[ Pobierz całość w formacie PDF ]
workiem kartofli. Usłyszał bowiem jęk kogoś, kto został równie silnie jak on poraniony
i reaguje bólem na najlżejsze nawet dotknięcie.
Chciał wymówić słowo kto , ale z jego ust wydobył się tylko charkot.
Wystarczyło jednak, by ten ktoś obok odpowiedział: głosem cichym, w którym
rozróżnić mógł jednak pojedyncze głoski:
Ooo-li, ooo-li.
- Kto? - zdołał wreszcie wyksztusić.
Zwiadomość, że jest w stanie mówić, podniosła go wyraznie na duchu.
Non omnis moriar11, pomyślał.
- Oooli! - wyjęczał tamten.
- To wiem! - oświadczył Wirski. - Kim jesteś?
- Ofiarą, nie& nie& niewinną - odpowiedział.
- Nazwisko, człowieku! Jak się nazywasz? - niecierpliwił się kapitan.
Wraz z życiem do jego znękanego ciała powracał również duch oficera śledczego.
- Bro& Brocha - odpowiedział współtowarzysz niedoli.
- Michał Brocha! Czyż nie tak? - wykrztusił Wirski.
- Tak - potwierdził tamten.
- Bogu niech będą dzięki! Ty żyjesz, człowieku!
Rozdzierający jęk służył za całą odpowiedz.
- Chcesz powiedzieć: ale co to zażycie? Otóż, młody człowieku, nie dostaniesz już
innego, więc zrób wszystko, żeby je uratować! - skłonność do moralizowania
dowodziła, że kapitan wraca, mimo wszystko, do formy.
- Brocha, ja nazywam się Wirski - powiedział po krótkiej przerwie. Jestem
kapitanem milicji i prowadzę śledztwo w sprawie twojej śmierci, to jest twojego
zaginięcia. Także w sprawie śmierci sekretarza Szczapy te dwa długie zdania
wyczerpały bardzo kapitana. Osunął się na ziemię.
Dopiero teraz zauważył, że lepka od brudu posadzka z lokalu przy Bagatela 13
zamieniła się w zimny, wilgotny beton.
Piwniczna atmosfera dowodziła, że po utracie przytomności zmienił miejsce pobytu.
- Brocha! Gdzie jesteśmy? - wydusił po chwili niemocy. - Na Koszykowej?
- Nie na Koszykowej. Najpierw w jakimÅ› biurze, potem w sztolni, jakby w kopalni.
- Co ty wygadujesz! W jakiej znowu kopalni?
- Zjeżdżaliśmy windą w dół, dość długo.
Nagłe olśnienie: skwer Skolimowski! Jacyś ludzie kręcący się przy szybie metra.
11 non omnis moriar łac. tu ironicznie: nie wszystek umrę [gdyż żyć będę w swej twórczości.]
146
Uruchamianie windy, światła, tajniacy legitymujący go na skwerze. Wszystko to
zaledwie dwieście metrów od kamienicy Aaskiego i tego upiornego PPPG OG 3 W-S.
Od tajnego lokalu bezpieki!
Brocha usiłował wstać, ale nie udało mu się. Osunął się z powrotem na betonową
podłogę. To bardzo dobrze, że stara się poruszyć, pochwalił go w myślach kapitan.
Dobrze, że nie poddaje się, że nie leży jak kłoda. Ja też spróbuję się podnieść. Nogi
mam przecież wolne! We dwóch może uda się coś zrobić.
Na razie znajdowali się pod ziemią, gdzieś w tunelu przyszłego metra.
W miejscu, w którym jeśli ich zabiją a na to się zanosiło nikt nigdy nie znajdzie ich
szczątków. Zbrodnia doskonała!
Miast poszybować z trzydziestego piętra, Brocha miał dokonać żywota kilkadziesiąt
metrów pod ziemią. Razem z Wirskim.
Jeśli takie okażą się okoliczności nowej zbrodni, będzie to znaczyło, że kieruje nią
ktoś o niebo zmyślniejszy, o wiele przebieglejszy od Kowadły.
Ciekawe przecież, kto? Może Kłysiński? Ktoś stojący jeszcze wyżej? Musiałby to
być sam minister lub ktoś z jego zastępców. Nie, tak wysoko siebie Wirski nie cenił.
- Kiedy cię& porwali? - chciał zapytać posadzili , ale zreflektował się.
Określenie to nie miałoby sensu w sytuacji zarówno Brochy, jak i jego samego.
- Dawno. Była sobota. Sobota wieczór. Chyba 10 kwietnia.
Gdyby kapitan miał całe zęby z przodu, zagwizdałby z wrażenia.
- Jesteś pewien, że było to w sobotę 10 kwietnia?
- Jestem pewien. Nie wiem jednak, jaki dzień jest dzisiaj. Trzymają mnie w
ciemnościach, straciłem rachubę czasu.
- Sobota, Wielka Sobota 17 kwietnia. Tak mi siÄ™ przynajmniej wydaje. Nie mogÄ™
stwierdzić, na jak długo utraciłem przytomność. Jeśli to były godziny, a wiele na to
wskazuje, to mamy wciąż sobotę. To znaczy, że spędziłeś w zamknięciu tydzień i jeden
dzień.
- Pan leżał tu bardzo krótko.
Potworny, tętniący ból w podbrzuszu nie ustawał. Kapitan musiał odpocząć, ale nie
chciał marnować cennego czasu, być może ostatnich chwil życia.
Pragnął, mimo wszystko, na przekór swoim wrogom, zakończyć śledztwo.
Ustalić definitywnie przebieg wydarzeń, wskazać winnych, oczyścić niesłusznie
podejrzanych. Poprosił więc Brochę, aby ten opowiedział mu wszystko, co wie na
temat śmierci Szczapy. Także wydarzeń związanych z majorem Kowadłą, Bożeną
Brodzką, jej przyjaciółką Wandzią.
- Już drugi raz wspomina pan o śmierci Bogusława, a ja o niczym nie wiem! -
poskarżył się Brocha. - To straszne, jeśli rzeczywiście nie żyje! Widziałem go w piątek
wieczorem, kiedy poszliśmy na pożegnalną kolację do Cristalu. Ja następnego dnia, a
więc w sobotę rano, wybierałem się do Wrocławia na zjazd młodych pisarzy,
Bogusław zaś do szpitala. Oczywiście, nie w sobotę, ale w poniedziałek lub wtorek.
Mówił mi o tym; umówił się już ze znajomym lekarzem.
- Czy ten lekarz nazywał się może Więckowski?
Wirski nie miał zamiaru przerywać młodemu człowiekowi, ale wciąż odzywała się w
nim policyjna natura.
- Nie, jakoś na B lub P ; Paleta, na przykład. Więckowski to jest prokurator,
147
znajomy Bogusława od lat.
- Dużo wiesz o Bogusławie Szczapie - zauważył kapitan.
Dzięki tej wiedzy miał teraz swoją, drobną co prawda, satysfakcję: trafnie
spekulował, że ów Więckowski z notatki Szczapy w kalendarzu mógł być
prokuratorem. Tak też przedstawił sprawę na odprawie kilka godzin temu. Ale to już
była historia, wydaje się teraz, że bardzo odległa.
Odczekał, aż przejdzie kolejna fala bólu w podbrzuszu.
- Spróbuj teraz opowiedzieć mi wszystko po kolei. Obiecuję, że nie będę ci
przerywał.
Relacja Brochy nie była zbyt składna, ale Wirski słowa dotrzymał. Także dlatego że
upiorny ból powracał, a on nie miał siły, aby zadawać pytania.
Mimo to, i pomimo marnych perspektyw na przeżycie, otrzymał kolejną satysfakcję,
gdy wysłuchał opowieści Brochy.
Młody człowiek potwierdził jego hipotezę śledczą o podporządkowaniu sobie przez
Kowadłę chorego i próbującego różnych używek Szczapy.
Podał kilka drastycznych przykładów; własny związek ze starszym odeń o ćwierć
wieku mężczyzną nazwał przyjacielskim, choć nie do końca partnerskim, jako że jak
przyznał szczerze sekretarz był jego opiekunem i mentorem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]