[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powietrze nasycała wilgod. We wsi już światła pogasły. Słychad było krzyk żab i szczekanie psów.
Może tam i Karusek jest między nimi, bo od południa nie ma go w domu?... Niedobry pies, nie lepszy
od ludzi!...
Czasami spomiędzy drzew ogrodu wyrywał się duży ptak i leciał z szumem. Niekiedy z pól płynęły
nieznane we dnie szmery - może bieg spłoszonego zwierzęcia?... I znowu cicho, tylko w dolnym
pokoju niestrudzony zegar w szafce klekocze. Liczne jak piasek gwiazdy drżały niby dogasające iskry.
Tu i ówdzie, między nimi, widad było punkciki zielonawe, błękitne lub czerwone jak drogie kamienie.
Spomiędzy nieruchomych świateł konstelacji wyrywała sie niekiedy gwiazdka błędna i zakreśliwszy
łuk na niebie, gdzieś niknęła.
"Może to anioł z pociechą od Boga?" - pomyślała Anielka. I spoglądała za siebie, spodziewając sie
ujrzed kogo. Ale pokój był pusty. Duchy niebieskie lękają się wchodzid między tryby machiny
wszechświata. Wtem od gościoca ukazała się błędna gwiazda szczególnych własności. Biegła nie z
nieba ku ziemi, ale od ziemi ku niebu, a potem nagle zwróciła się w stronę budowli dworskich. W
kilka minut pózniej Anielka zobaczyła drugą podobną. Ta, zakreśliwszy parę bardzo nieregularnych
linii, spadła na drzewo i niedługo zgasła.
Były to iskry tak niewyrazne, że ledwie rozeznad je mógł niesłychanie ostry wzrok Anielki.
Dziewczynę przestraszyły te światła, przypomniała sobie bowiem o duchach pokutujących. Ale wnet
przyszło jej na myśl, że może to są robaczki świętojaoskie?
Postała jeszcze chwilę w oknie, na próżno słuchając turkotu, i zeszła do pokoju matki. "Może ojciec
przyjedzie w nocy?" - rzekła do siebie. Postanowiła czuwad jeszcze, lecz nie chcąc budzid matki zgasiła
lampę i usiadła na fotelu. Zdawało jej się, że ojciec jedzie i że ona otwiera mu drzwi. To znowu, że
chodzi po pokoju jakiś pao obcy albo że słyszy czyjś głos wołający ją po imieniu.
- Czy mama do mnie mówi? - spytała.
Odpowiedział jej ciężki oddech matki i szybkie chrapanie Józia. W kącie nad piecem słychad było
brzęk muchy, a w drugim pokoju łoskot zegara. Oparła głowę na poduszce fotelu i twardo zasnęła.
Od wieczora w chacie Gajdy było ciemno. Ale gospodarz czuwał. Chwilami można było widzied jego
głowę kudłatą w szybach małego okna. Niekiedy uchylał drzwi od gościoca i wysunąwszy się do
połowy i patrzył w stronę budynków dworskich.
Około północy między ogrodowymi drzewami błysnął płomyk i zgasł. Gajda wybiegł przed chatę,
pilnie wpatrzył się w tamtą stronę i zobaczył : parę cienkich, ognistych języków wydobywających się z
dworskiego dachu tuż około okna, z którego panna Walentyna i Anielka co dzieo karmiły wróble.
71
Chłop chwycił się za głowę.
- Psiakrew! - zaklął. - A dyd to dwór się pali...
Wbiegł do chaty i silnie szarpnął śpiącą na ławie Magdę.
- Wstawaj! - zawołał. - Chodz do okna! - i przeniósł ją jedną ręką jak psiaka pod okno.
Dziewczynka zaczęła krzyczed ze strachu.
- Cicho, ty!... Patrzaj, co się pali... dwór czy stodoła?... o tam, o... Juzci dwór...
Trząsł się cały.
- Magda! - mówił stłumionym głosem. - Led do dworu, obudz ludzi i wołaj, że się pali !
No, idzże, ty bękarcie!... bo się tam panienka spali, ta, co ci wstążkę dała... Jezu mój... Ocknijże się,
nie trzÄ…Å› siÄ™ ty... Ona przecie
nie kazała cię bid i spali się...
- Boję się, tatulu! - wrzasnęła dziewczyna i upadła na ziemię.
Na dworskim dachu ukazało się już kilkanaście pochodni gorejących. Chłop wybiegł z chaty i począł
pędzid ku budynkom, nie spuszczając oka ze dworu.
Dopadł do stajni.
- Bywaj! - krzyczał. - Dwór się pali!... wstawajta, parobcy!
Pognał do obory i począł pięściami bid w ścianę.
- Wstawajta, ludzie!... Ogieo we dworze... Panienka siÄ™ spali...
Usłyszał około uchylonej bramy jakiś szmer i zobaczywszy rozwalonego na barłogu skotopasa od
razu postawił go na nogi.
- Dwór się pali! - krzyknął mu w ucho.
Parobek ziewnął, przetarł oczy, zaczął przestępowad z nogi na nogę i mruczed:
- Trza bydło wygnad.
- Budz parobków!... ja polecę do dworu - rzekł Gajda i pocwałował naprzód.
Na dachu pojedyncze płomyki zaczęły się już zlewad ze sobą. Podwórze i ogród przybrały barwę
czerwoną, ptaki zaczęły świergotad. Tylko we dworze było cicho.
Chłop wpadł na ganek i przycisnął ramieniem mocne drzwi, które przeciągle zgrzytnęły i pękły z
łoskotem. Różowy blask oświetlił ciemną sieo.
- Panienko!... Janielciu!... - krzyczał chłop. - Uciekajta! dwór gore!...
72
- Co tam?... - odpowiedział mu strwożony głos.
Gajda wywalił drugie drzwi i dostał się do pokoju zupełnie ciemnego.
Potrącił stół, potknął sie o krzesło i nadeptał jakąś suknią, w której nogi mu się zaplątały. Dopiero
po chwili, zobaczywszy blask przez serce wykrojone w okiennicy, wybił okno i powyrywał deski z
zawiasów. Pokój został oświetlony. Jednocześnie słychad było trzask płonącego dachu. Dym gryzł
oczy, ze wszystkich stron grzało. Anielka stała obok fotelu zupełnie ubrana, bez ruchu. Chłop wziął ją
na ręce i wyniósł przed ganek.
- Mamę!... mamę i Józia ratujcie!...
Chłop wrócił do pokoju, a za nim Anielka.
- Uciekaj, panienko!...
- Mama!... mama!...
Gajda zobaczył na łóżku postad skurczoną, całkiem zawiniętą w kołdrę. Była to matka. Poruszył ją,
ale ona ze strasznym krzykiem chwyciła się oburącz krawędzi łóżka, jakby broniąc się. Ledwie oderwał
ją i wyniósł na dziedziniec. Tymczasem Anielka dzwigała Józia, lecz była tak zmieszaną, dym tak ją
otoczył, że nie trafiła do drzwi. Potknęła sie o coś i upadła. Szczęściem wyprowadził ją Gajda, unosząc
zarazem Józia. Potem usadziwszy ich obok matki wrócił do pokoju już gorącego jak piec i zaczął
wyrzucad na ogród wszystko bez różnicy: odzież, pościel, biurko i krzesła. Cały dach ogarnęły
płomienie, szyby pękały, ze szczelin sufitu wydobywał się ogieo. Gałązki i liście drzew, stojących przy
dworze, poczęły się tlid. Dokoła domu było jasno jak w dzieo, dym bijący w górę zasłaniał chwilami
gwiazdy półprzezroczystą gazą. Koguty we wsi myśląc, że już świta, zaczęły piad. W miasteczku dzwon
[ Pobierz całość w formacie PDF ]