[ Pobierz całość w formacie PDF ]

człowiek w czerwonym, jedwabnym kaftanie, z czarnymi pasami na bufiastych rę-
kawach, w czarnych spodniach wpuszczonych w zdobione srebrem wysokie buty.
Nie znał go, choć widywał w swoich snach.
 Zamknąłeś je w klatce  powiedział.  Egwene, Nynaeve i Elayne. Wi-
działem w snach. Wtrąciłeś je do klatki, by wyrządzić im krzywdę.
Tamten wykonał dłonią taki gest, jakby coś od siebie odsuwał.
 Są mniej warte niż nic. Być może któregoś dnia, w pełni wyćwiczone, ale
nie dziś. Wyznam, że zaskoczony byłem, iż starałeś się je wykorzystać. Ale za-
wsze byłeś głupcem, gotowym przedkładać głos serca ponad moc. Pojawiłeś się
zbyt wcześnie, Lewsie Therinie. Teraz musisz dokonać czegoś, na co jeszcze nie
jesteś przygotowany, w przeciwnym razie zginiesz. Zginiesz, wiedząc, że zostawi-
łeś te kobiety, na których tak ci zależy, w moich rękach.  Zdawał się czekać na
277
coś, spodziewać czegoś.  Mam zamiar właściwie je wykorzystać, Zabójco Ro-
du. Będą mi służyć, służyć mej mocy. A to zada im więcej bólu, nizli wycierpiały
kiedykolwiek dotÄ…d.
Z tyłu, za Randem, Callandor rozbłysnął światłem, w jego plecy uderzył po-
dmuch energii.
 Kim jesteÅ›?
 Nie pamiętasz mnie, nieprawdaż?  Siwowłosy mężczyzna zaśmiał się
niespodziewanie.  Ja również nie pamiętam ciebie, przynajmniej pod tą posta-
cią. Wiejski chłopak, z fletem na plecach. Czy Ishamael rzeczywiście powiedział
prawdę? On zawsze chętnie kłamał, jeżeli mógł dzięki temu wysunąć się o cal lub
sekundę przed pozostałych. Nie pamiętasz niczego, Lewsie Therinie?
 Imię!  przerwał mu Rand.  Jak masz na imię?
 Mów do mnie Be lal.
Przeklęty popatrzył groznie, kiedy Rand nie zareagował w spodziewany spo-
sób na jego oświadczenie.
 Wez go!  Warknął i gwałtownym gestem dłoni wskazał miecz za plecami
Randa.  Kiedyś jechaliśmy w bój, ramię przy ramieniu, i przez pamięć na to
dam ci szansę. Niewielką szansę, ale dzięki niej będziesz mógł spróbować ocalić
siebie i te trzy, z których postanowiłem uczynić swe oswojone zwierzątka. Wez
miecz, wieśniaku. Być może dzięki niemu będziesz w stanie mnie pokonać.
Rand roześmiał się.
 Czy sądzisz, że tak łatwo uda ci się mnie przestraszyć, Przeklęty? Zcigał
mnie sam Ba alzamon. Czy myślisz, że teraz stchórzę przed tobą? Płaszczył się
będę przed Przeklętym, jeśli rzuciłem w twarz wyzwanie Czarnemu?
 Czy tak sobie wszystko wyobrażasz?  odrzekł miękko Be lal.  Do-
prawdy, nie wiesz nic.
Nagle w jego dłoni błysnął miecz, ostrze zalśniło czarnym płomieniem.
 Wez go! Wez Callandora! Czekał tutaj, przez trzy tysiące lat, kiedy spo-
czywałem w swoim więzieniu. Na ciebie. Jeden z najpotężniejszych sa angreali
jakie kiedykolwiek wykonano. Wez go i broń się, jeśli potrafisz!
Ruszył w stronę Randa, jakby chciał go zmusić, by przysunął się bliżej Cal-
landora, ale Rand uniósł pustą dłoń saidin wypełnił go; słodki, rwący strumień
Mocy, ściskająca żołądek ohydna skaza  a w jego ręku zalśniło ostrze wycięte
z czerwonego płomienia, miecz ze znakiem czapli na płonącej klindze. Zatańczył
formami, których uczył go Lan, dopóki nie przepływał z jednej do drugiej niczym
w tańcu. Cięcie Jedwabiu. Woda Spływająca ze Wzgórza. Wiatr i Deszcz. Ostrze
z czerwonego ognia spotkało ostrze wycięte z czarnego, poleciały skry, zawyło
jakby pękał rozgrzany do białości metal.
Rand płynnie przyjął pozycję obronną, starając się nie okazać swojej chwi-
lowej niepewności. Na czarnym ostrzu również widniała czapla, tak ciemna, że
omal niewidoczna. Raz jeden w życiu starł się z człowiekiem, który miał ostrze
278
naznaczone czaplą i ledwie wówczas przeżył. Wiedział doskonale, że sam nie ma
żadnego prawa do znaku mistrza miecza. Czapla była wyryta na klindze miecza,
który dał mu ojciec, a kiedy myślał o mieczu w dłoni, zawsze widział tamten.
Kiedyś uścisnął śmierć, jak nauczał go Strażnik, ale tym razem jego śmierć bę-
dzie ostateczna. Be lal był lepszy od niego. Silniejszy. Szybszy. Prawdziwy mistrz
miecza.
Przeklęty zaśmiał się, rozbawiony, czarnym mieczem zamarkował kilka szyb-
kich ciosów w lewo i w prawo; płomień ostrza zahuczał, jakby strumień powietrza
podsycił tylko jego energię.
 Byłeś kiedyś wielkim szermierzem, Lewsie Therinie  zauważył szyder-
czo.  Czy pamiętasz, jak rozpoczęliśmy łagodną zabawę, którą nazywano walką
na miecze i zmieniliśmy ją w prawdziwie śmiercionośny sport, dokładnie taki, ja-
ki przypisywały ludziom starodawne księgi? Czy pamiętasz choćby jedną z tych
rozpaczliwych bitew, choćby jedną z twoich okropnych porażek? Oczywiście, że
nie. Nie pamiętasz nic, nieprawdaż? Tym razem nie jesteś wystarczająco przygo-
towany. Tym razem, Lewsie Therinie, zabijÄ™ ciÄ™.
Szyderstwo w jego głosie stało się jeszcze bardziej natrętne.
 Być może, jeżeli wezmiesz Callandora, zdołasz odrobinę wydłużyć resztkę
życia, która ci została. Odrobinę.
Zbliżał się powoli, jakby chciał Randowi dać czas na odwrócenie się i bieg
w stronę Callandora, czas na sięgnięcie po Miecz Którego Nie Można Dotknąć.
Ale Rand wciąż nie mógł pozbyć się wątpliwości. Callandora mógł dotknąć jedy-
nie Smok Odrodzony. Pozwolił im proklamować się Smokiem Odrodzonym, było
po temu wiele powodów, które wówczas nie pozostawiały mu żadnego wyboru.
Ale czy rzeczywiście nim był? Czy jeżeli rzuci się w jego stronę, na jawie, nie we
śnie, dłonie jego nie napotkają niewidzialnej ściany, podczas gdy Be lal będzie
mógł ciąć go przez plecy?
Stawił czoło Przeklętemu z mieczem, który znał, klingą ognia wyciętego z sa-
idina. I został odepchnięty. Spadający Liść spotkał się z Mokrym Jedwabiem. Kot
Tańczący na Murze napotkał Dzika Szarżującego ze Wzgórza. Rzeka Podmywają-
ca Brzeg niemalże kosztowała go utratę głowy, musiał nieelegancko rzucić się na
posadzkę, podczas gdy czarny płomień ostrza tamtego musnął jego włosy; szyb-
ko przetoczył się i błyskawicznie wstał, aby odeprzeć Kamień Spadający z Gór.
Metodycznie, z rozmysłem, Be lal spychał go po spirali, w której środkiem był
Callandor.
Między kolumnami rozległy się krzyki, wrzaski, ostry dzwięk metalu uderza-
jącego o metal, ale Rand ledwie je słyszał. On i Be lal nie byli już sami w Ser-
cu Kamienia. Mężczyzni w napierśnikach i hełmach z szerokim okapem walczy-
li, używając mieczy przeciwko widmowym postaciom z zasłoniętymi twarzami,
które przemykały wśród lasu kolumn, kłując krótkimi włóczniami. Niektórzy żoł-
nierze starali się uformować szyk  z mroku wyleciały strzały i utkwiły w ich
279
gardłach, wbiły się w twarze, i tak umarli w szeregu. Rand ledwie zauważał to- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim12gda.pev.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed