[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zgodzą się, żebyś tu wróciła, w porządku. Nie mogę postąpić inaczej,
Callie. Ja... za bardzo mi na tobie zależy, żebym mógł pozwolić ci
zostać w takim stanie bez możliwości właściwego leczenia.
Rozumiesz? - Głos miał pełen napięcia. - Czy to rozumiesz?
- Tak... dobrze. Pojadę do bazy, ale zobaczysz, że wrócę jeszcze
tego samego dnia. - Dwa razy dziennie do sektora przylatywał huey,
przywożąc zaopatrzenie i zabierając ciężej rannych do szpitala.
- Aniele, jestem twój. - Wes uśmiechnął się i przycisnął drobną
dłoń do piersi, nad sercem. - Wiem, że wolałabyś zostać tu z nami, i
wiem też, jak bardzo jesteś tu potrzebna, ale nie możemy ryzykować
twojego życia.
Pochyliła głowę, nie odrywając dłoni od jego kurtki i szepnęła:
- W porządku. Lepsze to niż nic.
- Muszę już iść - powiedział. - Wolałbym zostać jeszcze z tobą,
ale czekają na mnie.
- Idz, chłopaki na pewno potrzebują twojej pomocy. Trzeba
uwolnić Ala Gordona. Wiem, że doskonale dacie sobie radę. -
Uśmiechnęła się przez łzy.
Już chciała powiedzieć kocham cię", ale ugryzła się w język. To
dziwne, ale spojrzenie Wesa przypominało jej wzrok Morgana
Trayherna, gdy w końcu udało im się znalezć pod gruzami Laurę.
Jeżeli to nie była miłość, to co nią było?
- Dusty zostanie tutaj? - spytała.
Wes spojrzał na śpiącego na podłodze psa.
- Tak, zajmę się nim.
- To dobrze - szepnęła uspokojona. Skoro Wes zgodził się, by
Dusty został na miejscu, to znaczyło, że liczył się z jej szybkim
powrotem. Wyciągnęła dłoń i dotknęła jego szorstkiego, pokrytego
zarostem policzka.
- Tylko uważaj na siebie. Ja też się o ciebie boję, wiesz? Wes
skinął głową, a potem chwycił jej dłoń i wycisnął na
niej długi, gorący pocałunek.
- Zadbaj, żeby dobrze się tobą zajęli, Callie. Tylko o to cię
proszę.
ROZDZIAA 10
7 stycznia, godzina 13.00
Callie?
Callie drzemała z głową opartą o ścianę na korytarzu wojskowego
szpitala w Camp Reed, kiedy usłyszała, że ktoś woła jej imię.
Tłoczyła się na drewnianej ławce z trojgiem innych rannych, ale była
tak wyczerpana, że mimo niewygody co chwila zapadała w sen. O
szóstej trzydzieści wojskowy śmigłowiec wylądował w Camp Reed, a
stamtąd karetka zawiozła ją prosto do szpitala. Ponieważ w
porównaniu z innymi rannymi, przywożonymi tu z całego obszaru
dotkniętego trzęsieniem, jej stan nie był ciężki, została
zaklasyfikowana do grupy najmniejszego ryzyka i wiedziała, że ma
przed sobą długie oczekiwanie.
Jej obrażenia nie zagrażały bezpośrednio życiu. Dlatego, choć
siedziała na korytarzu już od kilku godzin, nie obejrzał jej jeszcze
lekarz. Nie miała im tego za złe. Widziała, jak w izbie przyjęć lekarze
i sanitariusze dwoją się i troją, by zaopiekować się ludzmi w bardzo
ciężkim, często wręcz krytycznym stanie. Wiedziała, że minuty mogą
decydować o ich życiu lub śmierci.
Ktoś zawołał ją po raz drugi, na dobre wytrącając z lekkiej
drzemki. Podniosła głowę i zamrugała, na wpół przytomna. Musiało
się jej wydawać. To nie mógł być glos Wesa. Wyprostowała się i
rozejrzała po korytarzu, który wypełniał tłum chorych i sanitariuszy,
pilnujących porządku i kierujących rannych do odpowiednich lekarzy.
Krzyki i jęki cierpiących mieszały się z pełnymi napięcia głosami
lekarzy i pielęgniarek, otaczając ją ze wszystkich stron.
Wes zobaczył, jak Callie powoli się prostuje. Wciąż miała na
głowie prowizoryczny opatrunek, założony przez sierżanta Cove'a.
Włosy były splątane, część z nich przylegała płasko do głowy, może
sklejona krwią wypływającą z rany? Ruszył szybkim krokiem w jej
stronę. Ogarnął go gniew. Wyglądała na kompletnie wyczerpaną.
Kiedy podszedł bliżej, zauważył, że z jej oczami dzieje się coś
dziwnego. Przyklęknął na brzegu ławki i szepnął:
- Pomyślałem, że zajrzę i sprawdzę, jak się miewasz. Callie
posłała mu słaby uśmiech i podniosła wzrok.
- Wes, co ty tu robisz? - Nagle zdała sobie sprawę, że zwracają
na siebie uwagę. Oboje byli oficerami, do tego równymi stopniem, ale
jakiekolwiek przejawy uczucia pomiędzy nimi nie byłyby dobrze
widziane.
Wes oparł jedną rękę na drewnianej ławce obok Callie, a drugą
położył jej na ramieniu. W tej chwili nie interesował go wojskowy
regulamin, tylko zdrowie Callie. Przenikliwym wzrokiem obrzucił jej
twarz.
- Przywiozłem tu Ala Gordona. Udało się nam go uwolnić -
powiedział. - Teraz jest w izbie przyjęć, ma złamaną rękę i nogę.
Facet ma osiemdziesiąt lat, ale całkiem niezle się trzyma.
Pomyślałem, że przywiozę go i przy okazji dowiem się, co u ciebie
słychać.
- Niech zgadnę. Poszedłeś najpierw do hotelu oficerskiego,
myśląc, że leżę tam sobie i odpoczywam? - W jej głosie słychać było
rozbawienie. Widziała, jak w jego oczach pojawiają się gniewne
ogniki. Wes był brudny i zakurzony. Musiał się ciężko napracować,
żeby uwolnić spod gruzów Ala Gordona.
- Tak, ale ciebie tam nie znalazłem. Zacząłem się niepokoić,
pomyślałem, że może zatrzymali cię na dłużej w szpitalu albo odesłali
dalej, bo rana na głowie okazała się o wiele poważniejsza, niż
przypuszczaliśmy.
- Cóż, możesz już przestać się zamartwiać - powiedziała kojącym
głosem. Wskazując ręką ranę na głowie, dodała: - Kobiety z zespołu
ochotniczek w izbie przyjęć zakwalifikowały mnie do trzeciej grupy,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]