[ Pobierz całość w formacie PDF ]

na ziemię. — Tak, białasku. I miej oko na King Pina w dżungli dzisiejszej
nocy. On pomoże ci przetrwać.
Chris Taylor, wracając na swoje stanowisko, aby przygotować się do nocnego
wymarszu, nieomal płakał. To były najwspanialsze słowa, jakie usłyszał w
Wietnamie.
Barnes stał obok Kinga na czele luźnej kolumny na skraju obozowiska Kompanii
Bravo. W blasku czerwonej latarki obaj mężczyźni planowali trasę przemarszu,
aby szybko i cicho pokonać dystans powyżej kilometra, gdzie mogliby przeciąć
mało używany szlak między rzeką i wzgórzem, na którym obecnie stacjonowali.
Elias wybrał potencjalnie najlepsze miejsce na zasadzkę i przekazał
sierżantowi swoje plany. Obaj żołnierze praktycznym wzrokiem oszacowali ruiny
świątyni. Było to istotnie architektoniczne rumowisko; oprócz dwunastostopowej
wysokości kamiennego Buddy stało tam parę nienaruszonych kamiennych ścian i
masywne arkady rozpięte w poprzek szlaku. Mogło służyć zarówno do zastawienia
pułapki na wroga, jak też wzmóc efekt szrapnelowy użytej przez niego broni.
Dżungla wycięta przez budowniczych świątyni nie zdołała jeszcze odzyskać
straconego terytorium. To oznaczało widoczność i pole ognia dla dobrych
facetów i brak kryjówek dla złych. W ten sposób miejsce było nieomal
doskonałe.
— Sądzę, że żółtki mogą po prostu obejść to miejsce, sierżancie — odezwał się
Murzyn.
47
King, idący na czele, zatoczył szeroki łuk i doprowadził swoją grupę na
wyznaczone dla niej pozycje w pobliżu ruin świątyni. — One znają się na
urządzaniu zasadzek tak samo dobrze jak my.
Barnes nasłuchiwał przez chwilę odgłosu odległego grzmotu. Zgasiwszy latarkę,
spojrzał w rozszerzone, białe oczy Kinga, które wydawały się odległe i
przerażone w porównaniu z mahoniową czernią policzków. „Czy była to jedynie
kombinacja pigmentu z kolorytem zapadającego zmierzchu? A może z Kingiem było
coś nie tak po dziesięciu miesiącach spędzonych w dżungli?" Barnes uznał, że
chodziło o to, iż King nie lubił, gdy rozdzielano go z jego ulubionym
karabinem maszynowym i wystawiano na czoło kolumny.
— Posłuchaj mnie, King. Wystawiłem cię tutaj, bo jesteś bardziej solidny,
doświadczony i cwany niż reszta czarnuchów w tym plutonie.
Choć nie było tego widać w ciemnościach, King skrzywił się, słysząc ten
epitet. Aczkolwiek niepotrzebnie. Służył z sierżantem sztabowym E. Lee
Barnesem z Clifton, Ten-nessee, dostatecznie długo, by wiedzieć, że „czarnuch"
było jedynie zwykłym określeniem, i to bynajmniej nie obraźli-wym w wyjątkowo
ubogim zapasie słów sierżanta. To było coś, czego jego bracia z Birmingham
nigdy by nie zrozumieli.
— Dla mnie jesteś żołnierzem, King. Nie zwracam uwagi na kolor skóry, za
wyjątkiem oliwkowo-brązowego, więc powiem ci coś, czego nauczyłem się na temat
pieprzonych żółtków już dawno temu. To nie są jacyś super-meni, więc nie rób
sobie wody z mózgu, zakładając z góry, że nie dadzą się nabrać i nie wejdą w
pułapkę tak samo
48
głupio jak my, że nie boją się nas niezależnie od tego, jak dużą siłę ognia
użyjemy przeciwko nim. Nie medytuj, że obejdą nas chyłkiem na paluszkach albo
spieprzą, jak zechcemy się do nich dobrać. Myśl o tym King, że zanim wrócisz
do naszego świata, zabijesz jeszcze paru żółtków.
Zaczęła padać drobna mżawka i Tex, wściekły operator M-60 z Waco, martwił się
o pięćset zapasowych pocisków, które niósł jego pomocnik, Junior Williams.
Splunął strumieniem tytoniu w stronę mężczyzny, z którym został przymusowo
związany przez nienasycony apetyt swojego karabinu maszynowego i pomyślał o
tym, co jego stary powiedział owego dnia, kiedy Tex opuścił sklep z częściami
zamiennymi i poszedł do wojska.
„Wiem, że prawdopodobnie będziesz służył z paroma kolorowymi, ale mam
nadzieję, że nie przyjdzie ci stanąć do walki ramię w ramię z czarnuchem. Oni
nie są nic warci".
Tex sprawdził taśmę amunicyjną, upewnił się, że broń jest zabezpieczona, i
oparł sobie karabin na ramieniu. — Junior, schowasz tę amunicję pod poncho,
czy pozwolisz jej zardzewieć? Czy was, czarnuchów, niczego nie nauczą?
Junior nie słyszał tego po raz pierwszy i zwykle nie puszczał takich słów
płazem, ale tym razem czuł, że „pojedynek" z Texem nie jest zbytnio wskazany.
Ten facet mógłby się na nim odegrać podczas walki — ryzyko było zbyt duże.
— Jak się tak martwisz o tę amunicję, facet, to weź sobie innego skurwysyna,
żeby ci ją targał. Jest tu z nami paru nowych. Daj tę pierdoloną amunicję
któremuś z nich.
— Nie wiedzieliby, który koniec pocisku wylatuje z lufy. Po prostu przykryj
naboje i trzymaj się blisko mnie, żebym nie musiał cię szukać dziś w nocy,
chłoptasiu.
Pluton
49
Junior zwrócił się do Manny'ego i Biga Harolda, stojących obok niego: —
Słuchajcie no, braciszkowie. Mam kutasa jak trzeba, jaja też niczego sobie, a
ten tu skurwysyn nazywa mnie chłoptasiem.
Nieco bardziej z przodu, poza zasięgiem ich głosów, Chris Taylor stał obok
Lema Gardnera i gorliwie sprawdzał swoje wyposażenie, próbując uniknąć
rozmowy. Był zdenerwowany i chciał skoncentrować się na swoim sprzęcie, zanim [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim12gda.pev.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed