[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Mamy spotkanie z konsulem - powiedziała do sekretarki tonem wykluczającym jakąkolwiek
odpowiedz.
Jacques Robert mierzył blisko metr dziewięćdziesiąt, trzymał się prosto, jakby połknął kij, a w
przyciasnym garniturze wyglądał smutno i żałośnie niczym pies wygnany na deszcz. Uprzedzająco
grzeczny, poprosił swoich gości, by usiedli, rozdał im swoje wizytówki i uważnie przyjrzał się tej,
którą wręczył mu Malko. Sprawiał wrażenie zdegustowanego, jakby uważał, że szpieg nie powinien
być księciem i najlepiej, gdyby nosił nazwisko Finkelstein.
- Wiem, po co pan przyjechał - powiedział wreszcie.
- Niestety, nie mogę zaaranżować spotkania z siostrą Moniką.
Marjorie Felder nieomalże zerwała się ze swojego krzesła, a konsul komicznie zasłonił się
rękami, jak gdyby sądził, że zamierza skoczyć mu do gardła.
- Wiem, miss Felder - przyznał - obiecałem. Ale dzwoniłem do Paryża i kazali mi trzymać się
od tej sprawy z daleka. Albańczycy są strasznie podejrzliwi.
Widząc wściekłe spojrzenie Marjorie i chcąc uniknąć awantury, Malko zapytał: - Nie ma
innego sposobu?
Konsul niezręcznie zatarł dłonie, gapiąc się równocześnie na opięte czarnym nylonem kolana
Marjorie.
Malko pomyślał, że jest w nim jednak coś ludzkiego.
- Trzeba się zwrócić do Ouai d 0rsay o zielone światło. To są, nieprawdaż, informacje
poufne? Wystarczy tydzień i otrzymamy odpowiedz.
Marjorie Felder warknęła ze złością niczym bullterier szykujący się do ataku, zaś Malko w tym
samym momencie zwrócił się do konsula z najbardziej światowym ze swoich uśmiechów:
- Kto jest obecnie waszym ambasadorem! w Albanii?
Konsul wyglądał, jakby chciał schować się za podwójną gardą.
- Jego Ekscelencja Jacques de Neufville.
- Czy nie był przypadkiem pierwszym radcą w dniu cztery lata temu?
Na szczęście jego fantastyczna pamięć nigdy go nie zawodziła.
Konsul nieco się rozluznił.
- Tak. Tak sądzę, - Miałem okazję przyjmować go w moim zamku w Liezen dwa lub trzy razy.
Czarujący człowiek.
Może go pan powiadomić o naszej obecności?
Konsul najwyrazniej nie wiedział, czy ma rozpłynąć się z zachwytu, czy stężeć ze strachu. Jego
grdyka latała w górę i w dół. Z szaleństwem w oczach popatrywał na Marjorie Felder. Wreszcie
wydusił z siebie: - Jeśli pan zna Jego Ekscelencję ambasadora, to zdaje mi się, że jesteśmy w stanie
panu pomóc. Zciszył głos. - Przekażę państwu adres siostry Moniki. Oczywiście nikt o tym nie może
wiedzieć...
Przybrał patetyczną pozę, jakby komunikował aktualny adres Osamy ben Ladena. Nabazgrał
adres na kartce i wręczył ją namaszczonym gestem.
Zgięty w pół, towarzyszył im do wyjścia.
Kiedy zostali sami, Marjorie Felder zapytała:
- NaprawdÄ™ zna pan ambasadora?
- Nie - przyznał Malko. - Ale w porę przypomniałem sobie jego nazwisko.
A jeśli go kiedyś spotkamy, to nie sądzę, żeby zaprzeczył, że miał okazję polować w moich
dobrach. Nikt nie rezygnuje z prestiżu.
Marjorie nie skomentowała tej wypowiedzi, ale widać było, że jej szacunek do Malka wzrósł
wyraznie.
- Wiem, gdzie to jest - powiedziała, rzuciwszy okiem na adres.
- Jedziemy?
- Pewnie. Czy to daleko?
Nie bardzo, przy trasie na lotnisko.
W razie czego za pytamy - Mówi pani po albańsku?
- Moja matka była Albanką. Dlatego tu jestem.
Stary, drewniany dom, stojący pośrodku zapuszczonego ogrodu, sprawiał wrażenie, jakby miał
zaraz się rozpaść. Okiennice były przymknięte, ale przy ścianie stał rower. Malko pchnął
mikroskopijną furtkę, która, niewiele brakowało, a zostałaby mu w rękach. Kiedy szli przez ogród, w
drzwiach domu pojawiła się siwowłosa kobieta w długim habicie. Jej żywe spojrzenie z
ciekawością spoczęło na przybyszach. Malko zdobył się na jeden ze swoich najbardziej czarujących
uśmiechów i spytał po francusku:
- Czy siostra Monika?
- Tak - odparła. - Czy my się znamy?
Mieszkają państwo w Tiranie?
- Ja owszem - powiedziała Marjorie. - Pracuję w ambasadzie amerykańskiej. Podała jej
wizytówkę.
Zakonnica rzuciła na nią szybko okiem i zapytała:
- Jak mnie znalezliście?
- Jest siostra bardzo znana w Tiranie - wyjaśniła Mar jorie.
- Pytaliśmy sąsiadów. Mówię po albańsku.
- Co mogę dla was zrobić? - spytała siostra Monika, wpuszczając ich do pokoju po sam sufit
wypełnionego segregatorami na akta. - Albo co wy możecie zrobić dla mnie. Potrzebuję mnóstwa
rzeczy dla moich więzniów.
- Właśnie w tej sprawie - wtrącił Malko - przyszliśmy do siostry.
- Kim jesteście?
- Prowadzę śledztwo w sprawie siatki terrorystów w imieniu rządu Stanów Zjednoczonych.
Zakonnica lekko zadrżała. - Jesteście z FBI?
-Nie.
- To zresztÄ… nie ma znaczenia.
Jak mogę wam pomóc Jeżeli mogę, w co wątpię.
- Czy zna siostra kobietÄ™ o nazwisku April Fawi AmerykankÄ™.
- Nie - odparła zakonnica z lekkim wahaniem.
- To dziwne - zauważył Malko - bo ta April Fav wysyłała siostrze co miesiąc dwadzieścia
dolarów. Znalezliśmy u niej, w Nowym Jorku, przekazy bankowe.
Siostra Monika potrząsnęła głową.
- Niemożliwe. Nikogo takiego nie znam.
- Czy otrzymywała siostra każdego miesiąca jakieś pieniądze z Nowego Jorku?
- To możliwe. Wiele osób posyła mi pieniądze dla moich więzniów. Ale to poufne. Moje
sumienie nie pozwala mi mówić na ten temat. Proszę spytać tamtą osobę.
Malko pospieszył z interwencją, widząc że twarz Marjońe Felder pociemniała. Koniecznie
musiał wiedzieć, do kogo przychodziły te pieniądze i nie chciał sobie niczym zrazić tej twardej
zakonnicy.
-April Fawrup - wyjaśnił - była kryminalistką. Na moich oczach poderżnęła gardło pewnej
kobiecie i sama zginęła przypadkowo podczas ucieczki. Dlatego chciałbym, by siostra ze mną
współpracowała.
Siostra Monika przez kilka chwil milczała, po czym zbliżyła się do małego biurka zawalonego
papierami, wyjęła z kieszeni habitu okulary z pękniętym szkłem i zaczęła przepatrywać go strona po
stronie.
Marjorie Felder i Malko przyglądali się temu w śmiertelnej ciszy.
- Rzeczywiście, otrzymywałam od pewnego czasu co miesiąc przekazem dwadzieścia dolarów
- stwierdziła wreszcie zakonnica. - Były jednak przysyłane przez jakąś Oum Hafsa.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]