[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wiemy, że relacja ta jest prawdziwa. Jedną sakiewkę znalezliśmy.
Poważna pokusa mruknął.
W listopadzie zmarli pierwsi członkowie rodziny Aukasza Drewny: żona i trójka
dzieci. Burmistrz Powietrzny miał nadzieję, że zaraza ustąpi pod wpływem silnych
mrozów, ale zima roku 1624/1625 była najłagodniejsza za ludzkiej pamięci .
Jak sobie radzono, skoro nie nastały mrozy?
Zima mimo wszystko trochę ograniczyła rozprzestrzenianie się zarazy. W grudniu
1624 roku zmarło 321 osób. Spora ich część umarła we własnych domach zarażając przy
okazji domowników i rodziny. Miasto zaczęła ogarniać psychoza. Domy, w których
zmarli wszyscy mieszkańcy, barykadowano. Jednak pozostawiony majątek kusił.
Kaci mieli mnóstwo pracy? domyślił się.
Tak. Za kradzieże wprowadzono karę śmierci. Puste budynki oczyszczano
za pomocą prochu armatniego. Wierzono, że jego gryzący dym skutecznie wygubi
zarazki i o dziwo metoda ta faktycznie skutkowała. Na podłogach rozsypywano cienką
warstewkÄ™ prochu i podpalano.
Nie wybuchał?
Na wolnym powietrzu proch się pali. Dopiero zamknięty w pocisku lub granacie
wywołuje wybuch wyjaśniłem. Podczas całej zarazy zużyto go ponad 500 funtów,
czyli około 200 kilogramów.
Gdybym zaraził się dżumą, to jakie mam szansę na wyzdrowienie?
Stuprocentowe albo prawie stuprocentowe. Dysponujemy dużą ilością skutecznych
lekarstw.
138
A jaki był dalszy przebieg naszej warszawskiej epidemii?
Styczeń 1625 roku był wreszcie dość mrozny. Zaowocowało to spadkiem liczby
zgonów i nowych zachorowań. Jednak wraz z poprawą pogody liczba chorych i zmarłych
zaczęła rosnąć. Wreszcie we wrześniu ogłoszono uroczyście ustąpienie zarazy. Ogółem
zarejestrowano 2375 zmarłych. Było to 5% mieszkańców ówczesnej Warszawy.
Rozgrzani dyskusją nie zauważyliśmy, że zrobiło się zimno. Słońce już zachodziło.
Na dzisiaj starczy powiedziałem.
Odprowadziłem Jacka do mieszkania pana Tomasza. Szef już był w domu. Przypinał
właśnie na ścianie fotografię Fortu Legionów.
Przypomina mi wielką ceglaną skarbonkę zauważyłem.
Skarbonkę można rozbić, gdy zachodzi taka konieczność powiedział. A tego
niestety nie.
Tysiąc kilogramów dynamitu i zostanie z tego fortu tylko kupka gruzu...
I to mówi pracownik Ministerstwa Kultury i Sztuki uśmiechnął się kpiąco Pan
Samochodzik.
Przypomniał mi się Michaił Derekowicz. On także twierdził, że nie mam duszy
muzealnika.
Rozdział osiemnasty
REZYDENCJA SYBILLI NA POWZKACH " ZAGADKA PORCELANO-
WEJ RÓ%7Å‚Y " POCHWYCENIE WANDALA " KAMIENNE SCHODKI "
PODZIEMNY LOCH " KRYJÓWKA " SKRYTKA
Jadłem właśnie spózniony obiad, gdy zadzwonił telefon.
Daniec, słucham rzuciłem w słuchawkę.
To ja usłyszałem głos Jacka.
Dawno nie widzieliśmy się. Cóż się stało?
Nie czytuje pan zapewne Wieści Podwarszawskich ?
Nie. A dlaczego pytasz?
Z tego co wiem, nie możecie sobie z wujkiem poradzić z rozszyfrowaniem, skąd
pochodzą porcelanowe róże, które wypływają co rusz w warszawskich antykwariatach.
Owszem. Staramy się odnalezć sprzedającego je człowieka i miejsce, z którego
pochodzÄ…. Dzwonisz do mnie...
Tak, wujek jest nieuchwytny. Pojechał do zarządu oczyszczania i wyłączył komórkę.
W Wieściach ukazuje się stały felieton archeologiczny pod tytułem Czytając w ziemi .
Proszę posłuchać fragmentu najnowszego:
Była połowa lat osiemdziesiątych. Wytyczano trasę przyszłej ulicy na warszawskich
Powązkach. Wzdłuż niej powstawał wykop pod rurociąg. Jeden z robotników
zdumionym wzrokiem odprowadzał przez chwilę ziemię na łyżce koparki, po czym
nie bacząc na niebezpieczeństwo rzucił się i wyrwał bryłę gliny. Po chwili triumfalnie
pokazał kolegom znalezisko: dużą czerwoną różę wykonaną z najlepszej miśnieńskiej
porcelany. Skąd wzięła się osiemnastowieczna porcelanowa róża na dnie wykopu pod
trasÄ™ szybkiego ruchu?
W 1761 roku z Paryża dotarła do Warszawy zadziwiająca karawana. Przeszło dwustu
konnych kozaków ochraniało dwanaście karet i kilkadziesiąt wozów. Dla ozdoby
140
orszaku na dziesięciu wielbłądach jechali tureccy łucznicy. Zza kryształowych szyb
najpiękniejszej karety spoglądała znudzonym wzrokiem siedemnastoletnia Izabella
Czartoryska, świeżo upieczona panna młoda.
Roczna wycieczka do Paryża była jej podróżą poślubną. Po powrocie księżna
zamieszkała w Warszawie. Liczne romanse między innymi ze Stanisławem Augustem
Poniatowskim, wymagały posiadania wygodnego podmiejskiego gniazdka. Wybór
Izabelli padł na Powązki.
Leżały one dość daleko od stolicy. Kosztem kilkuset tysięcy ówczesnych złotych
teren o powierzchni kilkudziesięciu hektarów całkowicie zniwelowano. Powstał tu
rozległy zespół parkowo-pałacowy, jeden z największych w ówczesnej Europie. Budowa
trwała kilka lat i utrzymywana była w ścisłej tajemnicy. Wreszcie dumna właścicielka
zaprosiła gości. Park na Powązkach był osobliwą mieszaniną bogactwa i bezguścia.
Był usiany sztucznymi grotami, wodospadami i sadzawkami. W stawach z barwioną
wodą pływały ufarbowane na różowo łabędzie udające flamingi. Część ogrodu była
utrzymana w konwencji wiecznej zimy. Pod choinkami leżał śnieg zrobiony z waty. Na
gałęziach drzew poprzyklejano kanarki z wosku. Całości obrazu dopełniały rabatki
porcelanowych róż.
Pośrodku parku, na wyspie usypanej na sztucznym jeziorze stały trzy wiejskie
chatki, nieco się rozwalające. Wokoło hasało stadko kózek. Zwierzęta były codziennie
myte i szczotkowane, zajmowała się tym gromada dziewcząt specjalnie sprowadzonych
z Holandii. Na ganku jednej z chat siadała właścicielka i z lutnią w dłoni śpiewała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]