[ Pobierz całość w formacie PDF ]
krywają. Wysłuchiwali uważnie nawzajem swych uwag, często poznając fakty, o których do tej pory nie słyszeli.
Pogrążeni ciągle w rozmowie wrócili do dwukółki i podjęli przerwaną podróż do Aymesley.
Droga wiodła przez malownicze zakątki Anglii i wkrótce Colly zaczęła odczuwać prostą radość wypływającą z
przejażdżki. Nie wstydząc się tego, nabrała głęboko powietrza, po czym wypuściła je, oczyszczając płuca z resztek
wielkomiejskiego czadu.
- Czy jesteś zadowolona; że dałaś się namówić na tę przejażdżkę?
- O, tak. - I była to prawda. Dzień był piękny; wiedziała, że już niedługo będzie mogła oddać Ethanowi brylant
Bradfordów, nie pozostawało jej więc nic innego niż cieszyć się podróżą.
- Nie żałujesz, że pojechałaś ze mną, a nie z FitzClarence em?
- %7ładna odpowiedz na to pytanie nie będzie dobra. Jeżeli powiem, że wolałabym jechać w towarzystwie pana
FitzClarence a, wyrażę brak szacunku i wdzięczności, że zgodziłeś się mnie podwiezć. Jeżeli natomiast powiem, że
wolę podróż w twoim towarzystwie, z całą pewnością uderzy ci to do głowy. - Westchnęła ciężko. - I co ja mam
biedna zrobić?
- Owszem, to bardzo trudna sytuacja. Z całą pewnością nie powinnaś łechtać mojej próżności, ale nie to jest teraz
najważniejsze. Wiem przecież aż za dobrze, że jeżeli wy, młode damy, zobaczycie mężczyznę w mundurze, od
razu tracicie rozum.
- To prawda, milordzie, że jest w tym coś wyjątkowo urzekającego. Choć niewiele mi to pomoże w wybraniu
między panem a panem FitzClarence em, gdyż widziałam także, jak pan prezentuje się w mundurze.
- To niemożliwe. - Ethan odwrócił się i spojrzał jej w oczy, by zobaczyć, czy nie żartuje. Wydawało się, że mówi
poważnie. - To nie może być prawda, wystąpiłem z wojska siedem lat temu.
- Tak, a ja wtedy debiutowałam.
- Nie próbuj mi wmówić, że spotkaliśmy się podczas twego debiutu. Przysięgam, że bym cię zapamiętał.
- Ho, ho! Twoje przysięgi, jak i najwyrazniej pamięć, niewiele są warte. Siedem lat temu tańczyliśmy razem
walca, a w niecałe dwie minuty po tym, gdy orkiestra przestała grać, zupełnie o mnie zapomniałeś.
- Czy to możliwe? Colly, dlaczego nie powiedziałaś, że już się kiedyś spotkaliśmy?
- I co, może miałam się przyznać, że ja cię zapamiętałam, podczas gdy ty zupełnie nic nie pamiętasz? Nie, mój
drogi. Trochę dumy jeszcze mi zostało.
- Dumy? - Ogniki uśmiechu w jego oczach zaprzeczały powadze słów.
Nie bez trudu udało się Colly zachować powagę.
- Niech pan uważa, jak na mnie patrzy, lordzie Raymond, w przeciwnym razie jeszcze chwila, a zacznę
podejrzewać, że należy pan do tych przedstawicieli pańskiej płci, którym lepiej to wychodzi niż myślenie.
- Nie, nie, moja droga sawantko. Myli pani pojęcia. Ja mówiłem o gapieniu się . I jeżeli chce mnie pani oskarżać
o ten proceder, moja droga, to powinna pani przestać tłumić śmiech ściągając usta w ten wyjątkowo uroczy sposób.
Patrząc na panią w tej chwili, myślę tylko o jednym.
Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi. Nie ośmieliła się sama przed sobą przyznać, co mogłyby znaczyć jego
słowa.
- Ethanie, ja...
- To tam, milordzie! - zawołał służący, przypominając jej, że nie są tu sami. - Tam, na lewo. Tak jak było
napisane w instrukcjach.
Dopiero teraz Colly zauważyła kamienny mur biegnący wzdłuż drogi. Porośnięty szarym mchem i tu i ówdzie
zieloną winoroślą, ciągnął się bardzo długo, zanim ustępował miejsca żelaznej bramie i żwirowanemu podjazdowi.
Brama była otwarta i Ethan nie musiał zatrzymywać powozu. Sprawnie pokierował konie na lewo, na podjazd
przed dom.
Posiadłość Kittridge ów nie była imponująca, lecz wyjątkowo dobrze utrzymana. Z frontu pyszniły się dwa
piętra, podczas gdy zarówno lewe, jak i prawe skrzydło miały tylko po jednym. Budynek, pomalowany jasnymi
farbami i wykończony ciemnym drewnem, miał dach z szarej dachówki i kamienną podmurówkę.
Trawa w parku najwyrazniej była często koszona, a drzewa równo przycinane. Tylko róże rosły w dzikiej
gęstwinie i zdawało się, że pozwalano im na to od wielu lat; otaczały podjazd ze wszystkich stron.
W powietrzu unosił się słodki zapach kwiatów i Colly przez chwilę nie czuła nic innego.
- Jak tu pięknie - rzekła oddychając głęboko. - To istny raj.
Ethan zatrzymał konie i zaczekał, aż służący podejdzie, by przytrzymać je za łby. Nie zdążył jeszcze wysiąść z
powoziku, gdy w drzwiach domu pojawił się siwowłosy kamerdyner i zapytał, czy może w czymś pomóc.
Ethan podał mu swą wizytówkę.
- A to jest panna Sommes - rzekł. - Przyjechaliśmy zobaczyć się z panią Kittridge.
- Dzień dobry, panienko. Milordzie - rzekł z uprzejmym ukłonem kamerdyner. - Przykro mi, ale naszych państwa
43
nie ma w domu. Jak państwo zapewne wiedzą, dzieci niedawno miały ospę, a dzień jest tak piękny, że pani i
guwernantka zabrały je na piknik przy Moście Rzymskim.
- Właściwie nawet nie chcieliśmy przeszkadzać państwu - wyjaśnił Ethan. - Panna Sommes chciałaby zamienić
kilka słów ze swą służącą, niejaką Norą Cheswick.
- Tak - wtrąciła się Colly. - Gdybyście byli tak uprzejmi i poprosili Norę, by wyszła tu do nas na chwilę, to od
razu mogłabym...
- Bardzo przepraszam, panienko, ale Nory tu nie ma. Wyjechała.
- Nie ma jej tu? - powtórzyła bezmyślnie. - Wyjechała z państwem na piknik?
- Nie, panienko. Wróciła do Londynu. Wyjechała dziś rano. Dyliżansem. Dzieci już zdrowieją, więc pani
uważała, że Nora powinna wrócić do lady Sommes. Już o brzasku młody Jem zaprzągł konie i odwiózł Norę do
zajazdu, by tam poczekała na dyliżans. Sam dopilnował, by wsiadła. Bardzo możliwe, że minęli się z nią państwo
po drodze.
- Nie ma jej tu. - Colly miała wrażenie, że los się z niej naśmiewa. Za każdym razem, kiedy już miała pierścień w
zasięgu ręki, jakiś złośliwy diabeł przenosił go w inne miejsce... zupełnie inne miejsce.
- Tak, psze pani - odrzekł kamerdyner. - Najprawdopodobniej Nora jest już w pół drogi do Londynu.
Rozdział jedenasty
Powrotna podróż do Londynu minęła im niemal bez słowa. Zbyt zawiedziona ponowną porażką w odzyskaniu
pierścienia, Colly nie potrafiła skupić się na rozmowie. W ciągu minionych dwudziestu czterech godzin wiele razy
odgrywała w myślach tę scenę - oddawała Ethanowi brylant i wypowiadała jakąś stosowną uwagę. Za każdym
razem on brał pierścień, uśmiechał się do niej i odpowiadał, że teraz wreszcie mogą być przyjaciółmi... że wreszcie
nie ma przeszkód, by zostali więcej niż tylko przyjaciółmi...
Tak bardzo cieszyła się myślą o tej chwili. Niestety, marzenia rzadko stają się rzeczywistością. A to na pewno na
zawsze zostanie tylko marzeniem.
Kiedy jechali krętą dróżką z powrotem przez Aymesley i Wimbledon, a potem już szerokim traktem
prowadzącym do Londynu, pewna myśl zaświtała w głowie Colly. Co prawda nie była ona zupełnie nowa, lecz do
tej pory odsuwała ją jak najdalej od siebie - była zbyt przerażająca. A co będzie, jeżeli Nora już nie ma pierścienia?
Na samą myśl o tym przebiegł ją zimny dreszcz. Przecież nie od dziś wiadomo, że kobiety gubią biżuterię. Colly
doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Kilka lat temu sama zgubiła złoty wisiorek, co prawda mający wartość
[ Pobierz całość w formacie PDF ]