[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wikliny. Paru osobom w tej świetlicy, niezależnie od siebie, wydawało się może, że specjalnie
przedłuża swoje wejście, on, Białodiak, zwany częściej szwoleżerem Szybą, gdyż występował
ostatnio w roli szwoleżera Szyby, w jednym z barwnych superfilmów o tematyce historycz-
nej; może i pomyślał sobie ten i ów, że aktor celebruje swoje wejście, czeka, aż skupią się na
nim oczy całej bez reszty Wspólnoty, i dopiero w blasku oczu świateł, spojrzeń reflektorów,
79
zobaczony dokładnie zewsząd, spod ścian, przez malowniczą zwłaszcza grupkę dziewcząt z
naręczami kwiatów, on, trójwymiarowy, żywy, zacznie kroczyć od drzwi aż do pierwszego
rzędu.
Nie trzeba się z tym kryć powrócił wtedy do przerwanej mowy Zapalenic że mieli-
śmy i przykre doświadczenia, ja bym powiedział: bolesne, które kamieniami leżały na drodze
prowadzącej do Uroczystości,
Tymczasem głośny aktor, osaczony ściszonymi półszeptami ( Szyba, Szyba, szy.. szy.. ),
nagle, prędko! odskoczył w bok, w locie schylił się, jakby ogarnął go lęk, że zaczną strzelać,
w bok i ostro w dół, powtarzając bezwiednie swój pamiętny gest z nagrodzonego za granicą
filmu; gest kadr, który przejdzie do historii polskiej kinematografii; przysiadł się do Sylwe-
stra.
Zmieścimy się? zapytał przyjaznie, wciąż szeroko uśmiechnięty, prawie ubawiony.
To był ów moment finalny, w którym wszyscy poczuli się Wspólnotą, więcej, Społeczno-
ścią. Nikt nie mógł teraz dostrzec Białodiaka w gęstym tłumie, ale każdy wiedział, że Biało-
diak jest wśród nich. I działo się tak, jak gdyby jego twarz, twarz szwoleżera Szyby, wyświe-
tlała się oto w przestrzeni rozproszona w pasmach światłocienia między wysokimi oknami i
jak gdyby kołysała się wolno w powietrzu, ponad głowami siedzących, wyolbrzymiona, opa-
nowana skupieniem; skupienie to udzieliło się wszystkim; słuchali Zapalenica.
zapis: Renia
Zapalenic wstrzymuje oddech. Nie wiadomo dlaczego tłum w świetlicy przypomina mu
hal rozbitego bombami dworca; rysy w ścianach, postrzępione linie cegieł, granatowa ulewa
za koroną rozbitej szyby& To trwa ułamek sekundy. Ręce coraz sprężystsze, rozkołysane
odbijają się od stołu. Mówca masywnieje na moment. Rozchylenie marynarki. Ostry uścisk
krawata. Nagła czerwień idąca od szyi ku oczom. I równocześnie, niżej, druga niezależna
od pierwszej wędrówka czerwieni. Od gęstego sukna, poprzez palce, gdzieś pod rękawami
marynarki, aż ku sercu, w głąb.
Jest zadowolony ze swojego przemówienia.
Oto on, gospodarz Miejscowości, ustanawia pierwsze prawo językowe nowozrodzonej
Wspólnoty. Pierwszy zarys gramatyki. Pierwszy kanon stylistyki. Cokolwiek mówi, staje się
od razu dokumentem. Pierwszym oficjalnym dokumentem mowy stworzonego właśnie
Zwiata. A jego mowa żyje, rozwija się, kwitnie. Przeżywa swój wzlot. Pojawiają się w niej
zdania coraz natrętniej kwieciste. Ozdobne. Jeszcze świeże. Jeszcze pachnące gęstym tuszem
z długopisu (prezent personelu technicznego w dniu trzynastej pensji), przesycone zapachem
potu, potu palców, które tak niedawno, uporczywie obracały plastikowy, graniasty długopis
nad karteluszkami wyciętymi z notatnika.
Nie będę zasłaniał frazesem& czyta Zapalenic&
Zlęczał nad tym tekstem całą noc. Sprawdzał zresztą w zegarynce: poszedł spać o czwartej
nad ranem. W jego słowach muszą teraz kołysać się myśli całe tumany duszących zapa-
chów. Kawy, papierosów i wódki. Przepisywał z brudnopisu pojedyncze zdania, odczytywał
je półgłosem. wsłuchiwał się w ich rytm, poprawiał, skreślał, czasem skreślał powiedziane
głośno zdanie jednym niecierpliwym ruchem ręki. W powietrzu. Jakby chciał prędko zatrzeć
jego odcisk w tytoniowym dymie ślad włamania do spraw, o których lepiej zamilczeć.
& frazesem czyta Zapalenic inną wersję zdania, które przed chwilą już raz wygłosił;
widać karteluszka z brudnopisu wplątała się w czystopis! także i przykrych, bolesnych do-
świadczeń, jakie kamieniami leżały na drodze prowadzącej do Uroczystości. A prawdą jest, iż
niejednego kłuło w oczy, co nam od lat leżało na wątrobie.
80
Pauza. Zza głowy Bieżyny, dumnej, nieruchomej, jakby odmłodzonej w tym skupionym
trwaniu, i jeszcze: wygładzonej ze zmarszczek, wypolerowanej niby szklana rzezba. wysuwa
się ku mówcy nagle twarz Sylwestra, i Zapalenic rozpoznaje w niej natychmiast to, czego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]