[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i narzeka na ból głowy, ale myślę, że tak naprawdę chodzi o coś innego.
Dlatego czekam na ciebie, by dowiedzieć się, co się stało.
R
L
Jednak Mac milczał jak zaklęty. Zdziwiony Toby dolał do kawy do-
datkową porcję whisky i znów się odezwał:
- Czekałem na ciebie jeszcze z innego powodu. W sklepie kompute-
rowym zamówiłem trochę prezentów dla Jeffa i Diny, ale na mojej kar-
cie kredytowej mam debet. Ponieważ na stole zobaczyłem twoją kartę,
więc z niej skorzystałem, a jutro zadzwonię do maklera, by sprzedał tro-
chę akcji i wszystko ci oddam. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza.
- Co zrobiłeś?! Toby uniósł brwi.
- Nie sądziłem, że będziesz miał coś przeciwko temu. Dina powie-
działa mi, że kupiłeś płaszcz Jeffowi. Od trzech lat nie dałem jej nic ład-
nego, więc teraz chciałem zrobić jej niespodziankę. Chodzi o złotą bran-
soletkę. Bałem się, że przed świętami wykupią cały zapas, nie chciałem
więc czekać.
Mac nie był literatem, jednak wiązanka przekleństw, jaką w tej chwi-
li stworzył, mogłaby przejść do historii gatunku. Toby był coraz bardziej
zdumiony.
- Dlaczego tak się wściekasz? Przecież pod koniec tygodnia bę-
dziesz miał te pieniądze na koncie. Gdybym wiedział, że tak cię to do-
tknie, nigdy bym nie skorzystał z twojej karty.
Mac najpierw palnął się w głowę, a potem spojrzał na Toby ego.
- Wybacz, przeklinałem nie ciebie, ale swoją głupotę. Boże, jaki ze
mnie palant! Dziś rano przyszło potwierdzenie twoich zakupów i pomy-
ślałem... nieważne, co pomyślałem. Muszę porozmawiać z Diną.
Toby zerknÄ…Å‚ na Maka.
- Aha. Pomyślałeś, że to ona? Mac przesunął dłonią po twarzy.
- To miało sens. Dałem jej kartę.
R
L
- Nie wiedziałem, że przysyłają potwierdzenie, inaczej powiadomił-
bym cię o tym, zanim wyszliśmy z Jeffem. Wiesz co, pójdę teraz do Di-
ny i o wszystkim jej powiem.
- Nie, pozwól, że sam to załatwię.
Toby podniósł się i postawił na stole piersiówkę.
- Może ci się przydać. Jeśli będę ci potrzebny, zastaniesz mnie przed
telewizorem. Pójdę oglądać stare filmy.
W chwilę potem Mac pukał do drzwi sypialni Diny.
- Kto tam? - spytała przez drzwi.
- To ja, Mac.
Milczenie było oczywistym wstępem do jej odpowiedzi.
- Nie mam zamiaru z tobą rozmawiać.
- Dino, otwórz drzwi. Nie chcę obudzić Jeffa. - Tylko tym drobnym
szantażem mógł ją skłonić do ustępstwa.
Ubrana była w długą koszulę mocno związaną w talii. Oczy miała
podpuchnięte, znać było, że płakała. Wiedział, jak bardzo ją zranił, naj-
pierw nie reagując na kalumnie Lois, a potem oskarżając o interesow-
ność.
- Nie musimy już nic mówić - powiedziała cicho. - Jutro znajdę ja-
kieÅ› mieszkanie i wyprowadzimy siÄ™ z Jeffem.
- Nie musisz tego robić. Dowiedziałem się, że to twój ojciec zamówił
bransoletkÄ™ i kilka innych rzeczy.
- Tata?
- Och, zamierzał oddać mi pieniądze, niestety powiedział mi o tym
dopiero teraz. Gdybym wiedział od razu...
Dina powoli pokręciła głową.
- Mac, to nie ma znaczenia. Zawsze wątpiłeś w uczciwość moich in-
tencji. Gdy znalazłam się w dołku, bardzo mi pomogłeś i nigdy ci tego
R
L
nie zapomnę... ze względu na Jeffa. Ale czas już odejść. Natomiast teraz
chciałabym się położyć. Jutro czeka mnie dużo pracy.
Była smutna, ale nie zrozpaczona. Myślała już o nowym życiu, które
od jutra zamierzała rozpocząć, o życiu, w którym dla Maka nie było
miejsca.
Mac chciałby przytulić ją, przeprosić, pocieszyć i pocałować. Tak,
bardzo tego pragnął, ale nie był też głupcem. Dina w tej chwili go nie-
nawidziła, bo rany, jakie jej zadał, były zbyt bolesne i zbyt świeże. Ko-
biety, która znajduje się w takim stanie ducha, nie wolno całować, tylko
należy na jakiś czas zostawić w spokoju, by tornado szalejące w jej du-
szy choć trochę osłabło.
- Dobrze - powiedział spokojnie. - Wracaj teraz do łóżka. Ale to
jeszcze nie koniec. Porozmawiamy jutro.
Spojrzała na niego... z miłością. Był tego pewien. Lecz trwało to za-
ledwie ułamek sekundy, bo natychmiast z jej oczu zaczęły bić szafirowe
pioruny gniewu.
- Jutro będę zbyt zajęta pakowaniem. Trzasnęły drzwi. Mac został w
pustym korytarzu.
Wrócił do kuchni, wlał resztę whisky do kubka z kawą i poszedł do
swojego pokoju. Wiedział, że dzisiaj raczej nie zaśnie.
ROZDZIAA DZIESITY
Dina wróciła z Baltimore w porze lunchu. Rozmowa z panią Shappel
przebiegła dobrze. Sklep prezentował się korzystnie, pensja całkiem
spora, a świadczenia ubezpieczeniowe odpowiednie. Jeśli będzie
R
L
oszczędna i uda się jej znalezć mieszkanie w rozsądnej cenie, po roku
pracy będzie mogła zapisać się na kursy projektowania.
Dlaczego więc nie była szczęśliwa? Dlaczego nie odetchnęła z ulgą?
Dlaczego nie cieszyła się, że jej życie powraca na właściwe tory?
Bo bolało ją serce. Mac poniżył ją, ponieważ jej nie ufał, a bez za-
ufania nie ma miłości.
W kuchni znalazła kartkę.
Dino!
Musiałem niespodziewanie pojechać w interesach do Bostonu. Poda-
ją numer, pod którym można mnie zastać: Bądę za dzień lub dwa. Wtedy
porozmawiamy.
Mac.
Azy napłynęły jej do oczu. Nie mieli o czym rozmawiać. Nie ufał jej.
Nigdy jej nie wierzył. I nigdy nie będzie. Jak można zbudować na takich
podstawach coś trwałego?
Zamierzała jak najszybciej opuścić dom Maka. Po południu miała
obejrzeć trzy mieszkania. Modliła się, by któreś z nich okazało się od-
powiednie.
Pojawił się ojciec. Rano nie wpadła do niego, jak to miała w zwycza-
ju, była jednak zbyt wściekła i rozgoryczona jego postępkiem.
Ponieważ wyraz jej twarzy był zupełnie jednoznaczny. Toby zaczął
się kajać:
- Kochanie, nie patrz się tak na mnie. Przepraszam, nie wiedziałem,
że to wszystko skupi się na tobie. Nie chciałem zrobić nic złego.
Odwróciła się i poszła do kuchni. Czuła się zdradzona nie tylko przez
Maka, ale również przez ojca. Toby podążył za nią.
R
L
- Daj spokój, Dina. Wyjaśnicie to sobie wszystko z Makiem. Nie-
dawno był u mnie. Musiał wyjechać w jakiejś nagiej sprawie. Bardzo
żałował, że cię oskarżył...
- Tato, nie chcę o tym słyszeć. Zawsze postępowałeś nieodpowie-
dzialnie, a potem uciekałeś w wymówki.
- Dziewczyno, nie wiem, o czym mówisz. Przez te wszyst- -kie lata
troszczyłem się o ciebie...
Gdy zmarła matka, całą odpowiedzialność zrzucił na wątłe barki Di-
ny, która była wówczas jeszcze dzieckiem. To ona dbała o dom, zabie-
gała, by mieli co jeść i gdzie mieszkać. Lecz zawsze milczała, nie robiła
mu wyrzutów. No i wreszcie wybuchła:
- Troszczyłeś się o mnie? Spójrzmy prawdzie w oczy. tato. Byłam
dzieckiem, lecz to ja musiałam się o ciebie troszczyć, a nie ty o mnie.
Nieważne, co się działo, ty po prostu znikałeś z domu, a ja wyobrażałam
sobie wszystko, co najgorsze. Bałam się, że już nigdy cię nie zobaczę.
- Zawsze wracałem do domu - powiedział z naciskiem, również roz-
gniewany.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]