując krawężniki.
Za miastem wjechaliśmy w tłum wozów. W ciemnościach posuwało się kilka rzędów, stłoczonych, między
nimi starały się przewijać rowery, bokami drogi płynęła gęstwa pieszych. Poniektóre wozy wojskowe parły pod
Warszawę, droga u wylotu Pragi była przecięta barykadą przeciwczol- gową, zostawiając wąskie jeno przejście
na jeden wóz.
Jechałem hamując co kilka kroków i znowu poczynając z pierwszego biegu. W tym nadużywaniu sprzęgła coraz
to psuł się któryś wóz. Następowało zamieszanie, ściąganie z drogi, zderzały się błotniki, odrywały się splątane
zderzaki. Rzecz charakterystyczna: nie było na tej potępieńczej szosie ani jednej kłótni. Ludzie pomagali sobie
w sposób rzeczowy i szybko.
Kiedy juz dnieć poczęło, stanąłem i ja ze spalonym sprzęgłem na rozwidleniu szos na Brześć i Lublin. Na
skutek tego rozwidlenia gęstość wozów zrzedła, można było jechać z pełną, jednostajną szybkością, ale to było
już nie dla mnie. Kierujący ruchem na skrzyżowaniu dróg policjant przyskoczył: Niech pan ściągnie na bok
tego trupa!" Zciągnąłem, wytoczywszy z baku do blaszanki resztkę benzyny.
Nad skrzyżowaniem poczęły się ukazywać niemieckie aeroplany. Doktorowa 1 jej przyjaciółka płakały, chłopak
dostał czegoś w rodzaju histerii, przed naszymi oczami ciągnął nieskończony wąż pojazdów i rowerzystów. W
bladym świcie wyłonił się pochód pieszych. Szli niosąc drobne dzieci na rękach, widać było, że porzucili swe
domy nagle, w popłochu, szli z zawiniątkiem, z teczką. Szli robotnicy, Inteligenci i ludzie zamożni. Spotkałem
uciekającą in premio re
dakcję Gazety Polskiej" z Rogożem na czele. Wyszli z redakcji, tak jak stali, o godzinie trzeciej, tuż po
zrobieniu numeru. Szedł dyrektor monopolu zapałczanego z córką i siostrzeńcem, grupa filmowców, potem
dwaj adwokaci. Naród na wygnaniu.
Cóż łatwiejszego niż nierozumująca rozpacz w głodnym, zmęczonym, wygnanym, idącym bez celu tłumie.
Na skrzyżowaniu zatrzymali się, radząc, czy iść na Lublin, czy na Brześć. Pomykali pod drzewa wobec
nalatujących niemieckich aeroplanów. Czyż byłoby co dziwnego, gdyby z tłumu tego zrobił się motłoch,
pomstujący, wołający o zdradzie?
Byłem między tymi ludzmi cały dzień, nie słyszałem ani jednej skargi, ani jednej inwektywy. Kiedy koło
północy zawezwano ich w stolicy do łopat, stanęło sto dwadzieścia tysięcy. W ciemni nie oświetlonych ulic
[ Pobierz całość w formacie PDF ]