[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- IdÄ™ na zwiad. Wy zostajecie. W razie czego wrzeszczÄ™!
Bob skinął głową.
- To ma sens. Ale uważaj, Pete.
Dym gęstniał, pożerając szarą poświatą część drzew. Na szczęście nie widać było
płomieni. Czekali z drżeniem serc. Jupiter czuł, jak mu po plecach ściekają strużki potu.
Najgorsza w życiu detektywa jest bezczynność. Już lepiej, kiedy ścigają, strzelają. Wtedy
wiadomo, gdzie wróg. Na szczęście z dymu wychynął Pete.
- Jest stara studnia z wiadrem na łańcuchu. Pali się w środku chaty. I... słyszałem
kaszel. Trzeba rozwalić drzwi, bo są zamknięte. Nie możemy dłużej czekać!
Jupiter zrzucił plecak. Za nim poszli Caroline i Andrews.
- Ukryj te rzeczy. Bob. A potem dołącz do nas. Pete, masz saperkę?
Pete nie odpowiedział. Wbiegł po spróchniałych stopniach i szarpnął. Bez rezultatu.
Dym gęstniał.
- Ja podważę, Jupe, ciągnij! Prędko! W środku ktoś jest!
Udało się za trzecim razem. Wpadli w ciemność i w gęsty dym. Snop światła z silnej
latarki wyłuskał stary, porysowany nożem stół, lampę naftową wiszącą pod sufitem, mocne,
wyciosane z drewna prycze i krzesło, do którego przywiązana była kobieta. Z kąta, gdzie stała
solidna żelazna kuchnia, wypełzały na podłogę płomienie.
Pete rzucił się na pomoc. Zaczął rozcinać nożem gruby sznur, ale dym nie pozwalał
oddychać. Bob ciągle omiatał latarką kąty. Dostrzegł butlę z gazem turystycznym.
- Pete, szybko! Tu jest gaz! Może wybuchnąć!
Pete musiał w sekundzie podjąć decyzję. Ktoś, kto skrępował swą ofiarę, umiał to
robić. Prawdziwe marynarskie węzły.
- Jupe! - krztusił się. - Wiadro wody!
Jupiter Jones poczuł, jak wstępuje weń duch walki. Nie miał tyle sił, co wysportowany
Crenshaw, ale wspólnie z Caroline ruszyli zardzewiałą korbę. Wiadro z pachnącą stęchlizną
wodą zalało płomień sięgający butli. Pete nie miał innego wyjścia. Szarpnął stołek, do
którego przywiązana była kobieta, i wywlókł go razem z nią. Teraz już wszyscy pomagali, jak
mogli. Nikt z nich nawet nie zwrócił uwagi na straszliwy hałas, jaki robił krążący nad
drzewami helikopter.
Kobieta zaczęła dawać oznaki życia. Raz czy dwa wciągnęła ożywcze powietrze.
Miała czekoladową twarz, szeroki, murzyński nos, krótkie włosy i czarny kostium... bez
guzików przy rękawie.
- Hej, żyje pani? Bob, Pete, wylejcie jeszcze parę wiader, bo inaczej cała chata pójdzie
z dymem! - Jupiter wachlował półprzytomną ogromnym liściem łopianu. - Hej, proszę się
odezwać!
Ostry atak kaszlu spowodował, że otworzyła oczy.
- Co? Kto? - wychrypiała. - Gdzie oni?
- Kto?
- Ci, którzy mnie skrępowali. Gdzie są?
Jupiter ostrożnie rozcinał sznur krępujący jej kostki.
- Spokojnie. Nie ma nikogo. Zdążyliśmy w ostatniej chwili. Jesteśmy detektywami.
Szukamy śladów pewnej uprowadzonej osoby. Jak się pani nazywa?
- Susie Lynn. Jestem dziennikarką z popołudniówki  California Examiner . Mój
samochód...
- Proszę nie mówić, tylko głęboko oddychać. Mogła się pani zatruć na śmierć!
Wrócił Pete z Caroline. Oboje usmoleni.
- Co jest?
- %7łyje. Dziennikarka. Nie powinna na razie mówić. Gdyby nie my, zaczadziałaby
przed spaleniem. Co z chałupą?
- Dymi - raportował Bob. - Ktoś polał drewno benzyną. Na szczęście gałęzie były tak
wilgotne, że... helikopter ląduje tu gdzieś niedaleko. Powinniśmy schować się głębiej w lesie.
Przecież nie wiemy, czyja to maszyna!
- Może pani wstać?
Nie mogła. Kiedy Pete z Jupiterem zastanawiali się nad skonstruowaniem noszy, zza
drzew wypadło trzech mundurowych.
- Ręce do góry!
Caroline i Bob natychmiast spełnili rozkaz. Jupiter próbował mediacji.
- My nie jesteśmy podpalaczami...
- Ręce na kark i ani słowa!
Pete wzruszył ramionami.
- W porządku. To straż leśna.
Zamieszanie sięgało szczytu. Z helikoptera przyciągnięto sprzęt gaśniczy.
Dwadzieścia minut pózniej było po wszystkim. Ale chata przedstawiała obraz nędzy i
rozpaczy. Nadszedł dowódca. Gdy się odwrócił, Caroline krzyknęła:
- Pan Hunter! Jak dobrze!
- Znasz ją, Jerry? - zdziwił się człowiek w mundurze, pilnujący całej piątki.
- Tak. Puść ich. Kim jest kobieta?
Pete wzruszył ramionami.
- Gdyby pańscy ludzie nie zachowywali się jak niedzwiedzie, tylko słuchali, co się do
nich mówi, dawno by się dowiedzieli, że uratowaliśmy z płonącej chaty skrępowaną
dziennikarkę. I to nam należą się podziękowania.
Jerry Hunter pochylił się nad Susie.
- Czy coś panią boli? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim12gda.pev.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed