[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ostatnie wyniki wyszły tragicznie. Zrobili mi biopsję piersi i
kazali czekać. Znowu zrobiło mi się niedobrze. Ze strachu? Z
bólu? Z bezsilności?
Bartek z obłędem w oczach tłumaczył mi, że to pomyłka.
Kazał im sprawdzić te wyniki. Niestety, nie było mowy o
pomyłce.
Po paru dniach dowiedzieliśmy się, że w mojej lewej piersi
zagniezdził się nowotwór. Byłam zrozpaczona. Jak? Jak Bartek
mnie teraz będzie dotykał, jak kochał, jak pieścił? Czy sobie z
tym poradzi?
Bartusia było mniej każdego dnia. Zbladł, schudł, wydawał
się myślami nieobecny. Chociaż ciągle o mnie dbał, widziałam,
że się dręczy, że się bardzo boi. Jak mogłam mu pomóc?
Przecież to był wyrok dla nas obojga.
Któregoś poranka przyszedł do mnie zapłakany i zaczął
wrzeszczeć, że mam walczyć i nie poddawać się, a to, czy
będzie dobrze, zależy tylko ode mnie. On nie opuści mnie
nigdy i będzie wspierał.
Nie wytrzymałam. Zabrałam butelkę wódki, paczkę
papierosów i wyszłam z domu, a właściwie uciekłam.
Dogonił mnie, wziął na ręce i zaniósł do salonu.
- Napijmy się razem, zapijmy się na śmierć, nie będziemy już
cierpieć.
- Bartuś, pomóż mi, proszę cię, bądz dzielny chociaż ty.
- Będę, obiecuję.
Wyznaczyli mi termin usunięcia guza. Była to sobota.
Pamiętam, jak bardzo się bałam. Bartek nie trzezwiał, nie
przestawał płakać. Wszystko się posypało, przerosło go.
Zawiózł mnie do szpitala. Przebywał tam cały czas. Na
szczęście guz okazał się niezłośliwy i nie odjęli mi piersi. W
całym tym nieszczęściu to właśnie było dla mnie
najważniejsze. Do końca chciałam być atrakcyjna kobietą.
Czyżby zagrożenie minęło? Dostałam plik lekarstw i różne
zalecenia.
Po tym wydarzeniu nic już nie było takie samo. Rzadziej się
kochaliśmy, bo Bartek bał się, że może mi stać się coś złego.
Traktował mnie jak chorą. On pił, ja nie mogłam.
Papierosy paliłam ukradkiem, gdy szłam do toalety lub do
Danki. Myślałam, że tak będzie już zawsze, byłam
nieszczęśliwa.
Czas płynął. Znów przyszła wiosna.
Któregoś dnia zdobyliśmy się na szczerą rozmowę.
- Bartuś, posłuchaj, wszystko, co złe, już za nami. Teraz
będzie tylko lepiej - pogłaskałam go po policzku.
- Wiem. Chcę ci powiedzieć, że dopiero teraz tak bardzo boję
się swojej miłości do ciebie.
- Teraz? Dlaczego?
- Bo wiem, że gdybyś odeszła, musiałbym odejść razem z
tobÄ….
- Co ty mówisz?
- Tak musi być, kochana, więc trzymaj się, byśmy mogli tu na
ziemi być jak najdłużej.
- Bartek...
- Nie, nie mów mi, że jestem taki piękny i młody i ułożę sobie
jeszcze życie, bo tak nigdy się nie stanie. Jestem tylko twój.
Rozumiesz, co do ciebie mówię?
- Tak, nawet bardzo, ale uspokój się. Będzie dobrze.
Po raz pierwszy chciałam uciec z własnego domu na koniec
świata. Tam, gdzie nie znalazłby mnie nikt, a przede
wszystkim on. Przecież już kiedyś próbowałam uwolnić się od
tej chorej miłości i nigdy mi się to nie udało. Czyżbym miała za
mało siły? Mogłam ułożyć sobie życie z Edwardem byłoby
przynajmniej w miarę normalnie. To ja teraz potrzebowałam
pomocy, otuchy, a poglądy, które wygłaszał Bartek, wcale
mnie nie uspokajały. Cierpienia było już wystarczająco dużo,
dla mnie piekło na ziemi. Nie wiedziałam, które z nas jest
bardziej chore: on czy ja.
Nazajutrz Bartek wyjechał. Rano na stole w kuchni zastałam
przygotowane śniadanie i kartkę, na której było napisane, że
bardzo mnie za wszystko przeprasza, ale musi pozbierać myśli
i wszystko sobie na nowo poukładać. Pisał również, że do
końca chce być dla mnie silnym mężczyzną. Podczas jego
nieobecności mam o siebie bardzo dbać, a Danka będzie mi
pomagać. Właściwie wcale nie byłam zaskoczona jego
zachowaniem. Przecież wczoraj chciałam zrobić dokładnie to
samo.
Zawsze przerażała mnie nasza jednomyślność. To tak, jakby
on był częścią mnie.
Włożyłam dżinsy i czarną koszulową bluzkę, upięłam za-
wadiacko długie włosy. Podeszłam do lustra w salonie i
zaczęłam się sobie przyglądać. Oczy wciąż niebieskie, duże,
Å‚adne. Cera trochÄ™ za blada, ale to pewnie odbicie ostatnich dni.
Niemniej jednak wciąż się sobie podobałam. %7łal mocno ścisnął
mi gardło, do oczu napłynęły łzy. Znów ta bezsilność, z którą
sobie nigdy nie radziłam, gdy myślałam o nim. Tak. On już do
końca moich dni pozostanie największą obsesją.
Zaczęłam się naprawdę bardzo poważnie zastanawiać, czy nie
potrzebujÄ™ jednak pomocy psychiatry. To wszystko, co siÄ™
działo, nie było normalne. Nie radziłam sobie ani ze swoimi
emocjami, ani właściwie z niczym. Poszłam do kuchni i
zaparzyłam kawę. Wcale mi nie smakowała. Gdzie on jest? Co
się z nim dzieje? W domu pusto, głucho, cicho. Czym Bartek
właściwie pojechał? Samochód stał na podwórku.
Zabrałam Whisky i poszliśmy na spacer. Było ciepło,
przyjemnie, wiosennie. Szłam przed siebie w kierunku
zagajnika. Telefon zostawiłam w domu. Niech się dzieje, co
chce, mam dosyć wszystkiego. Może spacer ukoi mój ból i
skołatane nerwy.
Było jakby trochę lepiej. Doszłam do miejsca, gdzie powiesił
się Jurek. Znów czarny scenariusz odżył. Przecież on też
poświęcił życie dla miłości, z którą sobie nie radził. Do głowy
zaczęły przychodzić mi przerazliwe myśli. Może i ja
powinnam pójść w jego ślady? Kto, kto mi pomoże,
wytłumaczy, kto mnie przytuli?
Uciekłam stamtąd. Wystraszyłam się, że jednak mogę zrobić
sobie coś złego. Zdyszana wbiegłam na podwórko.
Otworzyłam szafkę, w której były lekarstwa, i zażyłam garść
środków uspokajających. Chciałam umrzeć jak najprędzej.
Pamiętam tylko, że osunęłam się na sofę...
Po kilku godzinach nieobecności Bartek z wielkim hukiem
wjechał na motorze na podwórko. Wszedł do domu.
- Kochanie, gdzie jesteś? Przepraszam, że cię zostawiłem, nie
zrobię tego już nigdy więcej.
Jego słowa usłyszałam, jakby odbijały się echem gdzieś w
oddali. Gdy zobaczył moje zachowanie i brak reakcji na jego
obecność, zadzwonił po pogotowie. Lekarz postawił mnie na
nogi i kazał chodzić. Zrobił mi też płukanie żołądka, bo Bartek
znalazł opakowanie po lekarstwach.
- Ty gnoju, masz jej w tej chwili pomóc, bo inaczej cię zabiję!
- Bartek przyłożył spluwę do skroni lekarza, ręce mocno mu
drżały.
- Jak mnie zabijesz, ona umrze, schowaj ten pistolet
natychmiast - oburzył się lekarz. Zabieramy chorą do szpitala.
Jechaliśmy do szpitala na sygnale. Wszystkie zdarzenia
pamiętam jak przez mgłę. Kilka godzin dochodziłam do siebie.
Ciągle byłam przybita, załamana. Nie chciałam żyć. Moje
nastawienie nie pomagało lekarzom w leczeniu. Z Bartkiem też
nie chciałam rozmawiać. Coś we mnie pękło. Widziałam przez
szybę, jak spacerował po korytarzu i co chwilę ocierał
łzy. Wreszcie wściekły wbiegł na salę, na której leżałam.
Posadził mnie na łóżku i, nic nie mówiąc, zaczął ubierać. Gdy
byłam już gotowa, zarzucił mnie na plecy jak worek
ziemniaków i wyniósł ze szpitala. Nie reagował na krzyki
lekarza dyżurnego ani ochrony. Podpisałam papiery, że
wypisuję się na własne żądanie. Zmusił mnie do tego.
- Co ty robisz, Bartuś?- zapytałam, gdy posadził mnie na
siedzeniu samochodu.
- Zabieram cię do domu. Dosyć już tego cyrku.
- Ja potrzebujÄ™ pomocy lekarzy. Sama nie dam rady.
- Nie jesteś sama, masz mnie. Do tej pory moja miłość ci
wystarczała.
- Wiem, ale teraz sam widzisz, że nie daję rady.
- Ewuś, ja się zmienię, będę dla ciebie podporą w doli i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]