[ Pobierz całość w formacie PDF ]
łoby. Zamiast Znaku Logrusu użyłem spikarda, by sprowadzić sobie odpowied-
nie ubranie. W tej chwili nie miałem ochoty na jakiekolwiek, choćby najbardziej
przyziemne układy z tą Potęgą.
Jurt przeatutował nas do swoich pokojów, gdzie miał dla siebie odpowiedni
kostium. Został mu po ostatnim pogrzebie, w którym uczestniczył. Mnie również
ogarnęła chęć, by zobaczyć swój dawny pokój. Może kiedyś, gdy będę miał więcej
czasu. . .
Umyliśmy się, uczesaliśmy, przebraliśmy szybko. Przekształciłem swoją po-
stać, Jurt także, po czym powtórzyliśmy cały rytuał ponownie, na nowym po-
ziomie. Potem ubraliśmy się odpowiednio do okazji. Koszula, spodnie, kurta,
91
płaszcz, bransolety na kostki i przeguby, szarfa, bandana wyglądaliśmy pło-
miennie. Broń należało zostawić. Postanowiliśmy wrócić po nią po drodze.
Gotów? zapytał Jurt.
Tak.
Chwycił mnie za ramię i przenieśliśmy się na wewnętrzną stronę Placu na
Krańcu Zwiata, gdzie błękitne niebo pociemniało nad pożarem żałobników stło-
czonych obok szlaku procesji. Przeszliśmy między nimi w nadziei, że zwrócimy
na siebie możliwie powszechną uwagę. Przywitałem się z kilkoma starymi zna-
jomymi. Niestety, większość chciała chwilę pogadać, gdyż nie widzieliśmy się
od dawna. Część zastanawiała się także, dlaczego jesteśmy tutaj, a nie przy Thel-
bane, masywnej i szklistej igle Chaosu za naszymi plecami. Od czasu do czasu
powietrze wibrowało od posępnych uderzeń gongu. Czułem też drżenia gruntu,
gdyż zbliżaliśmy się do zródła dzwięku. Powoli przemieszczaliśmy się przez Plac
w stronę wielkiego stosu czarnych głazów na samej krawędzi Otchłani. Brama
w nim była łukiem znieruchomiałych płomieni, tak jak stopnie poniżej każ-
da powierzchnia, każdy element poręczy wykuty z ognia niepodatnego na upływ
czasu. Nierówny amfiteatr w dole był także płomiennie urządzony, samooświetla-
jący, otwarty na czarny blok u krańca wszystkiego. Dalej nie było muru, a tylko
otwarta pustka Otchłani i jej singularność, skąd biorą się wszelkie rzeczy.
Nikt jeszcze nie wchodził. Staliśmy u bramy płomieni i spoglądaliśmy na tra-
sę, którą miał podążyć kondukt. Kłanialiśmy się w stronę znajomych demonicz-
nych twarzy, drżeliśmy od uderzeń gongu, obserwowaliśmy, jak niebo ciemnieje
coraz bardziej. I nagle umysł wypełniło mi potężne wrażenie czyjejś obecności.
Merlinie!
Natychmiast pojawił się obraz zmienionej postaci Mandora, spoglądającego
wzdłuż ramienia w czerwonym rękawie. Dłoń była niewidoczna pewnie trzy-
mał w niej Atut. Od bardzo dawna nie widziałem u niego wyrazu tak bliskiego
irytacji.
SÅ‚ucham?
Zerknął poza mnie. I nagle uniósł brwi, rozchylił wargi.
To Jurt stoi obok? zapytał.
Tak.
Myślałem, że nie jesteście w najlepszych stosunkach oświadczył wolno.
Na podstawie naszej niedawnej rozmowy. . .
Zgodziliśmy się na czas pogrzebu zapomnieć o kłótni.
No cóż. . . bardzo eleganckie posunięcie. Nie jestem tylko pewien, czy roz-
sÄ…dne.
Uśmiechnąłem się.
Wiem, co robię uspokoiłem go.
Doprawdy? W takim razie dlaczego stoicie pod katedrą, zamiast czekać
tutaj, w Thelbane?
92
Nikt mi nie mówił, że mam się stawić w Thelbane.
To dziwne mruknął. Wasza matka miała zawiadomić was obu, ciebie
i Jurta, że uczestniczycie w procesji.
Pokręciłem głową i obejrzałem się.
Jurt, wiedziałeś, że mamy iść z procesją?
Nie odparł. Z jednej strony to dość rozsądne. Ale z drugiej, jest
przecież czarna straż, co może sugerować, żebyśmy nie rzucali się w oczy. Z kim
rozmawiasz?
Z Mandorem. Mówi, że Dara miała nas zawiadomić.
Nie powiedziała mi.
Słyszałeś? zwróciłem się do Mandora.
Tak. W tej chwili to bez znaczenia. Przechodzcie obaj.
Wyciągnął drugą rękę.
Chce nas sprowadzić wyjaśniłem Jurtowi.
A niech to. . . mruknął i podszedł.
Chwyciłem dłoń Mandora, a równocześnie Jurt złapał mnie za ramię. Obaj
postąpiliśmy naprzód. . .
. . . wprost w lśniący i gładki główny hol Thelbane: studium czerni, szarości,
wyblakłej zieleni i głębokiej czerwieni, kandelabrów jak stalaktyty, ognistych
rzezb na ścianach zawieszonych łuskowatymi skórami, bąbli wody unoszących
się w powietrzu wraz z pływającymi w nich istotami. Całą salę wypełniali arysto-
kraci, krewni i dworzanie, niby burza ognia wokół katafalku na samym środku.
Gong zabrzmiał znowu, dokładnie w chwili, gdy Mandor się odezwał.
Odczekał, aż ucichną echa.
Mówiłem, że Dara jeszcze nie przybyła. Idzcie złożyć kondolencje i niech
Bances wyznaczy wam miejsca w kondukcie.
W pobliżu katafalku dostrzegłem Tmera i Tubble a. Tmer rozmawiał z Ban-
cesem, Tubble z kimś odwróconym do mnie plecami. Nagle przyszła mi do głowy
straszna myśl.
Jak wyglądają środki bezpieczeństwa po drodze? zapytałem.
Mandor uśmiechnął się.
Spora grupa strażników wmieszała się w ten tłum wyjaśnił. Kolejni
są rozstawieni wzdłuż trasy. Przez cały czas ktoś będzie na ciebie uważał.
Zerknąłem na Jurta, żeby sprawdzić, czy usłyszał. Skinął głową.
Dzięki.
Ruszyłem za Jurtem do trumny, starając się utrzymać litanię przekleństw po-
niżej poziomu słyszalności. Był tylko jeden sposób, żeby zdobyć sobowtóra
przekonać Wzorzec, żeby wysłał tu mojego upiora. Jednak Logrus od razu wy-
kryłby projekcję energii. A gdybym zwyczajnie zniknął, nie tylko ktoś zauwa-
żyłby moją nieobecność, ale też prawdopodobnie mnie wyśledził. Może nawet
sam Logrus, gdy tylko Dara go powiadomi. Wtedy przekona się, że wyruszyłem,
93
[ Pobierz całość w formacie PDF ]