[ Pobierz całość w formacie PDF ]

88
- Wynająć? - prychnęła Ane. - Kogo? Wszyscy mężczyzni są na połowie.
- No, nie wszyscy. Niektórzy wrócą do domu.
- To będą mieli robotę na swoim - rzuciła Helenę. Elizabeth posłała talerz
z ciastkami wokół stołu.
- Proszę, częstujcie się.
- Czy tata niedługo wróci? - szepnęła Signe, przytulając się do jej
ramienia.
Elizabeth pogłaskała ją po rudoblond włosach.
- Tak, pewnego dnia wróci, nie bój się. Wcześniej czy pózniej stanie w
drzwiach i powie: nie, czy to moja mała Signe tak urosła? Ależ na Boga,
stoi przede mnÄ… istna konfirmantka!
Signe zachichotała zadowolona.
- Może będzie miał coś dla mnie?
- Z pewnością!
Bergette podniosła się z krzesła.
- No dobrze, muszę jechać dalej. Chciałam tylko zajrzeć na chwilę.
- Ktoś cię woła w domu? - spytała Helenę.
- Jadę do sklepu - odparła Bergette, naciągając cienkie, skórzane
rękawiczki.
- Mogę się z tobą zabrać? - zapytała Elizabeth i wstała, nie czekając na
odpowiedz.
- Oczywiście.
Gdy weszły do sklepu, stały tam dwie kobiety pogrążone w rozmowie ze
starcem. Maria, gdy je zobaczyła, odłożyła robótkę na drutach i wstała z
zydla.
- Ojej, to wy? - spytała z uśmiechem.
- Ciocia Izabeth! - zawołała Kristine, wybiegając im na spotkanie.
Elizabeth podniosła małą i uściskała, zanim zwróciła się do Marii.
95
- Jak siÄ™ macie?
- Nie mogę narzekać, skoro jesteśmy zdrowe. Zadzwięczał dzwonek u
drzwi i weszła kobieta.
W ręku trzymała skopek mleka i zawiniątko. Elizabeth przepuściła ją do
lady. Kobieta dygnęła i pozdrowiła je obiie, zanim wyłożyła swe towary.
- Mam świeże mleko i kawałek masła, jeśli jest pani zainteresowana.
Maria uniosła wieko, powąchała mleko, po czym rozwinęła zawiniątko i
przyjrzała się masłu.
- Zwietny towar - orzekła, wyjmując kilka monet. -Ta sama stawka, czy
podniosłaś cenę?
Kobieta pokręciła głową.
- Nie, nie, ta sama. Dziękuję. Niech Bóg ma was w swojej opiece.
- Dziękuję, was też.
Kobieta wyszła, a Bergette i Elizabeth kupiły, co zamierzały.
- Nie było dziś poczty? - spytała Bergette.
- Nie, dopiero w następny piątek. - Maria spojrzała ze współczuciem. -
Nie wiecie, gdzie się podziewają mężczyzni?
Bergette pokręciła głową.
- Niektórzy mówią, że popłynęli na północ łowić gromadnika. Sama nie
wiem, co o tym sądzić.
Starzec podszedł do nich, zdjął czapkę i kilka razy odchrząknął.
- Słyszałem, o czym rozmawiacie - wykrztusił ochrypłym głosem. - Ale
słyszałem, że wasz mąż wraca - spojrzał na Bergette. - A mężczyzni z
Dalsrud popłynęli do Finnmarku.
Elizabeth poczuła, jakby dostała pięścią w brzuch, ale nie dała tego po
sobie poznać.
- Skąd to wiecie? - spytała.
- Od innego szypra. Rozmawiał z Jensem.
96
Dziwnie było usłyszeć jego imię, pomyślała. Boleśnie i dobrze
jednocześnie.
- Aha. - Z trudem udało jej się uśmiechnąć. - Pozostało nam, kobietom,
przygotować się na więcej pracy.
- Cóż, gdyby mnie tak nie męczyła podagra, na pewno bym wam
pomógł... - rzucił stary, kręcąc ze współczuciem głową.
- Dziękuję, ale nie myślcie o tym. Damy sobie radę.
- A oni mają jedzenie na tak długo? - zastanawiała się Maria. Podniosła
robótkę, ale nie spuszczała oczu z gości.
- Czego nie mają, pewnie kupią - stwierdziła Bergette.
Elizabeth spojrzała na przyjaciółkę. Widać było po niej, że odczuła ulgę,
że jej mąż niedługo wróci, ale jednocześnie współczuła pozostałym
kobietom.
- No cóż, muszę wracać do domu z zakupami - powiedziała, spoglądając
na siostrę. - Dziękuję. Pewnie niedługo się zobaczymy? W każdym razie,
w przyszły piątek przy poczcie.
Poczuła, że łzy ją pieką pod powiekami i pospiesznie wyszła na świeże,
zimne powietrze.
W drodze do domu siedziały w milczeniu, wymieniwszy ledwie kilka
słów. Elizabeth ucieszyła się, gdy zajechały pod ich dom.
- Dziękuję za podwiezienie, to miło z twojej strony - rzuciła, zeskakując z
wozu.
- Mnie też było miło. - Bergette spojrzała na nią z oowagą. - Nie wahaj
się, jeśli będziecie potrzebować pomocy!
Elizabeth pokiwała głową, uśmiechając się słabo, ale wiedziała, że nie
poprosi o pomoc. Dadzą sobie radę. Zawsze dawały.
Signe wybuchnęła płaczem, gdy usłyszała smutną nowinę.
91
- Czy przez cale lato nie będzie taty? - chlipała, zaczerwieniona na
twarzy.
Elizabeth wzięła dziewczynkę na kolana i kołysała.
- No już, kochana Signe, nie płacz tak. Wszystko się ułoży. Pomyśl, jaka
będziesz duża, gdy minie lato! Dzieci rosną szczególnie w lecie. Zresztą,
tata powinien wrócić, zanim lato się skończy, wiesz.
- To prawda? - spytała Signe, ocierając oczy wierzchem dłoni.
Elizabeth pokiwała głową.
- A może ty i William chcielibyście popatrzeć razem ze mną na roślinki?
- Jakie to rośliny o tej porze roku... - Helenę zamilkła nagle, i dodała
szeptem: - To sprytne.
- Ja też mogę? - spytała Kathinka.
- Nie, moja kruszynko, ty zostaniesz ze mną - powiedziała Helenę,
sadzając sobie córkę na biodrze. -Zostaniemy sobie we dwie i zrobimy
coś ciekawego -szepnęła jej do ucha.
Elizabeth trzymała dzieci za rączki, dopóki nie doszli na skraj lasu. Dzieci
skakały i biegały, gadając jedno przez drugie.
- A co będzie, jak spotkamy huldrę? - spytała Signe.
- I smoka? - dodał William.
- On nie mieszka w lesie - zaśmiała się Signe - tylko w morzu albo na
brzegu.
- Wiem przecież! Chciałem cię oszukać!
- Na pewno nie! Myślałeś, że on tu jest!
- Znalezliście jakieś rośliny, których możemy użyć? - wtrąciła szybko
Elizabeth.
Dzieci zatrzymały się.
- A jakie? - spytała Signe. - Chyba jeszcze nic nie wyrosło. Może za
wcześnie?
- Ależ nie, wystarczy, że dobrze poszukacie, to coś
98
znajdziecie. Możemy też zebrać trochę kory i łyka dla zwierząt. One to
lubią. - Elizabeth odłamała ostrożnie kilka gałązek i podała je dzieciom. -
Proszę, możecie to nieść.
Aż się rozjaśnili, że powierzyła im tak ważne zadanie i pospieszyli w głąb
lasu. Gdy zaczęli marudzić, Elizabeth znalazła kamień porośnięty
wyschłym mchem, na którym usiedli. Podała im kromki chleba, pospiesz-
nie posmarowane masłem przed wyjściem z domu.
- Jak tu ładnie - westchnęła. - Jeśli posłuchacie, usłyszycie, jak śpiewają
ptaki. Szukają ukochanego, by mogły uwić gniazdo i złożyć jaja.
William wpatrzył się w czubki drzew. Słońce rzucało im w oczy ukośne
promienie, więc trudno było coś dostrzec.
- Pachnie inaczej niż w domu - wyszeptał uroczyście chłopiec, odgryzając
kawałek chleba.
- Prawda? - uśmiechnęła się Elizabeth.
- W domu pachnie oborą i morzem. Pokiwała głową i otoczyła syna
ramieniem.
- Prawda, Signe? - spytał. - Signe? Wstał i rozejrzał się zdziwiony.
Elizabeth poczuła paniczny lęk, ściskający jej serce.
- Signe! - zawołała. - Gdzie ona jest? - spytała Williama. - Gdzie się
podziała?
Chłopiec pokręcił głową i wzruszył ramionami.
- Siedziała tu z nami, i nagle już jej nie było. Siiiii-gne!
Nasłuchiwali, lecz las odpowiadał ciszą.
Serce waliło młotem w piersi Elizabeth. Nie, Signe nie mogła daleko
odejść, uspokajała samą siebie. Musi myśleć jasno! Czy Signe mówiła, że
chce iść dalej w las? Nie. Potarła czoło i poczuła, że jest spocone.
- Signe, to nie jest zabawne! Wychodz, ale już! - zawołała ostrym tonem.
93
%7ładnej odpowiedzi ani trzasku gałązki. Słyszeli jedynie ptaki w koronach
drzew.
- Może zabrała ją huldra - powiedział płaczliwym tonem William.
- Bzdury. Nie ma żadnych huldr!
- A skąd wiesz? Helenę mówiła, że są. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim12gda.pev.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed