[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Przypomniałem sobie, \e przecie\ nie mam dokąd iść.
Więc co?
Dworzec...
Tego dziadka nazwałem Bigben.
Dał mi stary, rozklekotany wózek.
Do drewnianego dyszla przymocowane były dwa rowerowe dzwonki o dwóch tonach.
Od nich wymyśliłem "Bigbena".
Początkowo reagował nieufnie.
Dopiero gdy mu powiedziałem, \e to zegar królewski, zgodził się na przydomek
bez zastrze\eń.
W ogóle ciekawy człowiek.
Rzec mo\na - alkoholik nałogowy-unikat.
Były strzałowy, czyli hajer, jak określał swój zawód.
W kopalni miał coś wspólnego z dynamitem.
Od czasu wypadku rencista górniczy.
Od tego te\ czasu bez \ony i syna, którzy go opuścili.
Zresztą temat dawnego \ycia poruszał niechętnie.
Został sam i zaczął mocno pić.
Odnosiłem jednak wra\enie, \e pił i przy \onie.
Renty na pijaństwo nie Starczało.
Poszedł na hałdę zbierać węgiel i tym sposobem dorabiać.
Konkurencja była du\a.
Po jakimś czasie silniejsi wykopali go z hałdy.
Otrzymał od nich dwie nauczki.
Pierwszą długo odczuwał na własnej dupie.
Drugą była sztuka picia denaturatu.
Przerzucił się na śmietniki.
Zarobki były podobne, a nawet większe, a przy tym konkurencja mała.
Chyba dlatego, \e pozycja, zawodowa i społeczna, licha.
Jednak gdy go poznałem, był ju\ śmieciarzem przodującym.
Siedziałem na ławeczce, tu\ przy okolonym krzewami miejscu z pojemnikami na
śmiecie.
Spałem w nocy na tej ławce.
Pijany.
Latem szukałem ustronnych miejsc do spania.
Przed północą zamykali restauracje, a dworców w niektórych miastach nale\ało
unikać.
Dobrze było, gdy znalazłem taki zakątek.
Pijany, nie szuka wygód.
A dla pijanego Obie\yświata sen jest największym po wódce dobrem.
Byle gdzie, byle jak i bez kontaktu wzrokowego z milicjÄ….
Szczytem szczęścia jest sen w cieple.
Siedziałem roztrzęsiony i myślałem, jak zakręcić się za czymś do wypicia.
SÅ‚yszÄ™, \e ktoÅ› za mnÄ… grzebie w pojemnikach.
Oglądam się: aha, śmieciarz.
Dobrze zapamiętany z włóczęgi, ze stu brzasków w stu ró\nych miastach kraju.
Strona 52
16474
Pierwsze odgłosy \ycia.
Zpiew ptaków, brzęk butelek z mlekiem i skrzypiący wózek śmieciarza.
Ale ten śmieciarz jakiś dziwny.
Stary mundur kolejarski.
Czysty, zapięty pod szyją.
Spodnie wyprasowane, buty wyczyszczone.
Tylko czapka inna.
śołnierska rogatywka, zawadiacko nasunięta na ucho.
Patrzcie, patrzcie!
Dziadek akurat przysiadł obok mnie.
Smętnie spojrzałem z wysoka na siebie i zrObiło mi się głupio.
Dziadek siedział i sapał.
Schludny, ogolony, ale jakby zalatywał od niego wiew denaturatu.
No - pomyślałem z otuchą - ju\ go znam, choć dziwi trochę jego ubiór.
Od słowa do słowa przystałem do dziadka Bigbena.
W celu zaklepania transakcji przyniósł z wózka pół butelki fioletowej
śmierdziuchy.
- Koktajl z cacacoohoix - powiedział światowo i uśmiechnął się siwymi oczami.
Cieszyłem się z tego spotkania i z propozycji współpracy.
Byłem bez grosza, bez wyjścia, bez przyjaciół.
Gdy wypiliśmy "brynę", powiedział do mnie: - Masz, synek, ciągnąć wózek, ale
zawsze z tyłu za mną!
I dzwonić dzwonkami dopiero, jak ci powiem!
- Sprawa była prosta i jasna.
Tylko dlaczego dla starszych przyjaciół jestem zawsze synkiem?
Pijak, oberwaniec, czterdziestka na karku, a tu synek!
Dopiero pózniej, gdy dowiedziałem się znaczenia tego słowa, \ałowałem, \e nie
odwzajemniałem się tym dobrym, choć nieszczęśliwym dziadkom słowem - ojcze!
Mieszkanko dziadka Bigbena zadziwiło mnie jak on sam.
Schludnie, czysto, zapach pasty.
Na stole biały obrus i kwiatki.
Wprawdzie przy kwiatkach dwie flachy denaturatu, ale ten estetyczny zgrzyt
bardzo mnie wzruszył.
Nawet podbudował to wzruszenie miłą dla mnie perspektywą.
Nad piecykiem, "kozą" o dwóch fajerkach, wisiały wyczyszczone garnki.
Przy zlewie czysty ręcznik.
Pod Oknem stary tapczan, w kÄ…cie jeszcze starsza kozetka.
Zasłane grubymi, ładnymi kocami.
śyć nie umierać!
Myślałem: jakie\ to dziwy z ludzmi wyprawia los człowieczy?
Przez tyle pijackich nędz przeszedłem w \yciu, tyle nor odwiedziłem, ale coś
takiego Widziałem po raz pierwszy.
Więc i tak mo\e \yć człowiek w nałogu?
CiÄ™\ko kontuzjowany w wypadku, porzucony przez rodzinÄ™, samotny, do tego
"brynol"?!
Jaką siłę woli trzeba mieć, by \yjąc w opinii ludzkiej na dnie poni\enia
zachować w sobie i wokół siebie cechy człowieczeństwa?
Rano dziadek Bigben grzał wodę do mycia.
Szorował Szczoteczką protezę, a następnie mył się rozebrany do pasa.
Czyścił ubranie, obuwie i starannie się ubierał.
Przyrządzał na talerzykach śniadanie.
Ten poranny, elegancki obrządek - zapijał denaturatem.
Ja z nim.
Zapytałem pewnego dnia przy śniadaniu: - Mistrzu Bigbenie, dlaczego pijecie to
świństwo?
- W \yciu, synku, \eby coś mieć, trzeba oszczędzać.
Najwięcej na wódce, która doprowadziła do nędzy i do uświnienia człowieka.
Popatrz, jak \yje magister Gnacik, ten ze śmietników północnych, a jak my?
A najwa\niejsze, \e "bryna" dodaje mi apetytu.
Dawniej, jak piłem wódkę, zdychałem z głodu.
- Skończył i dalej smarował pajdę chleba smalcem z cebulą i skwarkami, uwa\nie
nakładając tłuszcz grubą warstwą.
Cztery podwójne kromki chleba były naszym drugim śniadaniem.
Na obiad gotował dziadek grochówkę z du\ymi kawałkami kiełbasy.
TÅ‚ustÄ…, zawiesistÄ….
Gdy na gotowanie nie było czasu, szliśmy do restauracji na fajne flaki.
Kolacja to salceson, boczek i chleb.
Sapałem z prze\arcia.
Strona 53
16474
I rano budziłem się, mając apetyt na śniadanie.
Zastanawiałem się, czy przy takim od\ywianiu zostałbym alkoholikiem.
GÅ‚upie pytanie.
Na pewno.
Przecie\ nie \ołądek, lecz głowa rządzi człowiekiem.
I dziadek Bigben miimo wszystko był nim.
Ale to fenomen, słowo daję!
Pić i jeść, systematycznie, solidnie i tłusto, tego nie mogłem pojąć!
Mnie i tysiące innych alkoholików niszczyły zarówno wódka, jak i wywołane nią
okresy przymusowych głodówek.
StÄ…d wszystkie koszmary, majaki, omamy, deliria.
Nie od\ywiony mózg, z pompowaną doń zamiast świe\ej krwi mieszanką wódokrwi, i
powy\sze przyjemnostki psychiczne gotowe.
Dziadek Bigben jadł dobrze i dzięki temu mógł się dłu\ej im oprzeć.
śyć mimo nałogu jak człowiek.
Chyba słusznie, choć najprościej to sobie wyjaśniłem.
Uwa\aj, młody człowieku, gdy pijąc, zaczniesz odczuwać, choćby okresowe, zaniki
Å‚aknienia.
Niebezpieczeństwo stanęło u wrót \ołądka, a przede wszystkim - mózgu!
Nie machaj ręką na \arcie!
To tak\e przekleństwo beztroski!
Gdy machniesz ostatecznie i przestaniesz jeść, a pić będziesz, zaatakował cię
nałóg! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim12gda.pev.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed