[ Pobierz całość w formacie PDF ]
obawiam się, że moce wyrwą się na wolność. Widziałem miejsce, w którym szalały; niektórzy
musieli uważać śmierć za wybawienie.
- Czary? - kapitan wessał powietrze i roześmiał się nerwowo, choć zawadiacko. - Nie boję się, że
mnie pochwycą. Odbiję, gdy tylko zejdziecie na ląd i ruszę na południe w tempie, jakie bicze
zdołają wycisnąć z wiosła... - Jego słowa zagłuszył huk pokryw luków na śródokręciu. Na pokład
wypadli na wpół nadzy, pokryci bliznami ludzie. Rzucili się do relingów i jeden przez drugiego
skakali ze statku. Kapitan wytrzeszczył oczy. - Uwolniłeś niewolników! Ty głupcze! Co... -
Odwrócił się do Conana i niemal nadział na obnażone ostrze.
- Trzydzieści wioseł - rzekł cicho Conana do każdego przykutych dwóch ludzi. Nie kocham
łańcuchów, sam bowiem dzwigałem je na karku. Zwykle nie zadaję sobie trudu uwalniania
niewolników. Nie mogę zerwać wszystkich łańcuchów na świecie ani w Turanie, ani w choćby
jednym mieście, a gdybym nawet to zrobił, ludzie znalezliby sposób na ich powtórne założenie,
zanim pokryłyby się kurzem. Mimo to tej nocy świat może się skończyć, a ludzie, którzy
przywiezli mnie do mojego przeznaczenia, zasłużyli na wolność. Tak im, jak nam wszystkim grozi
śmierć przed świtem. Ty też skacz za burtę, kapitanie. Twoje życie może zależeć od tego, jak
szybko zdołasz się stąd oddalić.
Kapitan spurpurowiał i wbił w niego rozgniewane oczy.
- Kradniesz moich niewolników, a potem rozkazujesz mi porzucić własny statek? Rambis! -
zająknął się, patrząc na puste miejsce przy sterze. Conan widział, jak sternik, który słyszał jego
słowa, dyskretnie prześlizgiwał się nad relingiem.
Odkrycie tej zdrady odebrało kapitanowi resztę odwagi. Ze zduszonym okrzykiem skoczył do
morza.
Conan schował miecz do pochwy i odwrócił się, aby dołączyć do swoich towarzyszy. Na
śródokręciu stały dwa tuziny brudnych i obszarpanych niewolników. Akeba i Hyrkańczycy
przypatrywali im siÄ™ czujnie.
Do przodu wysunął się wysoki mężczyzna z długą, skołtunioną czarną brodą i bliznami po
niezliczonych razach. Lekko skłonił głowę i powiedział:
- Wybacz, panie. Nazywam się Akman. Czy to ty wróciłeś nam wolność? Pójdziemy za tobą.
- Nie jestem panem - odparł Conan. - Uciekaj, póki czas, i ciesz się, że nie musisz iść ze mną.
Będę walczyć z potężnym czarnoksiężnikiem i tej nocy śmierć zbierze krwawe żniwo.
Kilku byłych niewolników wtopiło się w ciemność, a plusk oznajmił ich odwrót.
- Mimo wszystko pójdziemy za tobą, panie - zapewnił Akman. - Dlatego, kto żył jak martwy,
śmierć na wolności jest większą nagrodą niż przychylność bogów.
- Przestań nazywać mnie panem - warknął Conan. Akman pokłonił się, podobnie jak inni
wioślarze. Conan westchnął i pokręcił głową. - Znajdzcie sobie broń i pojednajcie się ze swoimi
bogami. Akeba! Mamur! Sharak!
Nie czekając, co zrobią galernicy, wielki Cymmerianin wsparł się o reling i skoczył do głębokiej po
pierś wody. Fala złamała się na jego szerokich plecach i pokryła pianą barki. Zawołani szli za nim,
gdy brnął do brzegu, kawałka piasku zasłanego drewnem i ruchliwymi cieniami.
- Ci niewolnicy mogą być większą zawadą niż pomocą - gderał Sharak, próbując wyżąć wodę z
ubrania bez odkładania laski. - To zadanie dla wojowników.
- A ty jesteś najdzielniejszym ze wszystkich. - Akeba ze śmiechem poklepał starego astrologa po
ramieniu, niemal przewracając go na ziemię. Jego śmiech brzmiał dziko i posępnie - był to
śmiech człowieka, który śmieje się w twarz mrocznym bogom. - A ty, Cymmerianinie, czemu tak
spochmurniałeś? Nawet po naszej śmierci zawleczemy Jhandara przed Czarny Tron Erlika.
- A jeśli Jhandar rozpęta magię, jak wówczas, kiedy został pokonany? Tutaj nie ma szamanów,
żeby okiełznać złe moce.
Popatrzyli na niego. Sztuczna wesołość Akeby przebrzmiała bez echa. Sharak zastygł z rąbkiem
szaty w rękach, zapominając o wyciskaniu wody. Conan był pewien, że słyszy, jak Tamur mruczy
modlitwÄ™.
Potem na plaży pojawili się ludzie z galery: dziesięciu, którzy nie ulegli strachowi lub nakazom
zdrowego rozsądku. Prowadził ich Akman z bosakiem w stwardniałych dłoniach. Nomadowie też
przyszli, ze wstrętem otrząsając się z wody. Osobliwa armia do ratowania świata, pomyślał
Cymmerianin.
Odwrócił się od morza. Ruszyli za nim - rządek zdesperowanych ludzi, skradających się przez
turańską noc.
* * *
- Naprawdę muszę wbić jej nóż w serce?
Pytanie Davinii wyrwało Jhandara z transu, w którym przygotowywał się do medytacji.
- %7łałujesz swojej decyzji? - zapytał. W myślach rozkazał jej: niczego nie żałuj. Zamorduj
księżniczkę w czarnoksięskim obrzędzie. Połącz się ze mną więzami silniejszymi od żelaza.
- Nie żałuję, Najwyższy Panie - rzekła powoli, bawiąc się piórami przepaski. Kiedy podniosła
głowę, jej szafirowe oczy były czyste i niezmącone. - Wiodła bezużyteczne życic. Przynajmniej jej
śmierć czemuś się przysłuży.
Wbrew sobie nie mógł zaprzestać tej rozmowy.
- A gdybym powiedział, że nie ma w tym żadnego celu? %7łe ważna jest śmierć dla samej śmierci?
Chmurna mina Davinii niemal wstrzymała mu bicie serca.
- Nie ma żadnego celu? Nie lubię mieć krwi na rękach. - Z rozdrażnieniem potrząsnęła głową. -
Przez wiele dni nie można zmyć tego uczucia. Nie zrobię przecież tego, jeśli jej śmierć ma być
bezużyteczna.
- Jest cel - zapewnił - którego nie mogę ci zdradzić, dopóki nie nadejdzie właściwa chwila. - I żeby
uniknąć pytań, pospiesznie wyszedł z komnaty.
Wstrząsnął się na myśl, jak daleko musiał się posunąć, żeby ją przekonać. Pomyślał, że bez
Davinii realizowanie własnych ambicji nie sprawiałoby mu takiej przyjemności. Jakaś racjonalna
cząstka umysłu powtarzała, że ta myśl jest wynikiem żądzy, która doprowadza go do szaleństwa.
Realizacja planów miała na stałe przywiązać ją do niego, gdzie bowiem znajdzie osobę
dysponującą większą władzą Czy bogactwem? Dzięki pojmaniu Yasbet - skoro dziewczyna
przybrała takie imię, więc tak nazywał ją w myślach - osiągnie cel. Zyska pełnię władzy w
Taranie. Ale Davinia...
Toczył wewnętrzną walkę, kiedy usadowił się w komorze przed Sadzawką Kresu. Nie da rady.
Musi pozbyć się emocji, żeby mogła przepełnić go Moc. Skoncentrował się na swoich
marzeniach. Wojna i zamęt zapanują na świecie, nieład przyspieszony przez jego rozrastającą się
grupę Wybranych. Tylko on potrafi położyć temu kres. Królowie będą padać przed nim na
kolana. Powoli sadzawka zaczęła się rozjaśniać.
* * *
Z konarów drzewa Conan przypatrywał się siedlisku Kultu Przeznaczenia. Kopuły z kości
[ Pobierz całość w formacie PDF ]