[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Po prostu chciałam, żeby poczuła się swobodniej.
Zęby Ojca wydłużają się.
- Może to pomoże - mówi, unosząc dłoń.
Na pstryknięcie palców Ojca Harrison stawia butelkę z krwawym winem na tacy
przechodzącego kelnera, biegnie na środek ogrodu i rozsuwa długie srebrne kotary,
odsłaniając postać młodego mężczyzny przywiązanego do platformy.
Potem przeciska się przez tłum, pobrzękując małym dzwonkiem, żeby ogłosić początek
przedstawienia.
- Teraz? - pyta Elina.
- Teraz - odpowiada Ojciec.
Wśród kłębów dymu Elina zamienia się w nietoperza.
Jest starsza i grozniejsza, niż myślałam. Stara Krew.
Podfruwa do ofiary i szponami zdziera jej kaptur.
Flint, jeden z byłych ochroniarzy Ojca, pręży się na łańcuchach. On... nie, nie on - to.
Potępieńcy są niegodni zaimka osobowego.
Elina pod postacią nietoperza okrąża go i zrywa mu knebel.
Ojciec czasami lubi ciszÄ™.
Ale czasami woli słyszeć ich krzyk.
- Nie, mistrzu, proszÄ™ - skamle to coÅ›. - PoprawiÄ™ siÄ™, obiecujÄ™.
Zastanawiałam się, dlaczego kotary zostały udrapowane w ten sposób i kto zostanie skazany.
Zwykle lustrzana tafla wyglÄ…da niegroznie. Ale teraz ruchomÄ… platformÄ™, ruchomy cel i
ciężkie żelazne łańcuchy przymocowano do zaokrąglonej stalowej ściany, która otacza
skazańca.
- Zawsze pamiętaj, że jesteś księżniczką. Z nikim poza mną nie musisz się liczyć. - Ojciec
podaje mi piłkę bejsbolową. - Masz.
Patrzę na skazańca. Nie wiem, dlaczego wypadł z łask. Ci, którzy odmawiają ubiegania się o
pozwolenie na polowanie, płacenia podatków od ofiar, polowania z zachowaniem dyskrecji,
traktowania arystokracji i - co najważniejsze - króla z szacunkiem, muszą zostać zgładzeni.
Zadanie to zwykle należy do ochroniarzy. Dzisiaj jest moim przywilejem.
- Możesz zaczynać - mówi Ojciec, a ja tłumię nagłe wspomnienie pani Esposito
wypowiadającej do mnie te same słowa w szkolnej auli.
Ojciec uwielbia ruchomą platformę. Jest jego pomysłem, jego zabawką. Strumień święconej
wody pali jak kwas, ale przyglądanie się zanurzeniu to prawdziwa uczta dla oczu - ciało
wyparowuje z imponujÄ…cym sykiem.
Podziwiam Ojca za jego zmysł sceniczny.
Moja grafitowa suknia z tafty jest ciasna w ramionach. Gdybym znała zamiary Ojca,
wybrałabym coś luzniejszego.
- Miranda? - Ojciec chrzÄ…ka. - Kochanie?
Wkładam piłkę pod pachę i zdejmuję platynową bransoletkę z czarnych pereł, którą
podarował mi (razem z samochodem) dziś wieczorem. Okryta rękawiczką dłoń Harrisona
wyciąga się, żeby wziąć ją ode mnie.
Ważę piłkę w ręce. Była używana w 1908 roku, gdy ligę wygrali Cubs. Ojciec jest
zagorzałym fanem Cubs.
- CoÅ› nie tak? - pyta.
Kręcę głową, świadoma licznej widowni. Nasi goście czekają w skupieniu.
Ostatni raz zerkam na Flinta. Ma umięśniony tors, blond czuprynę i pełne usta, które z głodu
stały się białe.
Ostatnie tygodnie, które spędził w lochu oddzielony murami i kratami od zapasów krwi,
musiały być dla niego trudne.
Skazaniec znów protestuje.
- Księżniczko, nie! - woła, prężąc się na łańcuchach. Jest niewiele starszy ode mnie, zbyt
nowy, żeby uciec, zmieniając kształt. - Nie!
Rzucam piłkę. Aapię. W ziemskim życiu nie uprawiałam sportu, ale zawsze miałam dobrą
koordynacjÄ™ wzrokowo-ruchowÄ….
- Miranda! - błaga skazaniec. - Miranda! Wyczuwam niecierpliwość Ojca.
Padający śnieg odbija światło księżyca. Powietrze jest świeże i rześkie.
- Dziesięć, dziewięć... - mruczy tłum. - Osiem, siedem...
Odliczanie trwa, coraz głośniejsze.
Na jeden" robię zamach i rzucam piłkę.
DziesiÄ…tka. Hura!
Nigdy wcześniej nie zabiłam nikogo z mojego gatunku. Z satysfakcją oblizuję usta.
- Dobra robota - mruczy mi do ucha Ojciec.
Stoję zwycięsko u jego boku. Wokół nas wirują poddani, podskakując, tańcząc i wyjąc.
Zciskają w szponach żywe atrakcje imprezy, z ich łapczywych warg cieknie krew. My
pozostajemy spokojni pośród tego szaleństwa.
Składam ręce na brzuchu w afektowany sposób i czuję się całkiem dobrze w swojej skórze,
mimo zimna.
Nasi goście odrzucają głowy w tył i wołają unisono:
- Niech żyje Miranda!
14
Miranda
Trzy noce po przyjęciu Harrison przyprowadza do mojej sypialni szczupłą dziewczynę o
podkrążonych oczach. Jej błękitna koszula ledwo zasiania wynędzniałe ciało i ślady na
rękach. Dziewczyna ma nie więcej niż piętnaście lat.
- Pani - odzywa się Harrison - telekonferencja Mistrza z Brazylii czy kam i trwa dłużej, niż
planowano. Mistrz wciąż jest na dole, w sali spotkań w zachodnim skrzydle.
Popycha dziewczynę i ta upada na podłogę. Kiedy unosi głowę, widzę, że płacze.
- Dziękuję - mówię. - Możesz odejść.
- lak jest.
Harrison zatrzaskuje za sobą zwieńczone łukiem drzwi, a ja dzięki wyostrzonym zmysłom
słyszę, że oddala się energicznym krokiem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]