[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Gerda weszła do pokoju nerwowym krokiem. Wyglądała na
nieszczęśliwą i zdezorientowaną. Mówiła cicho, drżącym głosem.
- Dowiedział się pan już, kto zabił Johna?
- Jeszcze nie.
- To niemożliwe, niemożliwe.
- Ale prawdziwe, pani Christow.
Pokiwała głową, patrząc w podłogę i nerwowo zwijając chusteczkę.
- Czy pani mąż miał wrogów? - spytał Grange spokojnie.
- John? Ależ nie! Był wspaniały. Wszyscy go uwielbiali.
- Nie zna pani nikogo, kto miałby do niego żal? Albo do pani? - spytał
po krótkim wahaniu.
- Do mnie? - zdziwiła się. - Nie, inspektorze. Inspektor Grange
westchnÄ…Å‚.
- A panna Veronica Cray?
- Veronica Cray? Ta, która przyszła wieczorem pożyczyć zapałki?
- Tak. Znała ją pani? Gerda pokręciła głową.
- Tego wieczoru zobaczyłam ją po raz pierwszy. John ją kiedyś znał&
Przynajmniej ona tak twierdzi.
- Może miała do niego o coś żal. Pani nie musiała o tym wiedzieć.
- Nie wierzę, żeby ktokolwiek mógł mieć do Johna żal -powiedziała z
godnością. - John był najlepszym, najbardziej oddanym&
najszlachetniejszym z ludzi.
- Hm - mruknął inspektor. - Tak, oczywiście. Cóż, pożegnam się już.
Zna pani termin rozprawy? W środę, o jedenastej, w Market Depleach.
Wszystko będzie dobrze, nie musi się pani niepokoić. Prawdopodobnie
rozprawa zostanie przełożona na następny tydzień, żebyśmy mieli więcej
czasu na zebranie dowodów.
- Rozumiem. Dziękuję panu.
Stała i patrzyła na niego tępym wzrokiem. Inspektor był ciekaw, czy
pani Christow zdążyła już zrozumieć, że jest główną podejrzaną.
Grange zatrzymał taksówkę. Informacja, którą otrzymał przez telefon,
usprawiedliwiała ten wydatek. Nie wiedział, co ma myśleć. Ten fakt wszystko
zmienia, ale jak go sobie wytłumaczyć? Był bowiem przekonany, że musi
istnieć jakieś wytłumaczenie. W każdym razie, sprawa nie jest tak prosta, jak
mu się na początku wydawało.
XVII
Sir Henry patrzył na inspektora Grange a z zainteresowaniem.
- Nie jestem pewien, czy dobrze pana zrozumiałem - powiedział.
- To proste. Prosiłem, żeby pan sprawdził całą swoją kolekcję broni.
Zakładam, że ma pan jakiś katalog.
- Oczywiście, że mam, ale przecież już potwierdziłem, że rewolwer
pochodzi z mojej kolekcji.
- To nie jest takie proste.
Grange zamyślił się. Nie chciał powiedzieć więcej, niż było to
konieczne, ale w tej sytuacji nie mógł uniknąć wyjaśnień. Sir Henry ma
rozległe znajomości. Z pewnością spełni prośbę inspektora, chce jednak znać
jej powód. Grange zdecydował się powiedzieć prawdę.
- Doktor Christow nie został zastrzelony z tego rewolweru, który
zidentyfikował pan dzisiaj rano.
Sir Henry uniósł brwi.
- Interesujące! - powiedział.
Grange był tego samego zdania. Był zadowolony, że sir Henry to
powiedział i że tylko tym jednym słowem skomentował niezwykłą sytuację.
Bo też nic więcej nie było do powiedzenia. Interesujące - poza tym nic na
razie nie wiadomo.
- Czy ma pan powód sądzić, że broń, z której padł śmiertelny strzał,
pochodzi z mojej kolekcji? - spytał sir Henry.
- Nie, ale chcielibyśmy mieć co do tego pewność. Sir Henry pokiwał
głową.
- Rozumiem. Zabierzmy się więc do pracy. Nie zajmie nam to dużo
czasu.
Otworzył biurko i wyjął oprawny w skórę zeszyt. Otwierając go,
powtórzył:
- Nie zajmie nam to dużo czasu&
Coś w jego głosie zaskoczyło Grange a i inspektor spojrzał na
gospodarza z uwagą. Sir Henry miał pochylone ramiona; wyglądał tak, jakby
się nagle postarzał o kilka lat. Inspektor zmarszczył brwi.
Nie mam pojęcia, co myśleć o tych ludziach - przemknęło inspektorowi
przez głowę.
- Ach!
Grange odwrócił się i spojrzał na zegar. Minęło dwadzieścia minut od
chwili, kiedy sir Henry powiedział:  Nie zajmie nam to dużo czasu .
- Tak? - spytał zniecierpliwiony.
- Brakuje rewolweru Smith and Wesson kaliber 38. Był w kaburze z
brązowej skóry. Zajmował miejsce na końcu rzędu w tej szufladzie.
- Ach! - głos inspektora brzmiał spokojnie, ale Grange był podniecony.
- Kiedy widział go pan po raz ostatni?
Sir Henry zastanawiał się chwilę.
- Trudno mi powiedzieć, inspektorze. Ostatni raz otwierałem tę
szufladę tydzień temu i sądzę& Jestem prawie pewien, że gdyby rewolweru
brakowało, zauważyłbym to. Nie mogę jednak przysiąc, że go wówczas
widziałem.
Inspektor Grange pokiwał głową.
- Dziękuję panu. To zrozumiałe. Muszę wracać do swoich obowiązków.
Wyszedł z gabinetu pewnym, zdecydowanym krokiem.
Po odejściu inspektora Grange a sir Henry stał chwilę bez ruchu;
potem wyszedł na taras. Jego żona, w rękawicach roboczych i z koszykiem w
ręce, przycinała sekatorem jakieś krzaki. Pomachała mężowi radośnie.
- Czego chciał inspektor? Mam nadzieję, że nie będzie już zawracał
głowy służbie. Oni tego nie lubią. Dla nich nie ma w tym nic zabawnego ani
nowego.
- A dla nas jest?
Lady Angkatell uważnie spojrzała na męża. Ton jego głosu był jakiś
dziwny. Uśmiechnęła się niewinnie.
- Jesteś zmęczony. Czy musisz tak się tym martwić?
- Morderstwo to nieprzyjemna rzecz, Lucy.
Lady Angkatell zamilkła na chwilę. Nadal przycinała gałęzie, ale widać
było, że myślami przebywa gdzie indziej. Potem jej twarz zachmurzyła się.
- Najgorsze w sekatorach jest to, że czynią obcinanie tak zajmującym,
że człowiek przycina więcej gałęzi, niżby chciał. Co mówiłeś? %7łe morderstwo
jest nieprzyjemną rzeczą? Szczerze mówiąc, nie rozumiem, dlaczego. Każdy
musi kiedyś umrzeć. Bez różnicy: na raka czy gruzlicę, w jakimś okropnym
sanatorium, na wylew, który wykręca człowiekowi twarz, czy też od strzału,
dzgnięcia nożem albo uduszenia. Koniec jest taki sam. To znaczy, zawsze jest
trup. Tak kończą się wszystkie zmartwienia. Tylko krewni mają kłopoty.
Kłócą się o pieniądze i o to, czy nosić żałobę, czy nie, i kto powinien dostać
biurko cioci Celiny, i temu podobne.
Sir Henry usiadł na murku.
- Lucy, to będzie bardziej nieprzyjemne, niż sądziliśmy - powiedział.
- Musimy sobie z tym jakoś poradzić, kochanie. Kiedy to wszystko się
skończy, wyjedziemy gdzieś, żeby trochę odpocząć. Zamiast się zamartwiać
problemami dnia dzisiejszego, pomyślmy o przyszłości. Podoba mi się ten
pomysł. Zastanawiałam się, czy pojechać na Boże Narodzenie do Ainswick,
czy też raczej odłożyć tę przyjemność na Wielkanoc. Jak sądzisz?
- Mamy jeszcze dużo czasu na myślenie o Bożym Narodzeniu.
- To prawda, ale ja tak lubię wyobrażać sobie różne rzeczy! Może na
Wielkanoc& Tak - Lucy uśmiechnęła się radośnie. - Do tego czasu na pewno
już się z tego otrząśnie.
- Kto? - Sir Henry był zdziwiony.
- Henrietta - wyjaśniła spokojnie lady Angkatell. - Myślałam, że gdyby
się pobrali w pazdzierniku& Oczywiście w przyszłym roku& to moglibyśmy
spędzić u nich święta Bożego Narodzenia. Myślałam też& [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim12gda.pev.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed