[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wody. W dodatku ich sÄ…siedzi to jakieÅ› podejrzane typy.
- Czy ona nie mogła pojechać rodzić do szpitala? - spytała Rebeka.
- No właśnie. Nie chciała nawet o tym słyszeć. Ale nie mogę jej zostawić. Do zobaczenia
pózniej.
- Czy ktoÅ› jedzie z tobÄ…?
- Tak, Ed. Pomoże nosić wodę i pilnować sąsiadów.
Wyszła z domu i wsiadła do samochodu, gdzie Ed już na nią czekał.
- Jedz powoli, proszę - powiedział.
- Nie bój się. Nie musimy się spieszyć.
Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)
Prowadziła ostrożnie. Było ciemno i ślisko. Deszcz przestał już padać, ale kiedy wjechali
do lasu, ponad drogą unosiła się gęsta mgła. Jo zaparkowała samochód koło polany i dalej
poszli pieszo.
Gdy weszli do przyczepy, Mel chodziła koło stołu, śpiewając mantry, a Andy leżał na
łóżku z psem i patrzył na nią.
- Usiądzcie, proszę - poderwał się. - Napijecie się może herbaty?
- Chętnie - odparła Jo i przywitała się z Mel.
- Cześć, Jo. Próbuję medytować. To mi naprawdę pomaga.
- Jak często masz skurcze?
- Ostatnio co cztery minuty wtrącił Andy, przygotowując herbatę. - Ja liczę czas.
- Połóż się, Mel. Będę musiała cię zbadać. Czy wody już odeszły?
- Chyba nie.
- Powinnaś wiedzieć. To zwykle jest widoczne - odparła Jo, wkładając gumowe
rękawiczki. - Rozwarcie sześć centymetrów - oznajmiła po chwili. - Trzeba będzie jeszcze
trochę poczekać, ale z pewnością nie był to fałszywy alarm.
Około czwartej trzydzieści nad ranem Mel nagle wstała i skierowała się do drzwi.
- Chcę wyjść na dwór - powiedziała.
- Dobrze - odparł Andy, biorąc koc, latarkę i poduszkę.
- Co? - poderwała się Jo. - Dokąd idziecie?
- Ona chce urodzić w lesie. Zbudowałem tam szałas.
Jo i Ed wymienili rozpaczliwe spojrzenia, ale nie było sensu protestować. Dotychczasowe
badania Mel wypadły dobrze, poród przyszedł we właściwym czasie, na razie więc nie było
powodu do obaw.
- W razie czego zabierzemy ją natychmiast do szpitala - szepnęła Jo do Eda.
Skinął głowę.
- Ona chyba oszalała. Na dworze jest okropnie zimno.
Dołączyli do Mel i Andy'ego. Niedaleko przyczepy znajdowało się coś, co z daleka
wyglądało na stos gałęzi. Gdy podeszli bliżej, okazało się, że jest to szałas składający się z
trzech ścian. Wewnątrz na ziemi leżała gruba warstwa paproci i wrzosu, na których Andy
rozłożył kołdrę i koce, aby Mel było wygodnie.
Położyła się na boku. Podczas skurczów oddychała prawidłowo, wsłuchując się w odgłosy
nocy - szum drzew i pohukiwania sowy. Atmosfera była urzekająca, tyle że nie miało to nic
Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)
wspólnego z praktycznością. Jo spojrzała na Eda wymownie. Wzruszył tylko ramionami,
jakby chciał powiedzieć: niech robi, co chce. Zbadała Mel jeszcze raz.
- Niedługo się zacznie - powiedziała. - Oddychaj cały czas tak, jak cię uczyłam.
- Chciałabym teraz wstać - oznajmiła Mel po chwili - i przejść się trochę.
- Andy, Ed, pomożecie jej? - spytała Jo.
Poderwali się od razu i podtrzymując Mel, wyszli z szałasu. Wszystko było dobrze do
czasu, kiedy Mel poczuła, że musi przeć. Uwiesiła się szyi Andy'ego, a Jo rozłożyła pod nią
czystą folię. Mel na przemian napinała się i dyszała, nic jednak się nie działo.
- I co? - spytał Ed, przykucając obok Jo.
- Główkę już widać, ale nie posuwa się. No Mel, przyj jeszcze raz - zachęciła.
- Nie mogę - szlochała Mel. - Jestem zbyt zmęczona. To bardzo boli.
Andy przytulił ją czule.
- Najlepiej będzie, jeśli położysz się na chwilę i odpoczniesz. Andy, zaprowadz ją do
szałasu i przynieś, proszę, tę lampę na baterie, o której ostatnio mówiłeś. Potrzebuję więcej
światła - rzekła Jo.
Kolejne badanie nie przyniosło nic nowego. Dziecko było już blisko, ale nie przesuwało
się, jakby utknęło w miejscu.
- Może to niewspółmierność barkowa? - zastanawiał się głośno Ed.
- Trudno mi w tej chwili powiedzieć.
- Nie chcę jechać do szpitala - zawołała zrozpaczona Mel. - Proszę, pomóżcie mi.
- Muszę przynieść coś z mojej torby - powiedział Ed. - Jo, chodz ze mną.
Przeszli na drugą stronę przyczepy. Niebo na wschodzie powoli się rozjaśniało. Nareszcie,
pomyślała Jo, w razie czego karetka łatwiej znajdzie drogę.
-Chcesz zabrać ją do szpitala? - spytała Eda.
- To byłoby całkiem sensowne, ale nie chcę jej zmuszać. Myślałem raczej o tym, żeby
zrobić nacięcie krocza i jeszcze raz sprawdzić położenie płodu.
- Jeśli chcesz. Ja w takiej sytuacji prawdopodobnie wezwałabym pomoc. Drugi etap
porodu trwa już ponad godzinę i nie widać żadnego postępu. A co zrobiłbyś w szpitalu?
- Przy podejrzeniu dystocji? Prawdopodobnie to samo. Ale to nieważne. Ona teraz
potrzebuje pomocy. Nie podoba mi się kolor, jaki ma główka dziecka. Nie możemy dopuścić
do niedotlenienia.
- Dobrze, że tu jesteś - odparła Jo z ulgą, ciesząc się, że może zaufać jego wiedzy i
doświadczeniu. Do tej pory Ed stał jakby nieco z boku i raczej przyglądał się jej, gdy asy-
Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)
stowała przy porodach. Teraz jednak wiedziała, że może na nim polegać. - Rób, co uważasz
za stosowne - powiedziała. - Pomogę ci.
- Dobrze. Wykonam niewielkie nacięcie, żeby zobaczyć, co się dzieje, a potem zdecyduję,
co dalej. W razie czego mam kleszcze. Jak myślisz, czy jest jeszcze szansa, żeby
namówić ją na szpital?
- Wątpię. Jest coraz bardziej uparta. Pomóżmy tylko dziecku się wydostać, a nią
zajmiemy się pózniej.
Wrócili z torbą Eda i wyjaśnili, co zamierzają zrobić.
- O, nie! Chcę rodzić w naturalny sposób rozpaczała Mel. - Nie chcę żadnych
narzędzi.
- Mel, kochanie, uspokój się - poprosił Andy. - Oni wiedzą, co robią.
Pocieszał ją dalej, Ed w tym czasie znieczulił ją i ostrożnie wykonał nacięcie. Dziecko nie
przesunęło się ani trochę. Położył więc rękę na jej brzuchu, przycisnął lekko, a drugą
wyczuł położenie główki płodu. Mel jęknęła z bólu. Przeprosił ją, nie przerywając badania -
starał się znalezć przyczynę utrudniającą poród.
- To przednie ramię... zablokowało się pod spojeniem
łonowym. Spróbuję je przesunąć.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]