[ Pobierz całość w formacie PDF ]
naszych służb specjalnych. Jednak w tej sprawie najwięcej mogą zrobić profesjonaliści. No
bo powiedz sam, co miałbym z tobą zrobić? Zatrudnić cię jako swojego asystenta?
- A chociażby! Mam teraz wolnego czasu od groma!
- Sam mówiłeś, że za tydzień musisz być z powrotem w jednostce w Kowlu,
nieprawdaż? Pardon, nie za tydzień, tylko już za pięć dni...
- Biniu, pięć dni to szmat czasu! Tylko mi pozwól, a sam się zdziwisz! Pamiętaj, że
mam broń...
- E! Stary, chyba naprawdę żartujesz! Mam pozwolić, żeby szanowany oficer Wojska
Polskiego na zasłużonym urlopie po frontowych zmaganiach ganiał po ulicach Poznania z
bronią w ręku, poszukując zwykłego rzezimieszka?!
Krzepki zbliżył twarz do nalanego oblicza kuzyna i rzucił mu grozne spojrzenie prosto
w oczy.
- Jak ci zaraz strzelę w tę twoją głupią kalafę*!... - ryknął z grubej rury. *kalafa -
twarz - Nie takiego znowu zwykłego rzezimieszka, to po pierwsze! A po drugie, wojna się
skończyła, wróciłem do domu, a na urlopie to ja nie jestem żaden kapitan, tylko zwykły, szary
obywatel, który domaga się odrobiny praworządności i zrobi wszystko, by się do niej
przyczynić! Zwłaszcza, że właśnie zabito jego najlepszego kolegę z klasy, a takich rzeczy się
nie wybacza! Nigdy! Nikomu!
Zaniepokojony Ignacy Krzepki przytruchtał z kuchni do pokoju syna i stanął w
drzwiach, rzucając badawcze spojrzenia na obu kuzynów.
- Tylko żebyście mi się tutaj nie pobili - pogroził im sękatą pięścią. - Wprawdzie
swoje lata już mam, ale jeszcze uspokoić potrafię!
- Dobrze, ojciec, dobrze. - Jan uśmiechnął się słabo. - Bić się nie będziemy, tylko
niech Biniu się nie zgrywa i mnie do sprawy dopuści.
Ignacy Krzepki spojrzał na syna, a potem podszedł do komisarza i położył mu rękę na
ramieniu.
- Janek i Janusz to byli przyjaciele na śmierć i życie. Chyba to rozumiesz, Zbigniewie?
Twój ojciec na pewno nie wahałby się ani przez chwilę.
Poznań, czwartek sierpnia , czternasta z minutami
Lepki upał wlewał się przez otwarte okno na poddasze gmachu Prezydium Policji.
Położone na samej górze południowego skrzydła budynku archiwum przez całe
przedpołudnie zdążyło się już nagrzać niczym blacha piekarnika. Pochylony nad lekko
pożółkłymi aktami komisarz Kaczmarek pocił się niesamowicie, co chwila poluzowując ucisk
krawatu pod szyją. W końcu wpadł w furię i jednym gwałtownym ruchem pozbył się
ozdobnika, który wpijał się w jego pulchną szyję. Od razu poczuł się lepiej.
Doktor Marciniak miał fenomenalną pamięć do ludzi i dat. Dzięki niemu Kaczmarek
bez trudu odnalazł tekturowy segregator z roku, ukryty wśród setek jemu podobnych,
zamieszkujących regał z umorzonymi śledztwami.
Na zakurzonym biurku studiował właśnie trzecią teczkę.sprawy Krzysztofa Magiery
- jak w policyjnym żargonie określono przed pięciu laty niewyjaśnioną sprawę morderstwa na
dworcu kolejowym. Im dłużej przeglądał te akta, tym bardziej był pewny, że zbieżność tego
wydarzenia z wypadkami ostatnich dni jest tylko pozorna.
W pierwszej teczce znalazł szczegółowe opisy miejsca zbrodni z załączonymi do nich
makabrycznymi zdjęciami zamordowanego oraz wyniki oględzin zwłok. Już na pierwszy rzut
oka widać było, że zabójstwo przed dworcem musiało być typową pieniacką awanturą. Z
zawartych w drugiej teczce zeznań nielicznych osób, które miały jakąkolwiek wiedzę na
temat dramatycznych nocnych wydarzeń, wynikało dość jasno, że napastnik był osobą
niezrównoważoną psychicznie, w dodatku pijaną. Według zeznań koczujących wokół dworca
bezdomnych, podejrzany był okolicznym kloszardem, który naciągał podróżnych na drobne
kwoty, które potem zamieniał na kufel piwa w budce pod mostem Dworcowym. Cóż,
najwidoczniej Magiera znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze.
W trzeciej teczce natknął się na zdjęcia narzędzia zbrodni, odnalezionego na
nieużytkowanym torowisku na zapleczu dworca. Był to długi, ostry jak szpikulec, pruski
bagnet z końca xix wieku. Mimo upału po jego szerokich, mokrych plecach przeszedł
dreszcz. Jeśli człowiek, którego szukam, posługuje się czymś podobnym, trudno się dziwić
efektom jego rzeznickiego procederu, pomyślał.
Zabójcy spod dworca nigdy nie odnaleziono. Zdziwił się, bo skoro podejrzany był
zwyczajnym lumpem, dostarczenie go na dworcowy komisariat policji nie powinno
nastręczać przesadnych trudności.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]